Krakowskie Stare Miasto to jedno z turystycznie najbardziej atrakcyjnych miejsc w Krakowie. Praca w takiej okolicy to codzienne obserwowanie turystów. Nawet jeśli obserwator nie pracuje w branży gościnności, to po prostu napatrzy się na wszystkich tych, którzy przyjechali sprawdzić co Kraków i okolice mają do zaoferowania. Mają sporo, to prawda. Ale też widzenie turystyki przez mieszkańców Krakowa mocno się zmienia.
Nie jest to fakt, to bardziej opinia wypływająca z moich rozmów z ludźmi, którzy czują się niekiedy zadeptywani przez turystów. To prawda, Krakowowi dużo brakuje do takiego tłoku jaki jest na przykład w Pradze, ale mimo wszystko masowa turystyka może przeszkadzać. Podobno zresztą – nigdy nie sprawdziłem tych danych, mogą więc nie być do końca wiarygodne – w obrębie najstarszej części Krakowa na stałe mieszka tylko 400 osób. O wiele więcej jest zameldowanych, ale chodzi o to, ilu z nich wieczorem kładzie się i rano budzi się w mieszkaniu w ścisłym centrum miasta. Wyparli ich turyści i przemysł rozrywki, który ma ich obsłużyć. I na nich zarobić.
I bardzo dobrze, bo zarabianie to nic zdrożnego
Można jednak zarabiać marżą albo obrotem. I wolałbym to pierwsze, przynajmniej wtedy, kiedy rozmawiamy o turystach w Krakowie. Byłoby to po prostu lepsze dla mieszkańców.
Bo z turystami jest jak z pieniędzmi, ci gorsi wypierają tych lepszych. Wcale nie chodzi tu o ocenę kogoś jako człowieka, bo pijany Archie rodem z Yeovil w Anglii może być równym gościem, wspaniałym kompanem i przyjacielem na całe życie, o ile oczywiście uda się z nim porozumieć. A bywa to trudne zważywszy na model turystyki jaki w Krakowie przeważnie choć nie zawsze uprawiają Anglicy z tych przed trzydziestką. Niestety, ale efekty zewnętrzne wytworzone przez masową turystykę ludzi tak naprawdę nie zostawiających w naszym mieście zbyt wiele pieniędzy, odstraszają tych, którzy mogliby zostawić u nas więcej i którzy jednocześnie nie będą patrzeć na centrum miasta jak na ogromną pijalnię wódki.
To zresztą znany efekt i ja tu nie robię żadnego odkrycia
Podobne mechanizmy, ale wyostrzone, można obserwować podczas dużych zawodów sportowych, mistrzostw w piłce nożnej albo olimpiad, które dla miast mniej znanych i nieobecnych na “mapach mentalnych” turystów mogą być sposobem na przyciągnięcie gości, ale dla tych miast, które są znane i mają swoją rozpoznawalność oznaczają one odpływ zamożnych urlopowiczów i zastąpienie ich przez kibiców. Takich, którzy chcą wydać mniej i których nie interesują drogie sklepy, muzea i galerie, tylko mecze.
Kraków nie miał szczęścia do wielkich imprez sportowych, bo za taką na pewno nie mogą uchodzić Igrzyska Europejskie (za to przy ich okazji wyremontowano trochę chodników na Nowej Hucie gdzie mieszkam i jestem za ten gest szczerze wdzięczny). Ma jednak coraz większe szczęście do turystów bardziej majętnych. Co zresztą wzbudza pewne kontrowersje, bo są to turyści od razu widoczni. ci z krajów nad Zatoką Perską.
Latanie do Dubaju to z perspektywy Polaków z klasy średniej w tej chwili już raczej standard, nic więc dziwnego, że skoro samolot lata w dwie strony, to kogoś też do nas przywozi
Ostatnio turystów, przeważnie są to całe rodziny z tamtego rejonu świata jest w Krakowie bardzo wielu i bardzo mnie to cieszy. Niech nas poznają, niech zobaczą, jak się u nas mieszka i co mamy do zaproponowania. Niech u nas zostawią pieniądze. Jak najwięcej. Rodzice z dziećmi nie są wieczorami aż tak przebojowi jak albiońscy uczestnicy wieczorów kawalerskich, które już na szczęście zaczęły się przenosić do Lwowa, bo tam było jeszcze taniej, ale niestety wybuchła wojna ruch wrócił do nas.
Jest takie powiedzenie, podobno Bóg pomieszał ludziom języki, ale za to dał im muzykę dzięki której mogą się dogadać. To prawda, muzyka przenosi emocje. Ale pieniądze przenoszą wartości, także szacunek dla cudzej pracy. Krakowska i małopolska branża turystyczna są szanowane i oby ten szacunek był wyrażany w coraz wyższych, wymiernych, wartościach. I niech grubsze portfele wypierają te cieńsze.