Prezydent Andrzej Duda podpisze uchwalone przez parlament ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa i Sądzie Najwyższym, których był autorem. Co te ustawy o SN i KRS zmienią w życiu Polaków? No cóż…
To już (niemal) pewne: Andrzej Duda podpisze przyjęte przez parlament ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa i Sądzie Najwyższym. W radiowej Jedynce szef gabinetu politycznego prezydenta Krzysztof Szczerski powiedział:
Nie spodziewałbym się, żeby to (decyzja w sprawie ustaw – przyp. MK) było za jakiś dłuższy czas, to raczej kwestia dni niż tygodni. Dlatego, że prezydent jest wnioskodawcą tych projektów i to, co dzisiaj musi – po rekomendacjach swoich prawników, którzy przecież uczestniczyli przecież w całym procesie legislacyjnym – to sprawdzić, czy ustawy, które wróciły do niego z parlamentu są zgodne z jego intencją jako wnioskodawcy (…) Jeśli takiej oceny pozytywnej dokona, to myślę, że to kwestia właśnie dni, a nie tygodni, kiedy te ustawy będą podpisane.
Coraz więcej coraz gorszego prawa
Skoro zatem, jak się wydaje, nie powtórzy się scenariusz z lata i prezydent przegłosowane przez PiS ustawy podpisze, niebawem staną się one obowiązującym prawem. Prawem coraz bardziej skomplikowanym i, co ważne dla przedsiębiorców (choć nie tylko) – coraz bardziej rozbudowanym. Tylko w pierwszym półroczu przyjęto 17 440 stron maszynopisu ustaw i rozporządzeń – wynika z raportu „Barometr stabilności otoczenia prawnego w Polsce” firmy badawczej GrantThornton. Dla porównania, w Szwecji przyjmuje się blisko 60 razy (!) mniej przepisów. A to tłamsi polską gospodarkę.
Prawo jest skomplikowane i niezrozumiałe. Tak uważają obywatele i zgadzają się z tym prawnicy-praktycy. Co więcej, z roku na rok jest coraz gorzej. Ustawy pęcznieją, przepisy stają się coraz dłuższe i zawierają coraz więcej przecinków, średników i odniesień do innych przepisów. Lektura niektórych polskich ustaw jest taką mordęgą, jak czytanie skomplikowanych traktatów filozoficznych (i to raczej Sartre’a czy Kierkegaarda, niż Epikura). A w ślad za skomplikowanymi przepisami idą nie zawsze zrozumiałe wyroki sądów, kończące (nie aż tak) długotrwałe postępowania. Nie dziwi zatem fakt, że circa 80% Polaków popiera ideę reform wymiaru sprawiedliwości.
Ustawy o SN i KRS – co zmienią w życiu przeciętnego Polaka?
Zmiany, których końca nie widać
I reformy faktycznie mają miejsce, bo od dwóch lat jesteśmy świadkami zmian. Zaczęło się od Trybunału Konstytucyjnego i szeregu mniejszych nowelizacji. Niedawno weszła w życie ustawa o ustroju sądów powszechnych, która miała zmienić wiele – a w praktyce sprowadza się do wymiany prezesów sądów (w skandalicznej nieraz atmosferze) przez prokuratora, pardon – Prokuratora Generalnego, i przywróceniu instytucji asesorów sądowych (takich „sędziów w okresie próbnym”). Tym, co naprawdę miało się zmienić, było losowanie składów sędziowskich… ale to akurat nie działa, nie wiadomo, kiedy będzie działać, a system losowania budzi kontrowersje z uwagi na odmowę udostępnienia… zasad losowania. Kabaret.
Ustawa o ustroju sądów powszechnych była jedną z trzech ustaw przedstawionych prezydentowi do podpisu przez parlament. Dwie ustawy zostały zawetowane, bo były niekonstytucyjne. Byłem wówczas, nie będę ukrywał, dumny z prezydenta. Oglądając konferencję prasową, na której Andrzej Duda uzasadniał swój sprzeciw, byłem autentycznie wzruszony. Redaktor naczelny Bezprawnika Jakub Kralka napisał:
Prezydent Andrzej Duda pokazał niesamowitą odwagę polityczną i niewykluczone, że wszedł w permanentny, krwawy konflikt z własnym środowiskiem politycznym. Napisał jednak przy okazji historię.
