A miało być tak pięknie. Rynek miał być wyczyszczony z używanych aut, bo dostępność nowych jest ograniczona. Tymczasem sprzedaż aut siadła.
Sprzedaż aut
Wstawiłam ogłoszenia na portalach motoryzacyjnych i ze spokojem oczekiwałam na telefony od zainteresowanych. Jeszcze w czerwcu słyszałam w telewizji, że auta używane są dosłownie rozdrapywane. Jeśli jeszcze mają odpowiedni wiek ( do 3 lat), nie za duży przebieg, są serwisowane i zadbane, to schodzą, jak ciepłe bułeczki. Gdy Ukraina zniosła cła na sprowadzane przez swoich obywateli auta czytałam, że sprzedaje się wszystko, co ma cztery koła, nawet jak nie da się na nich jeździć. Odebrałam kilka telefonów od sprzedawców samochodów. Jeden zaoferował mi 5 tys. zł mniej niż chciałam i ja, o zgrozo, ofertę odrzuciłam. Napisał do mnie jeszcze diler z Grecji. Poprosił o filmik z autem, zapoznał się z dokumentami, no i zapytał, jak jest cena. Moja odpowiedź, że cena jest podana w ogłoszeniu chyba go obraziła, bo już się nie odezwał.
Co jest nie tak?
Zaczęłam dociekać co się dzieje i rozmawiać ze sprzedawcami. Okazuje się, że zapotrzebowanie jest, ale na auta za około 30 tys. zł. Jest ich bardzo mało, bo Ukraińcy, którzy mogli je sobie przywozić do 1 lipca bez cła wyczyścili rynek, a Polacy też teraz celują w przedział od 20 do maksymalnie 40 tys. zł. Droższe przestali kupować, bo wcześniej taki zakup finansowali kredytem. Teraz kredyty są za drogie i sprzedaż droższych używanych aut siadła. Z tego co widzę po statystykach, to nowych aut Polacy też kupują mniej. Jak podaje Instytut Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar, w lipcu zarejestrowaliśmy ponad 12 proc. mniej nowych aut osobowych i dostawczych do 3,5 ton, niż przed rokiem.
Według sprzedawców, poza drogim kredytem czy leasingiem, swoje robi też niepewność. Ludzie boją się, co przyniesie jesień i zima więc nie chcą się pozbywać pieniędzy. Cena paliwa też działa na wyobraźnię kupujących samochody.
Dobrze już było
Gdy czwarty z kolei sprzedawca samochodów powtórzył mi tę samą diagnozę sytuacji na rynku motoryzacyjnym, „ze skulonym ogonem” odezwałam się do tego, co chciał urwać 5 tys. zł z ceny. Niestety okazało się, że szukał takiego auta, jak moje, pod konkretnego klienta i teraz jego propozycja jest już nieaktualna. Dziś proponuje, po dwóch tygodniach od naszej pierwszej rozmowy, nie 5 tys. zł mniej, ale 18 tys. zł mniej!!! Generalnie, to przeprasza za tę cenę, ale taki mamy klimat.
W końcu dogadałam się z innym i mocno schodząc z ceny auto sprzedałam. Ogłoszenia jeszcze nie usunęłam. Następnego dnia po transakcji odebrałam telefon od klienta, który nie był sprzedawcą samochodów. Zmartwił się, że samochodu już nie mam, bo takiego właśnie szuka. „Gdzie pan był przez ten miesiąc?!” prawie go ochrzaniłam. „Przez miesiąc?” zdziwił się klient. „Nie zauważyłem pani ogłoszenia”.
Może więc okazałam się zbyt niecierpliwa. Może trzeba było dłużej czekać. Tego się już nie dowiem. Niemniej wiele wskazuje na to, że już nie brak mikroprocesorów ogranicza sprzedaż aut, a przede wszystkim, brak kasy i pesymizm kupujących.