A gdyby tak to urzędnicy państwowi ponosili finansowe skutki swoich decyzji? Nie każdy sobie zdaje sprawę z tego, że takie przepisy już od dawna w Polsce obowiązują. Nie ma się jednak co dziwić, skoro odpowiedzialność majątkowa urzędników jest ograniczona i praktycznie nie do zastosowania w przypadku osób piastujących najważniejsze stanowiska w państwie.
Na szeregowych urzędnikach często odbija się frustracja wywołana decyzjami ich zwierzchników
Urzędnicy w Polsce nie cieszą się zwykle sympatią współobywateli. Niekiedy chodzi o zwyczajne uprzedzenia, innym razem o wydane nie po naszej myśli decyzje poszczególnych organów. Czasem także szeregowi pracownicy instytucji państwowych i samorządowych zlewają się nam z politykami zajmującymi najważniejsze urzędy w państwie. Stosunek Polaków do tej grupy oscyluje zaś gdzieś pomiędzy niechęcią, wrogością i pogardą. Nic więc dziwnego, że dość powszechnym postulatem jest odpowiedzialność majątkowa urzędników za wydawane przez nich decyzję.
Z czysto emocjonalnego punktu widzenia to całkiem naturalne rozwiązanie. Jeśli decydenci ryzykowaliby własnym majątkiem, a nie mieniem Skarbu Państwa, to przykładaliby się do swojej pracy. Nie wydawaliby dzięki temu decyzji krzywdzących obywateli. Dość często sugeruje się także, żeby dygnitarze musieli po zakończonej kadencji „oddać to, co ukradli”. Można śmiało postawić tezę, że gdybyśmy tylko mieli w Polsce rozwiązania prawne, które wprowadzałyby taką odpowiedzialność majątkową, to żylibyśmy w dużo lepszym kraju. Jest tylko jedno „ale”: takie przepisy jak najbardziej obowiązują.
Od 2011 r. obowiązuje ustawa o odpowiedzialności majątkowej funkcjonariuszy publicznych za rażące naruszenie prawa. Wprowadza ona specjalną procedurę pozwalającą państwu domagać się odszkodowanie za szkody wyrządzone przy wykonywaniu władzy publicznej. Problem w tym, że przepisy skonstruowano w taki sposób, by praktycznie nie dało się jej stosować na masową skalę. Dotyczy on w szczególności tych stanowisk dostatecznie wysoko w urzędniczo-politycznej hierarchii.
Ustawowa odpowiedzialność majątkowa urzędników została skonstruowana niejako na niby
Pierwszą przeszkodę stanowi to, że odpowiedzialność majątkowa urzędników wymaga równoczesnego spełnienia trzech przesłanek określonych w art. 5 ustawy.
Funkcjonariusz publiczny ponosi odpowiedzialność majątkową w razie łącznego zaistnienia następujących przesłanek:
1) na mocy prawomocnego orzeczenia sądu lub na mocy ugody zostało wypłacone przez podmiot odpowiedzialny odszkodowanie za szkodę wyrządzoną przy wykonywaniu władzy publicznej z rażącym naruszeniem prawa;
2) rażące naruszenie prawa, o którym mowa w pkt 1, zostało spowodowane zawinionym działaniem lub zaniechaniem funkcjonariusza publicznego;
3) rażące naruszenie prawa, o którym mowa w pkt 1, zostało stwierdzone zgodnie z art. 6.
Już pierwsza przesłanka stanowi bardzo poważne ograniczenie. Przepisy ustawy mają zastosowanie wyłącznie wówczas, gdy doszło do wypłacenia komuś odszkodowania za szkodę wyrządzoną z powodu wykonywania władzy publicznej przez naszego urzędnika. Takie odszkodowanie może wynikać z wyroku sądu albo zawarcia ugody. Wyklucza nam to nam przypadki niegospodarności w zarządzaniu publicznymi pieniędzmi, w których jedynym pokrzywdzonym jest sam organ. Politycy specjalizujący się w tworzeniu trefnych funduszy do rozdawania pieniędzy swoim stronnikom mogą więc spać spokojnie.