Wygląda na to, że nasza radość była przedwczesna. Już projekty ustaw, przygotowywane w pocie czoła przez prezydenckich prawników, budziły wątpliwości – powielały bowiem te same błędy, za które krytykowane były projekty partii rządzącej. Po przedstawieniu prezydenckich propozycji napisałem:
Dobre prawo powinno być proste, precyzyjne i sensowne. Andrzej Duda prezentuje projekty ustaw, które są tego zaprzeczeniem. Powinno, ale nie jest. Niestety, projekty takie jak te, które zaprezentował prezydent Andrzej Duda się do tego przyczyniają. Tworzenie kolejnych wytrychów w sądowych procedurach, pisanie prawa na kolanie ignorując zapisy wciąż obowiązującej Konstytucji, uporczywe ignorowanie trójpodziału władz (prezydent jest organem władzy wykonawczej, nie zapominajmy o tym). To nie jest dobra zmiana. To są dobrze znane i niezbyt lubiane projekty, z tą różnicą, że zamiast Zbigniewa Ziobro władzę uzyskuje Andrzej Duda.
Nawet sejmowi prawnicy wytykają niekonstytucyjność nowych ustaw
Prace legislacyjne w Sejmie i Senacie tych błędów nie naprawiły. O ile nikogo nie dziwi fakt, że ustawy o SN i KRS są krytykowane przez opozycję (wiadomo) i zachwalane przez partię rządzącą (no raczej, że nie inaczej), o tyle ciekawe są opinie parlamentarnych prawników. Ci nie zostawiają suchej nitki na tych propozycjach, które są jaskrawie niekonstytucyjne. Jak choćby skrócenie kadencji I prezesa Sądu Najwyższego – która zgodnie z Konstytucją (tą wciąż obowiązującą, z 1997 roku) powinna wynosić 6 lat. To znaczy: musi wynosić 6 lat, i nie można jej skrócić ustawą. Tak napisało w swojej ekspertyzie Biuro Legislacyjne Kancelarii Senatu:
Przepisy ustawy w proponowanym kształcie doprowadzą do zmiany na stanowisku Pierwszego Prezesa SN, będą więc miały wpływ na skrócenie określonej Konstytucją kadencji Pierwszego Prezesa SN o połowę, w sposób nie przewidziany Konstytucją.
Ale powiedzmy sobie szczerze: większość zmian w nowych ustawach bezpośrednio obywateli dotyczyć nie będzie. Obie ustawy są tzw. ustawami ustrojowymi, określającymi kształt i sposób funkcjonowania ważnych, ale jednak odległych od zgiełku codzienności organów. Nie oznacza to jednak, że nad zmianami tymi nie warto się pochylić, bowiem dwie będą miały ogromne znaczenie dla obywateli. Jedna ze zmian jest wręcz fundamentalna.
Skarga nadzwyczajna – nie tylko z nazwy
Zacznijmy od tej mniej istotnej, choć budzącej ogromne wątpliwości, a zawartej w ustawie o SN. Jedną z nowości będzie instytucja tzw. skargi nadzwyczajnej. To specjalny rodzaj środka odwoławczego od sądowych wyroków – nawet prawomocnych.
Od prawomocnego orzeczenia sądu powszechnego lub sądu wojskowego kończącego postępowanie w sprawie, może być wniesiona skarga nadzwyczajna, jeżeli jest to konieczne dla zapewnienia praworządności i sprawiedliwości społecznej i:
1) orzeczenie narusza zasady lub wolności i prawa człowieka i obywatela określone w Konstytucji,
2) orzeczenie w sposób rażący narusza prawo przez błędną jego wykładnię lub niewłaściwe zastosowanie,
3) zachodzi oczywista sprzeczność istotnych ustaleń sądu z treścią zebranego w sprawie materiału dowodowego
– a orzeczenie nie może być uchylone lub zmienione w trybie innych nadzwyczajnych środków zaskarżenia.
