Nauczyciele odchodzą z pracy, dyrektorzy borykają się z problemami organizacyjnymi, a ministerstwo opowiada, że problemów z reformą nie ma. Wyborcy chętnie podchwytują argumenty ministerstwa w rodzaju „ale przecież liczba godzin jest ta sama”. Rzecz w tym, że liczba godzin to teraz najmniejszy problem.
Powiedzmy sobie szczerze – reforma edukacji nie została jeszcze wdrożona. Ona jest w trakcie wdrażania i ten proces potrwa jeszcze dwa kolejne lata. Dlaczego o tym piszę? Bo rząd mówi, że reforma została „z sukcesem wdrożona”. To nieprawda, a podobnych ministerialnych nieprawd jest jeszcze kilka.
Jeszcze w ubiegłym roku minister Anna Zalewska przedstawiała taki oto argument – nauczyciele nie stracą pracy, bo nie zmieni się liczba godzin ani dzieci w systemie. Ten argument jest powtarzany również teraz w wielu internetowych dyskusjach pod artykułami o zwalnianiu nauczycieli. Tak! Nauczyciele są zwalniani, a jednak wielu ludzi mówi „to niemożliwe”. Spotkałem się też z argumentem, że niektóre szkoły nie mogą znaleźć nauczycieli do pracy, co widać po ogłoszeniach w urzędach pracy.
Wyjaśnijmy zatem skąd się wzięła konieczność zwalniania nauczycieli i skąd wzięły się problemy z zatrudnieniem, bo widzicie… można mieć te dwa problemy jednocześnie!
Restrukturyzacja wymaga cięć
To prawda, że liczba dzieci i godzin w całym systemie jest mniej więcej ta sama. Rzecz w tym, że zmieniły się:
- ramowe plany nauczania,
- przedmioty,
- podstawa programowa,
- struktura całego systemu szkolnego.
Właściwie nie powinniśmy mówić o reformie szkolnictwa, ale o jego restrukturyzacji. To słowo nie brzmi dobrze, ale lepiej oddaje charakter zmiany.
Każda restrukturyzacja wymaga rozdzielenia zadań na nowo. Ktoś, kto wcześniej uczył przyrody, niekoniecznie będzie mógł uczyć chemii. Czasami z trzech całych etatów trzeba zrobić dwa, dając dwóm ludziom dodatkowe zadania i zwalniając trzeciego. Niektórzy nauczyciele mogli nawet na tej reformie zyskać, ale to była loteria. Większość jednak straciła.
Podam tu przykład znanej mi szkoły, w której zwolniono nauczyciela techniki i informatyki. Godziny informatyki trzeba było oddać matematykowi, żeby jego etat miał sensowny wymiar. Z nauczania samej techniki w jednej szkole nie da się wyżyć, więc informatyk-technik musiał odejść. Teraz nie ma w szkole osoby z uprawnieniami do nauczania techniki, czyli powstał niedobór kadrowy mimo zwolnienia nauczyciela. Podobnych problemów w różnych polskich szkołach było mnóstwo.
Spójrzcie na szkołę inaczej
Większość z nas zna szkołę tylko z perspektywy ucznia lub rodzica. Zwykle nasze dyskusje o szkole ograniczają się do roszczeń wobec niej. Szkoła powinna uczyć i wychowywać, ale nie wymagać. Szkoła powinna być nowoczesna, ale ma trzymać się tradycji. Szkoła ma być bezpieczna, ale dawać swobodę… itd. Wszyscy jesteśmy dobrzy w wymyślaniu tego, co szkoła powinna.
Spróbujcie teraz spojrzeć na szkołę z perspektywy dyrektora albo nauczyciela. Gmina naciska, aby wszystko było tanio. Budynek ma ograniczoną pojemność i liczbę pomieszczeń. Nauczyciele mają określone wykształcenie i uprawnienia, a wykształcenie nowego nauczyciela trochę trwa. To nie jest tak, że wystarczy zatrudnić w szkole 15 dowolnych nauczycieli i później można im swobodnie przydzielać zadania. Trzeba zatrudnić nauczycieli o określonych uprawnieniach, zgrać to z rozkładem sal w budynku, zmieścić się w licznych wymaganiach narzucanych przez organ prowadzący i nadzór pedagogiczny.
Szkoły miały mnóstwo problemów już przed reformą. Ministerstwo Edukacji Narodowej stworzyło nowe problemy, ale ich nie rozwiązało. To dyrektorzy i samorządy musieli sobie poradzić. W pewnej szkole dostawiono kontener by rozwiązać problem lokalowy. Znam szkołę, w której nauczyciele kończyli to, co powinna zrobić ekipa remontowa. Kończyli, bo ekipa weszła na obiekt zbyt późno, a początek roku nie mógł czekać. Ci sami nauczyciele, jadąc w sierpniu do swoich zajęć, mogli w autobusach i na mieście wysłuchiwać „mądrych ludzi” mówiących o tym, jak to nauczyciele mają dużo wolnego.
Dlaczego objazdy nie zadziałają?
Problemy kadrowe częściowo rozwiązali nauczyciele, którzy zgodzili się wykonywać nowy w Polsce zawód nauczyciela objazdowego. Chodzi dosłownie o nauczyciela, który pracuje jednocześnie w 4, 5 lub 6 szkołach, wpadając do każdej na dwie godzinki. Czy możemy powiedzieć, że „system działa”. Tak. Jakoś działa, ale po pierwsze nie działa dobrze, a po drugie jego wady ujawnią się jeszcze w trakcie roku szkolnego.