Dziwić może także potrójny nacisk na element rażącego naruszenia prawa. Druga przesłanka doprecyzowuje nam, że chodzi o zawinione działanie lub zaniechanie funkcjonariusza publicznego. To akurat wydaje się mieć sens. Równocześnie jednak naruszenie musi zostać stwierdzone w określony sposób. W art. 6 ustawy znajdziemy zamknięty katalog przypadków.
Wśród nich są dość typowe sytuacje, takie jak stwierdzenie nieważności organu administracji publicznej albo decyzji podatkowej. W katalogu jest pozytywne rozpatrzenie skargi na działanie organu, bezczynność lub przewlekłe prowadzenie sprawy. Ustawa uwzględnia także ponaglenia na niezałatwienie w terminie sprawy administracyjnej albo podatkowej. W grę wchodzi także niewykonanie wyroku sądu, wydanie decyzji bez podstawy prawnej. Z jakiegoś powodu nacisk w szczególności położono na decyzje prezesa UOKiK.
Od pewnego momentu przepisy o maksymalnej wysokości odszkodowania tracą sens
Trzeba przy tym nadmienić, że ustawodawca nie wykazał się zbytnią konsekwencją. Z jednej strony wymaga łącznego zaistnienia przesłanek wskazanych w art. 2. Z drugiej zaś traktuje je rozdzielnie, gdy przychodzi do wysokości odszkodowania ściąganego od winowajcy lub winowajców. Następną przeszkodę na drodze do skuteczności odpowiedzialności majątkowej urzędników stanowi właśnie ograniczenie wynikające z art. 9 ust. 1 ustawy.
Odszkodowanie, o którym mowa w art. 7 ust. 3, ustala się w wysokości odszkodowania, o którym mowa w art. 5 pkt 1, jednak nie może ono przewyższać kwoty dwunastokrotności miesięcznego wynagrodzenia przysługującego funkcjonariuszowi publicznemu.
Odpowiedzialność majątkowa urzędników kończy się na ich rocznej pensji. W przypadku raczej słabo zarabiających funkcjonariuszy publicznych niższego szczebla może się zdarzyć, że zebrana kwota nie wystarczy na pokrycie szkody, choć oczywiście dla samego urzędnika będzie to niemała tragedia życiowa.
Teoretycznie powinno się różnicować wysokość udziału danego urzędnika w zależności od skali przyczynienia się do rażącego naruszenia prawa i stopnia winy. W przeciwnym wypadku winni odpowiadają w stopniu równym.
Co w przypadku, gdy funkcjonariusz działa umyślnie? Wówczas odpowiada do on do wysokości odszkodowania, o którym mowa w art. 5 pkt 1. Problem w tym, że art. 5 pkt 1 to właśnie jedna z przesłanek odpowiedzialności. Być może ustawodawca uznał, że wówczas taki funkcjonariusz odpowiada całym swoim majątkiem albo że nie ma granicy odpowiedzialności? Nie wiadomo. W tym momencie przechodzimy płynnie z braku konsekwencji w zwyczajne legislacyjne niechlujstwo.
Warto nadmienić, że domaganie się odszkodowań od funkcjonariuszy stanowi obowiązek kierowników podmiotów odpowiedzialnych. Jeśli nie będą egzekwować odpowiedzialności majątkowej od swoich urzędników, to grozi im grzywna, kara ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 3. Jeżeli sprawca działa nieumyślnie, to ustawodawca wspaniałomyślnie odpuszcza mu więzienie. To dodaje pikanterii sprawie, bo mamy do czynienia z wymogiem stosowania źle napisanych przepisów. Czyżby chodziło jedynie o sprawianie wrażenie, że odpowiedzialność majątkowa urzędników istnieje?