Aktywiści walczący o prawa osób transseksualnych postanowili utrzeć nosa J.K. Rowling. Chcieli sprawić, by gra komputerowa osadzona w świecie znanym z serii „Harry Potter” poniosła porażkę. Bojkot Hogwarts Legacy okazał się jednak spektakularną porażką. Gra sprzedaje się znakomicie, do tego cieszy się dużym zainteresowaniem na platformach streamingowych. Ten bojkot nie miał prawa się udać.
Pomyśleć, że jeszcze niedawno problem z Harrym Potterem mieli głównie rozmiłowani w szamanizmie księża
Nie trzeba nikogo przekonywać, że bojkoty konsumenckie rzadko kiedy kończą się spektakularnym zwycięstwem. Nawet polski bojkot Auchan i Leroy Merlin utrzymał się raptem parę miesięcy i nie przyniósł jakichś drastycznych strat obydwu sieciom handlowym. Jest jednak zupełnie inny poziom porażki, który osiągnął bojkot Hogwarts Legacy.
Ktoś z pewnością zapyta o to, czym w ogóle jest Hogwarts Legacy. Spieszę z odpowiedzią. To gra komputerowa osadzona w świecie z serii książek o Harrym Potterze autorstwa J.K. Rowling, wydana przez Warner Bros. Interactive Entertainment. W Polsce problemy z Harrym Potterem mają najczęściej radykalni duchowni, którzy zbytnio przyswoili sobie szamańskie praktyki przywleczone z innych kontynentów. Niektórzy nawet bawili się w ostentacyjne palenie książek. Tym razem jednak jest inaczej. Bojkot Hogwarts Legacy zaordynowali przedstawiciele grupy kojarzonej raczej ze światopoglądową lewicą.
Głównym problemem nie jest tutaj sama gra komputerowa, czy wydająca ją znana wytwórnia filmowa. Chodzi o to, że aktywiści walczący o prawa osób transseksualnych uważają J.K. Rowling za „radykalną feministkę wykluczającą osoby trans”. Niektórzy znają to hasło pod akronimem TERF. Czy zasłużenie? Poniekąd. Rowling niejednokrotnie wyśmiewała zjawisko niebinarności i używanie neutralnego płciowo języka angielskiego.
Pisarka, jak to celebryci mają w zwyczaju, dość chętnie wypowiadała się także na tematy, na których się nie zna. W tym wypadku chodziło np. o terapię hormonalną, którą Rowling porównała do terapii konwersyjnej, a więc pseudonaukowych praktyk mających leczyć gejów z homoseksualizmu. Konflikt pomiędzy nią a aktywistami działającymi na rzecz praw osób transseksualnych zaszedł tak daleko, że aż w obronę wziął ją sam… Władimir Putin. Mowa o jego wypowiedzi z kwietnia: „J.K. Rowling została ostatnio usunięta z przestrzeni publicznej, bo… jej fanom nie podobały się jej poglądy na tzw. wolność płci”.
Okazuje się, że jednak nie na każde pochyłe drzewo da się łatwo wskoczyć
Myliłby się jednak ten, kto uważa, że Rowling to kolejna osoba z kręgów prawicowo-konserwatywno-prorosyjskich. Wręcz przeciwnie: dopóki nie zaczęła się wypowiadać na tematy związane z osobami transseksualnymi, dopóty była kojarzona z tą postępową stroną światopoglądowego sporu. Kremlowskiemu tyranowi odpowiedziała zaś słowami: „Krytyka tzw. cancel culture na Zachodzie nie brzmi najlepiej w ustach tych, którzy właśnie mordują cywilów za akty oporu i w ustach tych, którzy wsadzają do więzienia i trują swoich krytyków”.
