Zwolennicy obniżania podatków właśnie zyskali potężny argument w dyskusji. Dzięki wprowadzeniu preferencyjnej stopy opodatkowania dla firm, które zdecydują się przetransferować cały kapitał z powrotem do Stanów, Apple wraca do USA.
Ta decyzja ma kosztować giganta z Cupertino 38 miliardów dolarów podatku, który media określają mianem repatriacyjnego. Ma on być zachętą dla korporacji takich jak Apple do tego, aby cały wypracowany przez nie zysk powrócił do USA. To ma w znaczący sposób poprawić stan finansów kraju, a także przyczynić się do jego dalszego rozwoju gospodarczego. Mechanizm jest banalnie prosty – im więcej pieniędzy w obrocie, tym lepiej dla całej gospodarki. Szacuje się, że wysokość tego podatku wpłacona przez Apple ma być najwyższym jednorazowym zastrzykiem gotówki dla rządu w historii.
Wysokość tego podatku pozwoliła na oszacowanie, że Apple zamierza wrócić do kraju z walizkami wypchanymi kwotą blisko 245 miliardów dolarów. Właśnie na taką wysokość szacuje się wysokość wszystkich aktywów tej korporacji, wliczając w to kwoty trzymane w rajach podatkowych. Samo Apple nie skomentowało tych wyliczeń. Również poza specjalną stawką tego podatku, zdecydowano o obniżeniu podatku dochodowego dla firm z 35 do 21%.
Apple wraca do USA z walizami wypchanymi pieniędzmi
Decyzja Tima Cooka to nic innego jak działanie krzywej Laffera w praktyce. To bardzo prosta zależność, która w prosty sposób pokazuje, że podwyższanie podatków opłaca się tylko do określonej wysokości. Powyżej tej wartości wysokość wpływów z tego tytułu zaczyna spadać poprzez działania podatników, które za cel stawiają sobie ominięcie zbyt wysokiego progu podatkowego. Tim Cook wielokrotnie miał apelować do władz o obniżenie podatków. Zapowiadał, że jeżeli rząd złagodzi obciążenia fiskalne dla firm, wtedy Apple powróci z całym swoim kapitałem do Stanów. Jak widać, jak obiecywał, tak zrobił.
Poza tym kierownictwo spółki wydało komunikat, w którym zapowiedziano, że przez najbliższe 5 lat, Apple zasili amerykańską gospodarkę kwotą 350 miliardów dolarów. Do tego zamierza stworzyć 20 tysięcy nowych miejsc pracy.
Być może ta decyzja była w jakimś stopniu spowodowana sporem, jaki toczy między sobą Apple a Komisja Europejska. Co prawda ta sprawa wciąż jest w toku, ale ryzyko przegranej, a w konsekwencji konieczność zapłaty 13 miliardów zaległych podatków do irlandzkiej kasy wpłynęła na Tima Cooka. W końcu jak już płacić ogromne kwoty, to lepiej to zrobić w swoim ojczystym kraju. Ostatecznie to Donald Trump może otwierać szampana. Właśnie zapewnił sobie ogromny zastrzyk gotówki i niesamowity argument przeciwko swoim, jakże licznym przeciwnikom.