„A czemu ty tego nie wynajmujesz?” – zapytałem znajomego gładząc się namiętnie po wąsie Janusza Biznesu – „Przecież nie tylko tracisz na czysto jakieś 30 koła rocznie, ale jeszcze dopłacasz 10 tysięcy do czynszu„.
„Aaa, daj spokój, Kiepscy wynajęli i drugi rok muszą kogoś utrzymywać we własnym mieszkaniu”
Polska ma spory kłopot z rynkiem nieruchomości – to jest fakt. Wielu osób nie tylko nie stać na zakup własnego mieszkania w dużym mieście, ale też coraz częściej mają problem ze znalezieniem oferty wynajmu na tyle atrakcyjnej, by na przykład mieszkać w pojedynkę. Nie bagatelizuję tego zjawiska, choć w merytorycznej dyskusji bardzo przeszkadza rząd, ruchy lewicowe, no i oczywiście ogólna sytuacja w regionie.
Własne mieszkanie towarem luksusowym
Ogólnej sytuacji w regionie tłumaczyć nie muszę, odpowiedzialnym za taki stan rzeczy jest w dużej mierze pewien zabotoksowany jegomość z Moskwy.
Jeśli chodzi o ruchy lewicowe, to sprowadzają dyskusję o rynku nieruchomości do absurdu. Jako siła polityczna o marginalnym poparciu, bez żadnej realnej możliwości dokonania zmiany (i słusznie, bo to fanatycy), postulują na każdym kroku groteskowe tezy zaprzeczające brutalnie regułom rynkowym czy to prawu własności. Na domiar złego polska lewica jest środowiskiem nad wyraz podzielonym co generuje kolejne patologie. Chcą tanich mieszkań, jednocześnie domagając się najwyższych standardów jakościowych. Chcą mieszkań w centrum Warszawy, jednocześnie na każdym kroku atakując „betonozę”, likwidowanie zieleni czy ciasno ułożone budynki. Nie jest problemem, że ruchy lewicowe upominają się o trudności na rynku mieszkaniowym, w końcu to powinno być filarem ich działalności, ale sposób ich działania to nieustanne „wrzutki” idiotycznych tez, które dosłownie odwracają uwagę od meritum. I tak oto po kolejnej debacie lewicowców z kucami na temat „mieszkanie prawem, nie towarem” wszyscy mają wszystkich za wariatów, a mieszkań jak nie było, tak nie ma.
Wreszcie, jednym z głównych szkodników rynku nieruchomości jest polska władza, która sporo mówi o rozwiązywaniu problemu, ale robi niewiele. A jak już rządy przygotują jakiś projekt, to nie wiem czy przypadkiem, czy specjalnie, ale w pierwszej kolejności ratuje on interesy deweloperów. Prosty przykład z ostatnich dni. Deweloperzy już mają panikę w oczach, już zaczęli obniżać ceny swoich nieruchomości (jak widać norweskie fundusze muszą się jeszcze postarać i głównym nabywcą nadal jest polski kredytobiorca), gdy rząd wyskakuje z projektem tanich kredytów 2%. I powraca motywacja do trzymania cen.
Pozwólmy wyrzucać ludzi na bruk
Obecny system wynajmu mieszkań szkodzi ludziom mało zamożnym. Kiedy już wynajmiemy komuś mieszkanie, bardzo trudno go z niego usunąć, jeśli sam nie dojdzie do wniosku, że już wystarczy. Może nie płacić miesiącami i śmiać się nam w twarz. Miał to ukrócić najem okazjonalny, który jednak w praktyce nie działa. Dzicy lokatorzy są przez polskie prawo chronieni momentami bardziej stanowczo i surowo, niż właściciele, co jest absurdem godnym wszelakiego potępienia. Oczywiście część dzikich lokatorów to zwykli cwaniacy, a część to biedni ludzie, którym powinęła się noga i których naprawdę szkoda. Ale dlaczego państwo w całym swoim rozdmuchanym aparacie socjalnym przerzuca odpowiedzialność za nich na rzecz prywatnego właściciela mieszkania?
Narracja, że „haha, zły landlord dostał za swoje, kamienicznik, złodziej” może i dawała się sprzedawać w czasach, gdy mieszkań na wynajem było więcej, niż zainteresowanych.
Ale dziś na dzikich lokatorach traci nie tylko właściciel mieszkania. Traci uczciwe małżeństwo z małym dzieckiem, które nie może wynająć zajmowanego przez nich mieszkania. I traci rynek mieszkaniowy, ponieważ dzicy lokatorzy zdejmują nieruchomości z rynku – realnie (okupując lokale) i ewentualnie (bo wiele osób trzyma puste mieszkania, bo boi się wynająć je potencjalnym dzikim lokatorom).
Ochrona dzikich lokatorów to absurd
Ochrona osób, które okupują cudze mieszkania to jeden z najbardziej absurdalnych dogmatów polskiego prawa, który na dodatek nie odpowiada potrzebom rynkowym.
Kiedy analizujemy dane GUS z ostatniego Spisu Powszechnego, w Polsce było aż 1,8 mln niezamieszkałych lokali (11,7 proc. spośród wszystkich), z czego 207 tys. tylko w Warszawie (20 proc. całości). Oczywiście ludzie kłamią, i w tych pustostanach trzymają też kochanki, studentów, wynajmują na czarno, to rozpadające się rudery itd. – ale na pewno nie wszystkie.
Oczywiście nie można upraszać, że jedynym czynnikiem powstrzymującym przed wynajmowaniem mieszkania jest obawa przed dzikim lokatorem, ale niech nawet tylko co czwarty spośród tych lokali się wówczas odblokuje, to prawdopodobnie uda się uzyskać dwie rzeczy:
- zdjąć z rynku (strzelam) około 1 miliona osób mających problem z mieszkaniem
- poluzować ceny na rynku najmu poprzez zwiększenie konkurencji
Czy naprawdę dla tak ogromnych korzyści społecznych warto umierać często za cwaniaków okupujących cudze mieszkania?
Uwolnić bruki, by ludzie nie musieli spać na brukach
W mojej ocenie niezwłocznie należałoby przygotować regulacje drastycznie zmniejszającą ochronę praw nieuczciwych lokatorów. Oczywiście żyjemy w XXI wieku i być może równolegle państwo powinno mieć z tyłu głowy, że pojawi się problem niepełnosprawnej matki z trójką dzieci, której należy jakoś pomóc (ale niech pomaga państwo, a nie prywatny właściciel mieszkania, który jest do tego zmuszany).
Może państwo powinno też pomyśleć o tym, jak sprawić, że nie uwolni dla rynku 25 proc. pustostanów, ale na przykład 50 proc. Jakieś atrakcyjne warunki podatkowe przez pierwsze 3 lata wynajmu?
Oczywiście rozwiązanie problemu pustych mieszkań, które dziś „strach wynajmować” to nie jest całkowite zamknięcie problemu. Ale to jak przy robieniu budżetu – trochę się ugra tutaj, trochę tam i może docelowo uda się problem rozwiązać albo chociaż zminimalizować.