Podwyżki dla pracowników ZUS były kilka miesięcy temu dramą rozpalającą emocje czytelników Bezprawnika. To były zarazem jedne z najdziwniejszych negocjacji z udziałem związków zawodowych, jakie kiedykolwiek widziałem.
Jeden ze związków zawodowych, którego działacze chyba wymarzyli sobie, że będzie on dla nich startem kariery w polityce, przez pewien czas sabotował przyznanie pracownikom ZUS podwyżek. Doszło do tak absurdalnej sytuacji, że kilka związków zawodowych błagało o to, by się w końcu ogarnęli i pozwolili im zawrzeć porozumienie z ZUS-em. Pracownicy Zakładu pisali do nas rozpaczliwe maile, że nie mogą dostawać wyższych pensji, bo ich właśni przedstawiciele podcinali gałęzie, na które udało im się wdrapać. Przedstawiciele o marginalnym, homeopatycznym poparciu wśród samych pracowników – dodajmy.
Sprawa podwyżek w ZUS skończyła się happy endem
Cała ta zadyma zakończyła się w najlepszy możliwy sposób, czyli pracownicy dostali podwyżki o nawet 900 zł (600 zł bazowo + 300 zł uznaniowo), niesforny związek zawodowy solidnie się ośmieszył i dziś jest na aucie, a „liderzy rewolucji” dzięki Bogu nie zostaną chyba wciągnięci na żadne listy partyjne.
Tyle tylko, że dobrze nie opadł kurz po tamtej rewolucji, której ostatnie echa opisywaliśmy pod koniec października, a w ZUS znowu pojawiają się nastroje rewolucyjne i pracownicy domagają się kolejnych podwyżek. Trochę to tak wygląda, jakby całość zamieniła się w serial z regularnie wypuszczanymi odcinkami dotyczącymi roszczeń związków zawodowych względem urzędu, a tym samym polskiego podatnika. Podobno w powietrzu wisi nowy spór podwyżkowy.
Ja kocham panie z infolinii ZUS, generalnie lubię ten urząd (może za wyjątkiem platformy PUE, której przydałby się lifting, jak zresztą całemu e-państwu), życzę większości jego pracowników jak najwyższych pensji. Ale jednak dziwi mnie przyjmowanie przez zusowskie związki zawodowe strategii negocjacyjnej polegającej na dogadywaniu jednych porozumień i równoczesnego rozpoczynania kolejnego sporu o kolejne podwyżki.
Przecież to jest kontrproduktywne i nikt nie będzie się chciał dogadywać ze związkami zawodowymi, jeśli jedyne co będzie mu w ten sposób gwarantowane, to perspektywa kolejnego sporu – gdy chwilę temu dopiero co zawarło się porozumienie i zdecydowało się osłabić swoją pozycję wyjściowa. Przecież każda podwyżka ma też to do siebie, że jest dawana troszkę awansem, już na poczet kolejnych miesięcy. Najwyraźniej jednak nie w ZUS.
Nawet 1200 zł kolejnej podwyżki w ZUS?
Jak udało mi się ustalić, związki zawodowe domagają się między innymi przywrócenia dodatku stażowego, który został zlikwidowany w 2000 roku (w zamian za podwyżki). Warto przy tym pamiętać, że ZUS wypłaca przecież nagrody, które powszechnie są nazywane „jubileuszówką” – po przepracowaniu 10 lat, a następnie cyklicznie co 5 lat.
ZUS argumentuje z kolei, że koszt przywrócenia tego dodatku – od którego generalnie się w Polsce już raczej powszechnie odchodzi – to dodatkowe 0,6 miliarda złotych dla budżetu Zakładu, który od dłuższego czasu etapem małych kroczków pracuje nad poprawieniem swojej kondycji finansowej, by lepiej zabezpieczać naszą przyszłość. Tylko w latach 2015-2020 fundusz podwyżkowy dla pracowników wzrósł o 1 miliard złotych. A tak na dobrą sprawę od 2020 regularnie trafiają się kolejne podwyżki. Od 2016 roku średnie zasadnicze wynagrodzenie wzrosło w ZUS o 2835 zł. Wzrost przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia zasadniczego w ZUS w okresie między 30 kwietnia 2022 roku, a 30 kwietnia 2023 roku to średnio 1335 zł na etat, co stanowi wzrost o średnio 27,6 proc.
To nie jest zły wynik, bo – wyjątkowo jak na realia biznesowe ostatnich lat – przekracza poziom inflacji. W wielu firmach z sektora prywatnego pracodawcy i pracownicy dzielili się polską inflacją w ubiegłych latach troszkę jakby po połowie. Skoro inflacja wynosi 18 proc., to pracodawca hojnie podnosił pensje o 10 proc. Przeciętne miesięczne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw wedle badania z marca 2023 wzrosło o „jedynie” 12,6 proc. Dlatego też z rezultatów badań przedstawianych przez ekonomistów wynika, że w 2023 roku tak naprawdę możemy sobie pozwolić na mniej, niż w 2022 roku. Ale niekoniecznie dotyczy to już pracowników ZUS, których związki zawodowe podtrzymują, że to nie wystarczy. Wzrasta też praca minimalna, ale przez ostatnie półtora roku (bo dopiero co w lipcu 2023 kolejny raz) wzrosła o 19,6% w stosunku do wynagrodzenia w roku ubiegłym.
ZUS może i by chciał, ale „nie da rady”
„Pracodawca nie może prowadzić sporu zbiorowego w takim zakresie, gdyż doprowadziłby do zaciągnięcia zobowiązania niemożliwego do spełnienia, a w konsekwencji zobowiązania nieważnego i naruszającego dyscyplinę finansów publicznych.” ZUS podkreśla, że stara się podnosić pensje, jak tylko może i dobrze wypada pod tym względem na tle konkurencji, także z sektora prywatnego. Ale kolejnych roszczeń związków zawodowych nie jest w stanie realizować, a przynajmniej nie w takim tempie, gdzie pensje tysiącom osób podnosi się po kilka razy rocznie. Myślę, że z zazdrością w stronę pracowników ZUS spoglądają inni pracownicy sektora budżetowego, jak choćby nauczyciele. No tylko szkoły niestety nie pobierają stale rosnących składek zdrowotnych, więc trudniej wywierać na nich presję płacową.