Co to właściwie ma wspólnego z grą komputerową? Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Bojkot Hogwarts Legacy opierał się na założeniu, że jeżeli ludzie nie kupią tej gry, to tym samym J.K. Rowling nie zarobi. Jest oczywiście w tym rozumowaniu całe mnóstwo błędnych założeń. Przede wszystkim, miliarderka zbytnio z tego powodu nie zbiednieje. Zwłaszcza że większość zysków z produkcji z gry najprawdopodobniej zgarnie Warner Bros. Okazało się także, że aktywiści bardzo przecenili swoje zdolności oddziaływania na graczy.
Trzeba jednak przyznać, że wybrali sobie ofiarę całkiem sprytnie. Hogwarts Legacy to gra stosunkowo mało znanego studia Avalanche. Produkcja zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że na koniec dostaniemy co najwyżej „średniaka”. Nie była to w żadnym wypadku wielka produkcja kinowa, za którą stoi cała armia prawników. Bojkot Hogwarts Legacy uzyskał wsparcie zaangażowanych politycznie dziennikarzy branżowych. Do tego zainteresowanie nim wykazał ponad milion osób. Co mogło pójść nie tak?
Bojkot Hogwarts Legacy to wręcz modelowy przykład tego, jak można sobie strzelić w stopę
Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że taki bojkot niewiele kosztował osoby, które i tak nie grają w gry komputerowe. Równocześnie zorganizowana akcja obrzydzania Hogwarts Legacy sprawiła, że o grze zrobiło się bardzo głośno. Gracze na całym świecie zdali sobie sprawę z tego, że niedługo wychodzi gra, która pozwoli im przenieść się do świata, który znają z książek. Część bardzo lubi tę serię, część darzy ją wciąż jakimś sentymentem. Jeszcze inni Harry’ego Pottera mają w nosie, ale po prostu lubią gry tego typu.
Wyjątkowo agresywny język nawoływań do bojkotu wręcz przysparzał produkcji sympatię. W końcu nikt nie lubi słuchać, że jest złym człowiekiem tylko dlatego, że chce sobie pograć w grę komputerową. Argumenty o dyskryminowaniu osób transseksualnych przez Rowling również nie do każdego trafiały. Nie każdy, zwłaszcza poza Stanami Zjednoczonymi, Wielką Brytanią i Twitterem, rozumie, o co w ogóle toczy się cały ten spór.
Nie pomogło atakowanie w Internecie każdego, kto choćby się zająknął, że może i by sobie w Hogwarts Legacy pograł. Szczególnie zaciekle tropieni byli streamerzy deklarujący chęć transmitowania właśnie tej gry. Równie kiepskie wrażenie zrobiło publiczne składanie samokrytyki przez pojedyncze osoby zaangażowane w produkcję gry. Przykładem może być aktor głosowy Sebastian Croft i jeden z deweloperów, Parker Hartzler.
Nawet wyciągnięcie antysemickiej karty nie osłabiło zainteresowania grą. Co miałoby w niej być takiego antysemickiego? Jednym z ważniejszych wątków Hogwarts Legacy jest konflikt pomiędzy czarodziejami a goblinami. Te z kolei mają być w książkach Rowling i filmach Warner Bros przedstawione w sposób nazbyt podobny do Żydów z antysemickich pamfletów okresu III Rzeszy. Przyznam, że akurat ten wątek mnie zupełnie nie przekonuje. Filmowym goblinom dużo bliżej do wizerunku stereotypowego bankiera albo maklera z Wall Street.
Typowy gracz wcale nie chce się angażować w światopoglądowe wojny o moralną wyższość
Podczas gdy bojkot Hogwarts Legacy zabiegał o uwagę i poparcie, J.K. Rowling wdała się w kolejną awanturę z wątkiem transseksualnym. Tym razem chodziło o osadzenie transkobiety do kobiecego więzienia, co nie spodobało się autorce. To również nie odmieniło losów całego bojkotu. Tej bitwy aktywiści od początku nie byli w stanie wygrać.