Na pierwszy rzut oka: super zmiana. Wreszcie (?) będzie można upomnieć się o swoje, gdy zostaliśmy skrzywdzeni przez sąd. Ale w praktyce oznacza to, że każdy, kto przez ostatnie 20 lat wygrał w sądzie, może zacząć drżeć z niepokojem, czy akurat w jego sprawie taka instytucja nie zostanie wdrożona. Zasada pewności prawa, w przypadku orzeczeń określana rzymską paremią res iudicata (rzecz osądzona), zostanie w ten sposób łatwo zniweczona.
Nie chodzi tu zresztą o to, czy zmodernizowany Sąd Najwyższy przychyli się do skargi. Sam fakt, że po latach sprawa będzie wznowiona, z pewnością będzie ogromnym dyskomfortem dla tego, kto uzyskał w sądzie korzystne orzeczenie. Nie wspominając o tym, że instytucje uprawnione do wniesienia skargi (na szczęście nie będzie to uprawnienie dostępne bezpośrednio dla niezadowolonej z werdyktu strony postępowania) mogą się spodziewać natłoku tego rodzaju spraw. A pieniacze sądowi zyskali nowe narzędzie do zaspakajania swoich żądz.
Niezawisłość sędziów właśnie trafiła do kosza
Dużo większe zagrożenie, choć niebezpośrednio, wiąże się natomiast z faktem, że politycy uzyskają ogromny wpływ na mianowanie sędziów. Prezydent będzie decydował jednoosobowo o możliwości pozostania sędziów Sądu Najwyższego na stanowisku, a posłowie: na mianowanie sędziów do Krajowej Rady Sądownictwa, czyli organu mającego ogromny wpływ na karierę sędziów (w tym: powołanie na stanowisko sędziego).
Jak słusznie zauważyło wspomniane wcześniej Biuro Legislacyjne Senatu:
Nie można wykluczać, że wizja ewentualnego ubiegania się o zgodę Prezydenta może oddziaływać na sprawowanie przez sędziego funkcji orzeczniczej. W takich okolicznościach sędzia może być postrzegany jako podatny na pewne sugestie co do treści wydawanych orzeczeń. Już samo takie potencjalne zagrożenie pozbawiałoby sędziego zewnętrznych znamion niezawisłości oraz bezstronności w zakresie pełnionej funkcji orzeczniczej.
Nie chodzi tu bowiem o to, czy sędziowie rzeczywiście będą mniej lub bardziej podatni na wpływy polityków. System wymiaru sprawiedliwości powinien być tak skonstruowany, żeby sędziowie byli jak żona Cezara: poza wszelkimi podejrzeniami. Innymi słowy, konstrukcja sądownictwa powinna być taka, aby od sędziów nie trzeba było oczekiwać heroizmu, jakim jest przeciwstawianie się politycznym naciskom. Naciskom bez względu na to, kto naciska, bo przecież żadna władza nie jest dana wiecznie, i po prawniczych siepaczach z PiSu mogą przyjść szwadrony Schetyny czy bojówki Zandberga.
Skoro to politycy będą mieli ogromny wpływ na to, kto będzie sędzią albo jak wysoko dany sędzia może zajść, to niechybnie mogą się pojawić oskarżenia, że dany sędzia cieszy się zaufaniem władzy wyłącznie przez to, że jest sędzią. To oznacza, że uchwalone przez Sejm i Senat ustawy nie dość, że są jaskrawie niekonstytucyjne, to jeszcze rzeczywisty skutek ich wejścia w życie będzie zgoła odmienny od (oficjalnie) zamierzonego. Wychodzi zatem na to, że zwykli Polacy albo nie zobaczą efektów zmian w ogóle, albo jedynie jeszcze bardziej będą się wkurzać na sędziów.
A skoro nie widać zmiany na lepsze, to po co zmieniać w ogóle?