Próbowałeś kiedyś dodzwonić się w pilnej sprawie do służb ratunkowych, np. pod numer 112 – i czekałeś długo, zbyt długo? Niewykluczone, że czas oczekiwania wydłużył się, bo ktoś wcześniej zadzwonił z problemem nawet nie błahym, ale po prostu głupim. Najdziwniejsze telefony do służb ratowniczych.
Możliwość telefonicznego wezwania pomocy w przypadku nagłego zdarzenia, takiego jak wypadek samochodowy, znacząco zwiększa szanse na to, że historia zakończy się szczęśliwie. To dlatego dodzwonić się na numer alarmowy 112 – wspólny dla wielu krajów, w tym całej Unii Europejskiej – możemy nawet z telefonu komórkowego bez karty SIM. Mówiąc krótko: każda sekunda ma znaczenie. W interesie wszystkich leży więc to, aby operatorzy takiej infolinii mogli skupić się na pomocy w nagłych wypadkach.
Najdziwniejsze telefony do służb ratowniczych – misie, kaczki, tygrysy…
Portal dzisiajwgliwicach.pl zapytał dyżurnych gliwickiej (a to niespodzianka!) Straży Miejskiej w Gliwicach o najdziwniejsze telefony do tej instytucji. Okazuje się, że wyobraźnia Polaków w zakresie tego, z czym wypada do służb dzwonić, jest całkiem bogata. No bo wyobraźnie sobie, że jedna osoba zgłosiła – zupełnie na poważnie – że drogę przebiegł jej… miś. Nie, nie niedźwiedź, ale miś. Inna osoba uznała, że warto zgłosić obecność szczelin w jezdni. Jak się okazało podczas weryfikacji zgłoszenia, szczeliny miały mieć wielkość… około pół centymetra. W Warszawie z kolei grasować miał tygrys, który – po szeroko zakrojonej akcji poszukiwawczej – okazał się być psem. W stolicy pewien zaniepokojony mężczyzna z kolei próbował zaangażować straż miejską w pomoc kaczkom, które… skakały „na główkę” do wody.
Mimo wszystko powyższe historie, choć lekko zabawne (nawet, jeśli to humor na poziomie znanej i cenionej Familiady), podobnie jak pozostałe opisane w linkowanym tekście, nie skłaniają do głębszej refleksji nad kondycją społeczeństwa. Mimo wszystko to „tylko” zgłoszenia do straży miejskiej, czyli, jak dobrze wiemy, umundurowanej formacji wyrabiającej targety we wlepianiu mandatów za złe parkowanie.
Co innego fałszywe zgłoszenia na numer alarmowy 112 albo inne, wciąż obowiązujące, numery do służb ratunkowych takich jak Policja (997) czy Straż Pożarna (998). A jest się czego bać, obserwując zachowania Polaków. Jak pisałem jakiś czas temu, na ponad 20 milionów połączeń na numer 112 w ciągu roku, blisko połowa (!) to fałszywe zgłoszenia. Dość powiedzieć, że żartownisie potrafią zadzwonić do strażaków, krzyknąć „pali się!” i zakończyć połączenie. Pewną popularnością cieszą się fałszywe alarmy bombowe, nie tylko ten uskuteczniony przez dowcipnisia w Modlinie, ale i wielu innych miejscach. Doskonale o tym wiedzą stali bywalcy Sądu Rejonowego Gdańsk-Południe w Gdańsku, w którym takie alarmy (fałszywe, oczywiście) zdarzają się niemal każdego tygodnia, skutecznie paraliżując działalność wymiaru sprawiedliwości.
„Ratunku, zapomniałem numeru PIN, pomóżcie!”
Oprócz fałszywych zgłoszeń, plagą są też telefony, które trudno określić inaczej, niż idiotyczne. Na Podkarpaciu obywatele bawią się w taki sposób:
Często są to zgłoszenia informacyjne – dzwoniący pytają, kiedy przyjmuje dany lekarz specjalista, w jakich godzinach są otwarte apteki. Ponadto występuje duża ilość zgłoszeń dotyczących zapytań o numer PIN lub PUK. Dużą grupę połączeń stanowią zgłoszenia od dzieci, które telefon, a tym samym numer alarmowy 112, wykorzystują do zabawy – wykręcają numer alarmowy po kilka lub kilkanaście razy, odzywając się lub nie.
Co prawda służby ratunkowe potrafią sobie z większością fałszywych alarmów poradzić bez konieczności angażowania ludzi i sprzętu, ale i tak kilka procent wyjazdów straży pożarnej to skutek nieprawdziwych doniesień dowcipnisiów. Nie wspominając o tym, że sama rozmowa telefoniczna może – przy nieszczęśliwym zbiegu okoliczności – spowodować nieodwracalną tragedię. Nie wspominając o surowej karze, jaka może być wymierzona za nieśmieszny dowcip – jak pranksterowi z Modlina, skazanemu na półtora roku więzienia.