Nauczyciele, pracownicy budżetówki, pielęgniarki – oni wszyscy czekają na to, aż przyszły rząd wywiąże się z obietnic poprawy ich zarobków. I zapewne się doczekają. Okazuje się jednak, że w kolejce na pomoc czeka też inna grupa zawodowa. Dość, przyznam, zaskakująca. Otóż nowy rząd chce pomóc informatykom. Którzy raczej nie mieli ostatnie specjalnie chudych lat.
Nowy rząd chce pomóc informatykom
30% podwyżki dla nauczycieli i 20% podwyżki dla pracowników budżetówki. To postulat, z jakim praktycznie cała opozycja szła do wyborów, i który przyszły premier Donald Tusk chce spełnić w pierwszej kolejności. To jednak nie koniec planów na początek kadencji nowego rządu. Wyborcza.biz wczoraj ujawniła, że Koalicja Obywatelska ma jeszcze jedną sprawę do załatwienia praktycznie „od zaraz”. Chodzi o to, by „podwójnie ulżyć informatykom”.
Sam musiałem parę razy przeczytać ten tekst, bo trudno było mi uwierzyć, że naprawdę ktoś pomyślał, że to problemy tej grupy zawodowej są pierwsze do naprawienia. Plan Tuska jest dwojaki. Po pierwsze chodzi o zmianę interpretacji podatkowej tak, by niższy, 8,5%-owy ryczałt podatku płacili ci informatycy prowadzący jednoosobową działalność w IT, których zawód nie wiąże się z programowaniem. Chodzi na przykład o osoby tworzące dokumentację techniczną czy testujące systemy komputerowe. Jak pisze Wyborcza.biz, za rządów PiS powstała krzywdząca ich interpretacja każąca płacić im wyższy podatek 12%. Druga kwestia dotyczy zmian w składce zdrowotnej, czyli de facto odwrócenia Polskiego Ładu.
Skąd pomysł na wsparcie tej akurat branży?
Zmiany argumentowane są tym, że trzeba zatrzymać odpływ specjalistów za granicę (nawet nie fizyczny, po prostu często przenoszą oni swoją działalność do korzystniejszych podatkowo innych krajów). Ważne ma być też wzmocnienie sektora publicznego, gdzie informatycy wciąż są wynagradzani na tyle słabo, że o znalezienie dobrego fachowca na ważne stanowiska jest coraz trudniej. I tu oczywiście pełna zgoda. Problem w tym, że cały plan składa się na generalne ulżenie dużej grupie pracowników, spośród których tylko część ma prawo narzekać na wysokość swoich zarobków. Bo kiedy czytam w Wyborczej.biz, że Tusk chce też obniżyć podatki osobom odpowiedzialnym za „konfigurowanie narzędzi IT” czy „projektowanie procedur sterowania dostępem do danych”, to mam wątpliwości czy naprawdę jest to grupa pierwszej potrzeby do finansowego ulżenia.
Nie mówiąc o tym, że PR-owo to brzmi jak strzał w stopę. Najpierw ostatni tydzień upłynął na okrzykach polityków w stylu Izabeli Leszczyny czy Ryszarda Petru jaki to budżet jest dziurawy i że na spełnienie wszystkich obietnic wyborczych może nie starczyć pieniędzy. A potem dowiadujemy się, że może faktycznie nie każdy doczeka się „dobrej zmiany”, ale informatycy to jednak się doczekają. A gdy słyszymy: informatycy, to w głowie mamy owiane już legendami oczekiwania programistów co do ich zarobków, kosmiczne pensje i zmienianie prac jak rękawiczki z byle powodu. Ta grupa miała bowiem w ostatnich latach w Polsce prawdziwe eldorado. Skupienie się więc na IT jako na grupie zawodowej potrzebującej pilnej pomocy od państwa, jest wymarzonym prezentem dla przyszłej opozycji. Bo PiS, co by o nim nie mówić, w pomaganiu najbogatszym grupom (poza oczywiście partyjnymi pociotkami) przez osiem ostatnich lat się nie wyspecjalizował.