W czym tkwi sekret? Otóż wszelkiej maści światopoglądowi aktywiści nie należą, najdelikatniej rzecz ujmując, do osób lubianych w świecie gier komputerowych. Nie chodzi tutaj o ich równie zaangażowanych adwersarzy, którzy oczywiście istnieją. Zwykły szary gracz to w gruncie rzeczy przeciętny Kowalski, który ma serdecznie dosyć polityki, politykierów i całego tego spolaryzowanego świata. W grach komputerowych szuka bardziej odskoczni, a nie jeszcze większej dozy tego samego. Nie widzi też powodu, dla którego miałby ponosić osobiście koszty walki za sprawę, która nie dotyczy bezpośrednio jego.
Równocześnie aktywiści zachowują się wobec graczy trochę niczym nieznośni radykalni weganie, gotowi zaciekle dyskutować o niemoralności hodowli mięsa w trakcie dyskusji o wyroku dla degenerata, który zabił kilka szczeniaczków siekierą. Doszukują się problemów etycznych tam, gdzie gracze woleliby po prostu mieć rozrywkę. Wzniecają też spory pomiędzy rodzinami i znajomymi, nie gorzej niż przedstawiciele naszych polskich partii politycznych. Skądinąd nic dziwnego, że zaangażowane politycznie dziennikarstwo komputerowe wśród własnej grupy docelowej odbiorców bywa uważane za zupełnie niewiarygodne.
Dodajmy do tego to, że „cancel culture” jest uważane za poważny problem społeczny nie tylko przez Władimira Putina. Prawo do wolności słowa i posiadania własnych poglądów wciąż jest uważane w zachodnich społeczeństwach za coś wartego obrony. Zwłaszcza, gdy po przeciwnej stronie barykady mamy środowiska sprawiające wrażenie gotowych do ataku za każde najmniejsze odchylenie od aktualnej „linii Partii”.
Hogwarts Legacy stało się bestsellerem jeszcze przed premierą, a teraz bije rekordy popularności
Bojkot Hogwarts Legacy nie mógł się udać w momencie, w którym pojawili się w miarę normalni ludzie gotowi kupić grę dla samej przyjemności zrobienia aktywistom na złość. Takie deklaracje padały stosunkowo często, a gra stała się prawdziwym bestsellerem jeszcze na długo przed swoją premierą. Ostatecznym gwoździem do trumny inicjatywy okazała się jednak sama gra. Na przekór wszystkiego jest po prostu dobra. Nic dziwnego, że teraz na całym świecie zagrywają się w nią setki tysięcy użytkowników platformy Steam plus gracze konsolowi.
Nie jest to może Elden Ring, Hogwarts Legacy ma swoje problemy. Tym niemniej oferuje graczom przyjemny otwarty świat do eksplorowania, dynamiczną i względnie wymagającą walkę, oraz wiernie oddaje filmowe uniwersum z elementami tego książkowego. Jeżeli ktoś marzył o przeniesieniu się do Hogwartu, to lepszej okazji długo mieć nie będzie. Gobliny zaś okazały się nie krwiożerczymi bankierami o podejrzanym kształcie nosa, lecz swoimi typowymi przedstawicielami rodem z dziesiątków światów fantasy. Z tą różnicą, że tutaj ich najważniejszy wyróżnik to talent do inżynierii i rzemiosła.
Hogwarts Legacy pobiło także absolutny rekord zainteresowania widzów na platformie streamingowej Twitch. Grę we wtorek 7 lutego oglądało 1,3 miliona użytkowników. Do tego twórcy wycięli aktywistom numer, bo postanowili rozdać widzom Twitcha atrakcyjne przedmioty do odblokowania w grze.
Czego może nas nauczyć bojkot Hogwarts Legacy? Chyba tego, że ludzie generalnie nie lubią, jeśli ktoś usilnie stara im się zepsuć zabawę. Co więcej, spory światopoglądowe i rozrywka elektroniczna to światy, które słabo do siebie pasują. Trudno jednak powiedzieć, czy aktywiści wyciągną jakieś wnioski z tej kompromitacji, czy po prostu czekamy teraz do nieuchronnego następnego razu.