Koszty pracy stanowią jeden z poważniejszych problemów polskich firm. Sytuacji nie poprawia skokowy wzrost minimalnego wynagrodzenia. Nie wydaje się, żeby rząd wciąż chciał aktywnie powstrzymywać to zjawisko. O jakimkolwiek obniżeniu najniższej krajowej możemy zapomnieć i bardzo dobrze. Pytanie brzmi: co dalej?
Czasy niskich kosztów pracy minęły w Polsce bezpowrotnie
Nie da się ukryć, że jednym z atutów polskiej gospodarki były stosunkowo niskie koszty pracy. Trudno nazwać taki stan rzeczy szczególnie pożądanym. Zwłaszcza w sytuacji, gdy miałby to być nasz jedyny liczący się atut. Ciągłe oszczędzanie na pracownikach wyniesione do ekstremum pozwala może przetrwać, ale globalnego czy europejskiego sukcesu się na tak lichym fundamencie nie zbuduje. Obecnie o niskich kosztach pracy w Polsce możemy zresztą zapomnieć. Wszystko przez skokowy wzrost minimalnego wynagrodzenia, który możemy zaobserwować co najmniej od 2020 r.
Obecnie minimalne wynagrodzenie na umowie o pracę wynosi 4 666 zł brutto. W 2020 r. było to 2 060 zł. Dla porównania: w roku 2015 najniższa krajowa wynosiła 1 750 zł, a w 2010 r. zaledwie 1 317 zł. Różnica jest więc porażająca. Przyczyny takiego stanu rzeczy są w zasadzie dwie. Jedną z nich jest świadoma polityka poprzedniej ekipy rządzącej, która po prostu zdecydowała się na wzrost minimalnego wynagrodzenia wyższy, niż było to wymagane obowiązujące przepisami prawa. Drugą przyczyną są właśnie te przepisy, które dodatkowo przyspieszyły cały proces w okresie kryzysu inflacyjnego.
W ten sposób koszty pracy na najsłabiej płatnych stanowiskach wystrzeliły. Jakby tego było mało, bardziej wykwalifikowanym specjalistom nie w smak było zarabianie najniższej krajowej, co tylko zwiększyło presję na podwyżki wobec pracodawców. Teraz wydawać by się mogło, że kryzys inflacyjny został mniej-więcej opanowany. Problem w tym, że wskaźnik wzrostu cen towarów i usług konsumpcyjnych utrzymywał się w styczniu na poziomie 5,3 proc.
Dobra dla pracodawców wiadomość jest taka, że tym razem nie będzie śródrocznej waloryzacji płacy minimalnej. Zła jest taka, że cykl wzrostów tego wskaźnika urzędowego najprawdopodobniej nie skończy się na 2025 roku. Nie wiadomo zresztą, co rosnąca niestabilność w Europie i na świecie przyniesie w następnych latach. Możliwych katastrof potencjalnie nakręcających inflację jest sporo: wojna celna z USA, kolejny kryzys surowcowy, podatek od ogrzewania. A gdyby tak zignorować inflację i sztucznie wstrzymać wzrost minimalnego wynagrodzenia?
Dalszy szybki wzrost minimalnego wynagrodzenia jest właściwie nieuchronny
Nie mam dobrych wiadomości dla tych przedsiębiorców, którzy wyczekują interwencji ze strony ustawodawcy. Rzeczywiście, jakiś czas temu istniały plany wprowadzenia mechanizmu pozwalającego na zrezygnowanie w danym roku z podwyższania płacy minimalnej. Mogliśmy o nich usłyszeć w lipcu zeszłego roku. Najprościej rzecz ujmując, warunkiem zastosowania takiego mechanizmu miałoby być stwierdzenie, że podwyżki w poprzednich latach były nadmierne. O pomyśle jednak ucichło. Można się spodziewać, że został on przynajmniej częściowo zarzucony. W tym roku są w końcu wybory prezydenckie, a takie rozwiązanie byłoby szalenie niepopularne.
Wydaje się jednak, że nawet gdyby jakimś cudem w Sejmie pojawiła się propozycja mrożenia płacy minimalnej, to na przeszkodzie i tak stoi inne zobowiązanie prawne. Mam na myśli mechanizm ustalania jej wysokości na poziomie 55 proc. średniej krajowej, który ma obowiązywać w Polsce od 2026 roku. To skutek implementacji unijnej dyrektywy w sprawie adekwatnych wynagrodzeń minimalnych. Przeciętne wynagrodzenie w gospodarce rośnie obecnie w podobnym tempie, co najniższa krajowa.
Zainteresowana sztucznym spowalnianiem wzrostu najniższego wynagrodzenia na pewno nie będzie kierująca resortem pracy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk z Lewicy. Premierowi Donaldowi Tuskowi i poszczególnym partiom koalicji rządzącej takie posunięcie również się nie opłaca. Prawdę mówiąc, część środowisk biznesowych również się odcina od takich pomysłów.
Nie ma się co oszukiwać: powrotu do niskiego wynagrodzenia minimalnego w Polsce po prostu nie ma. Żaden rząd go nie obniży, także mechanizm mrożenia jest bardzo mało prawdopodobny. Co dalej? Jedyną realną możliwością na powstrzymanie wzrostu najniższej krajowej jest ustabilizowanie inflacji w okolicach celu inflacyjnego NBP. Nic to jednak nie pomoże, jeśli w tym samym czasie średnia krajowa dalej będzie bić rekordy rocznego przyrostu. Być może więc nie ma innego wyjścia, jak nastawić się na innowacyjność i jakość, zamiast tkwić w minionej epoce i próbować budować firmę na samych kosztach pracy?