Temat handlu w niedzielę powraca niczym bumerang, równocześnie nie przynosząc najmniejszej choćby zmiany. Projekt liberalizujący restrykcje czeka sobie w sejmowej zamrażarce. Mnożą się też pomysły, jak rozwiązać tę kwestię. Wydaje się jednak, że najlepiej byłoby zostawić niedziele niehandlowe w spokoju. Odwrócenie fatalnego pomysłu poprzedniej władzy przyniosłoby więcej chaosu niż to warte.
Niedziele niehandlowe zaplanowano w taki sposób, by konsument miał trudności z ustaleniem, kiedy może pójść do sklepu
Zakz handlu w niedzielę jest z nami już od 1 marca 2018 r., a więc ponad 6 lat. Obecna koalicja rządowa sprawuje władzę mniej niż rok, więc szans na odwrócenie jednej ze sztandarowych reform Zjednoczonej Prawicy i NSZZ „Solidarność” nie było w gruncie rzeczy tak wiele. Warto także wspomnieć, że prezydentem wciąż pozostaje Andrzej Duda, który ewentualne zmiany najpewniej i tak by zawetował. Nie zmienia to jednak faktu, że choć żadnych konkretów nie ma, to dyskusja nad niedzielnym handlem trwa w najlepsze.
Jej ton nadaje Ryszard Petru z Polski 2050, który jest już chyba jedyną osobą w Sejmie, która aktywnie walczy o to, by znieść albo ograniczyć niedziele niehandlowe. Obecnie trwają nawet konsultacje społeczne pod projektem liberalizującym restrykcje. Zakłada on, że każdego miesiąca mielibyśmy dwie niedziele handlowe. Według obowiązujących przepisów handel jest dozwolony w siedem niedziel w roku. Są to ostatnie niedziele stycznia, kwietnia, czerwca i sierpnia, oraz niedziela przed Wielkanocą i dwie kolejne niedziele poprzedzające Boże Narodzenie. Różnica byłaby bardzo wyraźna.
Teoretycznie pojawiło się także alternatywne rozwiązanie problemu. Jeden ze zgłoszonych pomysłów sugeruje, żeby to samorządy decydowały, w jakim zakresie na ich terenie miałby obowiązywać zakaz handlu. Nie byłbym także sobą, gdybym nie wypomniał Koalicji Obywatelskiej konkretu nr 21 ze słynnej listy „100 konkretów”. W zamian pracownicy mieli otrzymywać podwójne wynagrodzenie. Jakiejkolwiek gorliwości ze strony KO w tej kwestii jednak nie ma.
Niestety zakaz handlu w niedzielę padł ofiarą typowych dla obecnej władzy wewnątrzkoalicyjnych sporów. O ile Polska 2050 chciałaby coś z nim zrobić, o tyle Lewica przyswoiła sobie retorykę Prawa i Sprawiedliwości. Ani myśli zgadzać się na jakiekolwiek zmiany w tej kwestii. Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, minister rodziny, pracy i polityki społecznej z Nowej Lewicy, dosadnie podsumowała możliwość osłabienia zakazu handlu w niedzielę.
Jeśli uczciwie i rzetelnie zostaną przeprowadzone takie konsultacje, to naprawdę pan poseł dowie się, że mało kto oprócz galerii handlowych chciałby nieograniczonego handlu w niedziele.
Odkręcanie na pół gwizdka zakazu handlu w niedzielę spotęguje tylko nikomu niepotrzebny chaos
Prawdę mówiąc, zgadzam się z minister Dziemianowicz-Bąk. Powiem nawet więcej: o wiele lepiej by było, gdyby politycy zostawili już niedziele niehandlowe w spokoju. Byłaby nawet pewna drobna korzyść w rozszerzeniu zakazu o wszystkie niedziele w roku.
Nie zrozumcie mnie źle: cały czas uważam, że niedziele niehandlowe były poważnym błędem. Co więcej, nie wierzę w nawet jedno słowo zapewnień polityków PiS o tym, jak to chodzi o dobro pracowników i spędzanie czasu z rodziną. Równocześnie jednak od wprowadzenia zakazu minęło już naprawdę sporo czasu. Jego zwolennicy mieli rację, że można się było do niego przyzwyczaić. Powiem nawet więcej: nie było innego wyjścia, niż przestawić się na robicie zakupów w innym dniu.
Przede wszystkim jednak sieci handlowe, które były głównym celem wprowadzenia zakazu, przestawiły całą swoją logistykę na prowadzenie działalności z wyłączeniem niedzieli. Nie ma się więc co dziwić, że obecnie nie palą się one zbytnio do liberalizacji przepisów. Musiałyby powtórzyć cały proces, co nieuchronnie prowadziłoby do zamieszania oraz poniesienia dodatkowych kosztów. Należy przy tym wspomnieć, że pracownicy handlu też nie chcą oddawać zdobytego przywileju. Już teraz „Solidarność” ostrzega, że część pracownic po prostu się zwolni, jeśli miałyby stracić niedziele niehandlowe.
Problemu nie można też rozpatrywać w oderwaniu od istniejących możliwości zmian w przepisach. W końcu całkowita likwidacja zakazu handlu w niedzielę nie wchodzi w ogóle w grę. Obydwa podnoszone w przestrzeni publicznej pomysły są w najlepszym przypadku półśrodkami, w najgorszym zaś czystą głupotą. Dwie niedziele handlowe w miesiącu to jakaś korzyść, ale tylko potęgowałaby obecny chaos. Konsumenci po prostu nie wiedzą, kiedy mogą pójść w niedzielę do sklepu, więc nie zawracają sobie tym głowy.
Pomysł z podejmowaniem decyzji przez samorządy jest jeszcze gorszy. W praktyce przypominałby sprawdzanie przez gorliwych katolików, czy w jakieś święto ich lokalny biskup udzielił dyspensę na jedzenie mięsa w piątek. Wspomniany chaos jest powodem, dla którego przekonałem się do pomysłu zakazu handlu w każdą niedzielę. Lepiej by nie było, ale przynajmniej z przestrzeni publicznej zniknęłyby te wszystkie artykuły „czy ta niedziela jest handlowa?”.