Czy blokowanie na Twitterze narusza wolności i prawa obywatelskie? Tak uważa grupa użytkowników serwisu, która wytoczyła pozew przeciwko Donaldowi Trumpowi.
Aktywność prezydenta Donalda Trumpa na Twitterze budziła kontrowersje od samego początku jego urzędowania. Trump nie zmienił swojego ciętego języka, co zresztą sam oficjalnie obwieścił (na Twitterze, a jakże):
My use of social media is not Presidential – it’s MODERN DAY PRESIDENTIAL. Make America Great Again!
— Donald J. Trump (@realDonaldTrump) July 1, 2017
Tłumacząc: „Moje użycie mediów społecznościowych nie jest Prezydenckie – jest PREZYDENCKIE NA WSPÓŁCZESNĄ MODŁĘ. Uczyńmy Ameryką Znowu Wielką!„. Warto przy tym zauważyć, że na Twitterze istnieją dwa konta obecnego prezydenta: jedno, oficjalne (@POTUS) i drugie, prywatne (@realDonaldTrump). I to właśnie aktywność tego drugiego, formalnie prywatnego konta Donalda Trumpa wzbudziła wściekłość tych użytkowników Twittera, którzy padli ofiarą jednej z funkcji serwisu: blokowania niewygodnych obserwatorów.
Blokowanie na Twitterze narusza wolność słowa?
Jedną z takich osób jest Eugeno Gu, którego prezydent zablokował po tym, jak ten wytknął mu niekompetencję, a właściwie: brak znajomości funkcji autokorekty w telefonie:
Trump just now blocked me for this tweet. Please protect his ego and don't RT it. https://t.co/LatUpnEcjy #BlockedByTrump pic.twitter.com/ZABxZuk0gF
— Eugene Gu, MD (@eugenegu) June 18, 2017
Choć w Polsce Twitter jest zjawiskiem raczej niszowym, to w Stanach jest niezwykle popularnym, a przede wszystkim: wpływowym serwisem. Tweety prezydenta Trumpa są przedmiotem ogólnonarodowych analiz i zainteresowania mediów. Brak dostępu do nich – co jest konsekwencją nałożonej blokady – może być zatem uznany za swoisty rodzaj cenzury.
Pan Gu jest jedną z osób, które zdecydowały się pozwać Donalda Trumpa za blokowanie użytkowników. Ma to naruszać, jak argumentują powodowie, pierwszą poprawkę do amerykańskiej konstytucji:
Kongres nie ustanowi ustaw wprowadzających religię lub zabraniających swobodnego wykonywania praktyk religijnych; ani ustaw ograniczających wolność słowa lub prasy, lub naruszających prawo do pokojowych zgromadzeń i wnoszenia do rządu petycji o naprawę krzywd.
Jak twierdzą powodowie, konto Donalda Trumpa na Twitterze stanowi nowoczesne forum debaty publicznej, umożliwiając zapoznanie się z poglądami i oświadczeniami prezydenta, a także dyskusję z innymi użytkownikami serwisu. Blokowanie użytkowników uniemożliwia udział w takiej debacie. Choć pozew dotyczy wyłącznie formalnie prywatnego konta @realDonaldTrump, to jego autorzy wskazują, że Dan Scavino – dyrektor odpowiedzialny za serwisy społecznościowe Białego Domu – określił tweety publikowane za pomocą tego konta jako „oficjalne oświadczenia prezydenta”.
Twitter czy Facebook to współczesne miejsca publiczne – i należy do nich stosować podobne reguły
Choć podstawy traktowania serwisów społecznościowych jako forum publicznego jeszcze do niedawna wydawały się niezbyt dobrze udowodnione, to sytuacja ta mieniła się – przynajmniej w USA. Sąd Najwyższy wydał niedawno orzeczenie (sprawa Packingham przeciwko Karolinie Północnej), w którym serwisy takie uznano za „współczesne rynki miejskie”, a Twittera uznano za świetne narzędzie do bezpośredniego kontaktu wyborców z ich reprezentantami.
Nie powinno zatem nikogo zdziwić, jeśli sąd uzna, że rzeczywiście blokowanie na Twitterze może stanowić naruszenie praw obywatelskich. O ile jednak jest to teza raczej niezbyt kontrowersyjna w przypadku urzędującego prezydenta, o tyle większe wątpliwości będzie budzić to, kto w takim razie ma prawo do blokowania nielubianych użytkowników. Ale czy to da się w ogóle określić za pomocą przepisów?
W każdym razie – przed następnym założeniem bana niechcianemu użytkownikowi serwisu społecznościowego zastanówcie się, czy sami nie zostaniecie pozwani.