Byłem wczoraj w sądzie. Po raz pierwszy od półtora roku, czyli od początku pandemii, bo wreszcie pozwolono mi wziąć udział w rozprawie. A to dlatego, że obostrzenia w sądach zostały wreszcie poluzowane. Okazuje się jednak, że nie wszędzie. W opisywanym przeze mnie przypadku obostrzenia są inne w przypadku dwóch różnych sądów, ale… znajdujących się w jednym budynku.
Obostrzenia w sądach
Otóż w Gdańsku, przy ulicy Nowe Ogrody, mieści się potężny, szary budynek Sądu Okręgowego. Wewnątrz niego działa jednak także inny sąd – Sąd Rejonowy Gdańsk-Południe (znacie go zapewne, bo to ten któremu shakowano konto na Facebooku, przez co przez kilka tygodni sąd raczył obserwujących między innymi przepisami na kuchnię azjatycką). Ma on co prawda swoją główną siedzibę gdzieś indziej, przy ulicy 3 Maja, ale z uwagi na brak miejsca sporo rozpraw odbywa się właśnie na Nowych Ogrodach.
Wczoraj, w roli dziennikarza, chciałem się udać na ogłoszenie wyroku w sprawie oświadczeń majątkowych marszałka województwa pomorskiego. Był to wyrok w II instancji, wydawany przez Sąd Okręgowy w Gdańsku. Wyrok w I instancji zapadł w tym samym budynku, wydał go Sąd Rejonowy i wtedy nie pozwolono mi wziąć udziału w rozprawie. „Bo Covid”. Wczoraj jednak okazało się, że na ogłoszenie wyroku mogę przyjść, i to w dodatku bez wcześniejszego anonsowania się.
Dlaczego? Zamurowało mnie, gdy usłyszałem że powód jest prozaiczny. Otóż szefostwo Sądu Okręgowego pozwala na swobodny udział mediów w rozprawie, natomiast szefostwo Sądu Rejonowego na tak swobodny udział już się… nie zgadza. I to nic, że petenci obu sądów spotykają się na korytarzach tego samego budynku, korzystają z tej samej szatni, biura podawczego itp. itd. Po prostu zdaniem szefostwa jednego sądu obostrzenia wciąż muszą być ostre, a zdaniem szefostwa drugiego jest akurat dobry czas, by je poluzować.
Cyrk, na którym traci zasada jawności
Śmieszne? No pewnie. Problem w tym, że z powodu pandemii de facto ograniczono prawo do jawności rozpraw. Podczas najgłębszej fali zakażeń nie było szans na obserwowanie procesów przez publiczność (o ile w ogóle rozprawy dochodziły do skutku). Media miały szalenie trudno, konieczne było każdorazowe proszenie sędziego o wyrażenie zgody na pojawienie się na rozprawie. I oczywiście pandemia się nie skończyła, wciąż mamy stan epidemii, ale duża część społeczeństwa jest zaszczepiona, a chorych od kilku miesięcy jest niewielu. To jednak, jak widać, nie przeszkadza w utrzymywaniu części obostrzeń.
Tak jest zresztą w wielu innych dziedzinach życia. Wystarczy spojrzeć na drugą stronę ulicy Nowe Ogrody. Mieści się tam gdański urząd miasta. Miejsce, które przez lata było otwarte dla ludzi, dziś wciąż przypomina twierdzę. Petenci mogą wchodzić tylko na najniższe piętro, a dostępu do kolejnych trzech – a co za tym idzie do urzędników – broni ochroniarz. I na nic się zda unijny certyfikat Covid-19. Klient urzędu usłyszy, że trwa pandemia i na interakcję z urzędnikiem nie ma co liczyć. „Bo Covid”.
„Bo Covid” jest dla mnie z miesiąca na miesiąc coraz bardziej irytującą wymówką. Łatwo w ten sposób wytłumaczyć opóźnienie w realizacji inwestycji, załatwieniu sprawy czy choćby zwykłym odpisaniu na korespondencję. A niestety wiele wskazuje na to, że takie wymówki będziemy jeszcze słyszeli przez dobrych kilka miesięcy, a już na pewno jesienią i zimą. Oby w 2022 roku argument ad „bo Covidum” stał się synonimem lenistwa, indolencji i po prostu jednym wielkim faux pas. Bo już więcej tego nie zdzierżę.