Lidl po raz kolejny organizuje całkiem pożyteczną akcję „Szkoły Pełne Talentów”. Rodzice robią zakupy w którymś sklepie sieci i otrzymują Talenciaki, które ich pociechy zanoszą do szkół. Te w zamian mogą otrzymać wyposażenie albo pomoce dydaktyczne. Niestety niektóre szkoły postanowiły rozdawać punkty do oceny z zachowania za udział w akcji. Może po powinny zacząć je po prostu sprzedawać?
Aktywne namawianie rodziców do robienia zakupów w Lidlu to już lekka przesada
Wystawianie ocen z zachowania stanowi niestety obowiązek szkół wynikający z ustawy o systemie oświaty. Ich funkcjonowanie praktycznie od zawsze budziło kontrowersje. Dlatego wiele szkół zamieniło arbitralne ustalanie oceny danego ucznia na system punktowy. Stwierdzenie, że nie jestem jego entuzjastą, byłoby bardzo daleko posuniętym eufemizmem. Punkt do oceny z zachowania stanowią bowiem istną wylęgarnię szkolnej patologii. Kolejnym przykładem jest reakcja niektórych szkół na lidlowe Talenciaki.
Na istnienie tego konkretnego problemu zwrócił uwagę Portal Samorządowy. Lidl organizuje po raz kolejny akcję „Szkoły Pełne Talentów”. Pomysł jest z pewnością prostszy niż niedawna loteria paragonowa. Talenciaki to specjalne kupony, które klienci Lidla dostają za zakupy za minimum 50 zł. Warunkiem jest to, by wśród kupionych towarów znajdowało się choć jedno warzywo albo owoc. Każde kupione kolejne 50 zł to następny kupon. Co można zrobić z Talenciakami? Dzieci zanoszą je do szkoły. Można je też zarejestrować je poprzez zeskanowanie kodu QR.
Dla szkół Talenciaki oznaczają konkretne nagrody rzeczowe, często dość atrakcyjne. Na przykład 10 piłek do koszykówki to wydatek 800 Talenciaków, podobnie jak pojedynczy mikroskop. 2 głośniki bezprzewodowe kosztują 1200 laptop 5000 a drukarka 2250 Talenciaków.
Nie powinno nikogo dziwić, że poszczególne placówki dość aktywnie zachęcają rodziców swoich uczniów do udziału w akcji. Z pewnością znajdą się osoby, które będzie razić namawianie rodziców do robienia zakupów w konkretnym sklepie. Dla Lidla to znakomita reklama, ale publiczne placówki raczej nie powinny takich rzeczy robić. Może być jednak dużo gorzej.
Zamiast sprzedawać punkty za Talenciaki, szkoły mogłyby handlować nimi za złotówki po korzystniejszym kursie
Niestety, niektóre szkoły idą o krok dalej. Oferują punkty do oceny z zachowania za przyniesione Talenciaki. Jak to wygląda w praktyce? Odpowiedź na to pytanie znajdziemy w komentarzach niezadowolonych rodziców, które można znaleźć w różnych zakamarkach internetu. Przykładem może być ten zacytowany przez Portal Samorządowy.
W klasie mojego dziecka wychowawca zarządził, że uczniowie, którzy przyniosą do szkoły kupony Talenciaków z Lidla, otrzymają za każdy przyniesiony kupon punkty dodatnie ze sprawowania. Czy jest to zgodne z prawem? Czy ocena ze sprawowania może zależeć od zasobności portfela rodziców ucznia? Jedno dziecko już przyniosło i otrzymało punkty, a na uwagę innego ucznia, że jego rodzina nie robi zakupów w Lidlu, usłyszało: to twój problem.
Nie ma się co oszukiwać: punkty do zachowania za Talenciaki to po prostu kupowanie ich przez rodziców. Walutą są tutaj co prawda lidlowe kupony, ale istnieje przecież dość jasny przelicznik na złotówki. Gdybyśmy chcieli pogrążyć się jeszcze bardziej w oparach absurdu, to moglibyśmy dojść do interesujących wniosków.
Być może takie szkoły powinny ominąć pośrednika. W końcu zakup laptopa wymaga zakupów za 50 000 zł. Tymczasem rodzic z zasobnym portfelem mógłby kupić nawet lepsze urządzenie szybciej i taniej. Sprzedaż konkretnej ilości punktów za określoną stawkę pozostawałby pod niemal każdym względem naganny, ale przynajmniej można by go określić mianem względnie uczciwego.
Postawiłbym tezę, że mamy do czynienia z symptomem, a nie z właściwą chorobą. Pragnienie zdobycia pomocy dydaktycznych za wszelką cenę możemy oczywiście krytykować. Głównym winowajcą pozostaje jednak sam system punktowy. Warto wspomnieć, że od dłuższego czasu jest on na celowniku zarówno Najwyższej Izby Kontroli, jak i Rzecznika Praw Dziecka.
Akcja Lidla nie jest oczywiście niczemu winna. Źródłem problemów jest system punktowy szkolnych ocen z zachowania
Pierwsza z instytucji wprost zarzuca niezgodność typowych szkolnych praktyk z prawem oświatowym. Mamy tutaj do czynienia z arbitralnym dodawaniem lub odejmowaniem punktów za szkolne widzi-mi-się ubranym w szatki obiektywnego systemu. Jak sugerują kontrolerzy NIK: przykładem może być podwyższanie oceny z zachowania uczniom, którzy przynosili do szkoły papier do kserokopiarek czy karmę dla zwierząt i obniżanie takich ocen za wygląd – farbowane włosy, pomalowane paznokcie czy makijaż.
Rzecznik Praw Dziecka zauważył z kolei, że systemy punktowe mogą dyskryminować uczniów, którzy z jakichś powodów nie są w stanie zdobywać punktów na równi z kolegami. Najlepszym przykładem są właśnie punkty za Talenciaki. Co, jeśli rodzice akurat wolą robić zakupy w Biedronce? Do tego nie da się ukryć, że system punktowy słabo radzi sobie z indywidualizacją oceny konkretnych uczniów.
Problem bardzo łatwo byłoby rozwiązać. Wystarczy wprost zakazać szkołom korzystania z systemu punktowego przy ocenianiu zachowania. Ja poszedłbym jednak o krok dalej. Patologię w ten sposób ograniczymy, ale nie usuniemy jej w ogóle. Jej prawdziwym źródłem jest ocena z zachowaniea sama w sobie. Ze swej natury jest czymś arbitralnym i potencjalnie dyskryminującym uczniów, którzy nie wkradną się w łaski wychowawcy.