Wielu ludzi żyje błędnym przekonaniem, że nauczyciel pracuje tylko na lekcjach. Otóż nie. Nauczyciele bardzo dużo pracują w domu i wcale nie chodzi o słynne sprawdzanie kartkówek. Znaczna część pracy nauczyciela to produkcja dokumentacji, której nikt nie czyta, ale która musi być wyprodukowana. Nawiasem mówiąc przed wyborami PiS obiecywał zmniejszenie biurokracji w pracy nauczyciela. Ta obietnica nie została skutecznie zrealizowana.
Poza tym nauczyciele świadczą różne darmowe prace na rzecz szkoły i gminy. Nauczyciele angielskiego czasem są zmuszani do wykonania tłumaczenia dla Wójta. Inni mają się zaopiekować dziećmi w czasie gminnych imprez. Jeszcze inni mają realizować zadania rady rodziców (sic!), która to rada wymyśliła sobie jakąś inicjatywę i swój udział ograniczyła się do określenia co nauczyciele powinni. Podobnych przykładów można mnożyć.
Do tego wszystkiego dochodzą posiedzenia rad pedagogicznych i praca w zespołach zadaniowych w szkole. Powiedziecie mi teraz jak to się wszystko ma do pracy nauczyciela objazdowego?
Nauczyciele objazdowi mają etat poskładany z kilku mikroetatów. Na razie to działa, bo lekcje jako tako są prowadzone. Przyjdzie jednak taki moment, gdy nauczyciele objazdowi będą zmuszeni pojawić się na radach pedagogicznych w kilku szkołach. Przyjdzie taki moment, gdy ktoś zapragnie od nich „dodatkowych świadcze”, które przecież nauczyciele do tej pory zapewniali. Z drugiej strony wszyscy wiedzą, że nieludzkie będzie zmuszanie nauczycieli objazdowych do tych licznych „zadań dodatkowych”. Rąk do pracy w oświacie będzie więc mniej, bo część z tych rąk położono na kierownicach aut.
Jeśli to co piszę was nie przekonuje, spróbujcie zwolnić się z pracy i zatrudnić na 1/6 etatu w sześciu firmach. Zrozumiecie wówczas w czym problem.
Poniżanie nauczycieli nie podniesie jakości kształcenia
Zapewne usłyszę od was jeszcze jeden argument. Pierwotnym zadaniem szkoły nie jest dawanie pracy nauczycielom. Szkoła ma robić swoje. Zgadzam się z tym, ale też nie ukrywajmy, że warunki zatrudnienia w szkole mają ogromny wpływ na jakość świadczonej przez nauczycieli pracy.
Chcecie dobrych nauczycieli? Nie osiągnięcie tego zniechęcając do podejmowania się tego zawodu. Nie osiągniecie tego poprzez instytucję nauczyciela objazdowego, który znaczną część swojego czasu poświęci na jazdę samochodem lub autobusem. Nie osiągnięcie tego również przez „nauczycieli elastycznych”, którzy na studiach podyplomowych narobili sobie uprawnień do nauczania wielu przedmiotów. Niestety restrukturyzacja szkolnictwa nie oszczędza najlepszych. Przeciwnie. Największe szanse przetrwania w zawodzie mogą mieć Ci, którzy zawsze trzymali wiele srok za ogon, niekoniecznie trzymając dobrze.
Nie liczcie na dobre kształcenie, jeśli kadrę odpowiedzialną za to zadanie zwyczajnie się poniża. W całej reformie edukacji najgorsze było właśnie to, że była ona aktem poniżenia nauczycieli. Poniżające jest robienie operacji na żywym organizmie systemu edukacji, całkowicie ignorując zdanie ludzi, którzy w tym systemie pracują. Oczywiście Ci najgłupsi wyborcy to kupią, bo przecież każdy z nas miał w życiu nauczyciela, którego nie lubił. W ogóle lubimy traktować z góry tych, którzy wykonują inną pracę niż my.
Etos bieda-nauczyciela wciąż żyje
Dawno temu, jeszcze w innej gazecie pisałem, że w Polsce panuje idea bieda-nauczyciela. Polega ona na naiwnym założeniu, że uda się stworzyć super-szkołę, jeśli tylko będziemy mocno cisnąć nauczycieli. Nauczyciel ma być: tani, całkowicie dyspozycyjny, tani, świetnie wykształcony, tani, nienarzekający, tani, w pełni uległy, tani, innowacyjny i oczywiście tani.
Idea bieda-nauczyciela jest podsycana przez kolejnych ministrów, którzy mają wiele do powiedzenia o misji nauczyciela, o jego oddaniu, o ciężkiej pracy. W przeszłości niektórzy ministrowie mówili wprost, że nauczyciele nie powinni rozmawiać o pieniądzach (sic!). Tymczasem jeśli chcemy mieć nowoczesne szkolnictwo, potrzebujemy profesjonalnych nauczycieli. Takim nauczycielom trzeba zapłacić.
Wśród wyborczych obietnic PiS znalazła się obietnica „przywrócenia godności zawodowi nauczyciela”. Niestety nic nie wskazuje na to, aby partia rządząca naprawdę chciała to zrobić.