Nie trzeba mnie było namawiać dwa razy, by założyć konto w Aion Bank. Dziś wiem, że to był błąd.
Kiedy Aion Bank wchodził do Polski, przedstawiano to jako duże wydarzenie w branży fintechowej. Revolut miał mieć w końcu godnego rywala w kategorii banków mobilnych, a konkurencja – jak wiadomo – na ogół działa stymulująco. Ponieważ jestem ogromnym fanem dobrych rozwiązań w branży finansowej, potrafię godzinami zachwycać się mBank Giełda czy internetową odsłoną banku Pekao, czym prędzej założyłem tam konto.
Aion Bank okazał się spory rozczarowaniem
Kiedy Aion Bank wchodził do Polski, jednym z argumentów przemawiających za jego ofertą – prócz oczywiście technologicznego charakteru – miał być uproszczony cennik korzystania usług. Jedna kwota abonamentu – trochę jak w Netfliksie – i żadnych gwiazdek do tego. Najbardziej podstawowe konto oszczędnościowe było oczywiście darmowe, tak jak w zasadzie zawsze darmowa jest tego typu usługa w klasycznych bankach czy nawet konkurencyjnych usługach banków mobilnych.
Moja przygoda z Aion Bank zakończyła się po kilku godzinach korzystania, aplikacja wydała mi się wybrakowana z podstawowych opcji, strasznie brzydka (wyglądała trochę jak mBank w 2005 roku – choć mam do tego wyglądu sentyment, to próba wskrzeszenia go w formie aplikacji nie byłą dobrym pomysłem) i zdecydowanie nie rozkochała mnie w sobie od pierwszego wejrzenia. Jeszcze kilka tygodni z aplikacji korzystałem, potem usunąłem z mojego telefonu w nadziei, że albo z Aion Bankiem nie spotkamy się już nigdy, albo też nagle się okaże, ze wykonali tytaniczną pracę, a ja powrócę po 2 latach i docenię jej owoce.
Aion Bank okazał się drogim rozczarowaniem
Nic nie wskazywało na to, by miało się tak stać. Kiedy śledziłem doniesienia medialne na temat Aion Bank, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że ten projekt chyba nie odniesienie zamierzonego sukcesu, a przynajmniej nie na polskim rynku. Myślę, że czarę goryczy przelała informacja o tym, że Aion Bank kończy z darmowym kontem oszczędnościowym, którą Jola Szymczyk-Przewoźna zaanonsowała na łamach Bezprawnika na początku lutego.
W mojej ocenie, w języku ludzi amerykańskiej ulicy takie zachowanie można określić jako „dick move”. Aion Bank nałapał klientów opowiadając im historie o braku ukrytych opłat i prostych modelach rozliczenia, po czym ledwie po roku od startu postanowił wprowadzić abonament 19,99 zł miesięcznie za najbardziej podstawowe konto.
Sprawdzam więc ile płacę za konto w moich dotychczasowych bankach. ING (firmowe) – 0 zł, mBank (prywatne, walutowe, oszczędnościowe) – 0 zł, Pekao (firmowe) – 0 zł, mBank (firmowe dla spółki) – 25 zł, BNP Paribas – 8 zł (karta, ale to warunek rabatu na kredycie hipotecznym). Aion Bank (prywatne) – 19,99 zł.
Oczywiście w części tych banków nie ponoszę opłat, ponieważ dostaję ulgę ze względu na spełnienie pewnych obowiązków. Również Aion Bank pozwala na taką ulgę, jeśli na koncie będziemy trzymali przynajmniej 5000 złotych. Nie przypominam sobie jednak, żeby któryś z istniejących od lat (albo dekad) banków wchodził do Polski kampanią o braku gwiazdek i ukrytych opłat.
Rezygnacja z konta w Aion Bank jest umiarkowanie przyjemna
Z konta w Aion Banku się da zrezygnować, wystarczy chwila rozmowy z konsultantem. Konsultant upewni się też czy na zamykanym koncie będziemy mieli na pewno odłożone pieniądze na abonament – 19,99 zł za kwiecień, no i 19,99 zł za maj, bo już przecież rozpoczął się kolejny okres abonamentowy. Warto to mieć na uwadze, żebyście przypadkiem za 2 lata nie zdziwili się, że oto winni jesteście 500 zł bankowi, z którego skorzystaliście raz – na początku 2021 roku.
Aion Bank – oczywiście w skali w branży fintechowej – był w pewnym sensie błędem mojego życia. Nie dość, że bardzo rozczarował mnie jako usługa, to teraz muszę jeszcze użerać się z procedurą zamykania rachunku, by uniknąć opłat za jego najbardziej podstawową wersję. Dla mnie to nie jest nowa jakość, tylko jej zaprzeczenie.