– Tutaj jesteś albo frajerem (czyt. płacącym podatki), albo zaradnym i cwanym biznesmenem (czyt. walisz w c*** na maksa) – tak opowiada o pracy w największym centrum handlowym w Polsce jego pracownik. Jego blog już rozgrzał internet do czerwoności, a wśród komentarzy dominują takie, jak: „Weź to natychmiast skasuj”. Handlowiec (?) jednak się nie poddaje i chce, aby nad blogiem pochylił się… premier Morawiecki.
– Czemu w tym kraju nie można otworzyć prostej budki z hot dogami? – zastanawiał się autor bloga Oszuści podatkowi. To było jednak przed podjęciem pracy w Rzgowie. Teraz 29-letni Adam chce się podzielić doświadczeniami. – Wielkimi jak Passat w TDI – opowiada. Jego historii nie jesteśmy w stanie zweryfikować, więc cytujemy po prostu bloga. Zachowujemy oryginalną pisownię w cytatach.
Kto oszukuje w Rzgowie? Każdy…
Czy łatwo więc znaleźć w Rzgowie „frajerów”? Zdaniem Adama – nie poradziliby sobie w tej dżungli;
– Domyślacie się drodzy Państwo, że tych pierwszych [„frajerów” – przypomina autor] znaleźć tu raczej trudno, no bo kto u licha chciałby być frajerem? I uwierzcie mi, nie ma znaczenia czy prowadzisz malutki boksik z dziecięcymi skarpetkami, butik z brandowaną odzieżą czy może nawet firmujesz boks swoim nazwiskiem oklejając wszystkie możliwe strony wielkim napisem. Musisz być cwaniakiem bo inaczej nie przetrwasz tu miesiąca, a państwo i podatki to największy wróg – opowiada Adam.
Choć oczywiście są „frajerzy” więksi i mniejsi. Ci więksi mają – zdaniem Adama – mają w Rzgowie własne biznesy. Ci mniejsi u nich pracują. Na warunkach, które bynajmniej nie przypominają tych z korpo;
– Umowa o pracę na 1/4 etatu, niepłatne urlopy i tylko wtedy kiedy szef wyznaczy grafik, sprzedaż na fakturę to ostateczność, a nawet gdy klient mocno się upiera to zmienić ceny na niższe i mówić, że my nie mamy takich ‚stanów’.
Szefowie i właściciele firm zarabiają ponoć kokosy. Tak wielkie, że niespecjalnie chce im się przebywać w Rzgowie.
– Moi szefowie lubią „zwiedzać świat” i prawie co miesiąc są nieobecni przez kilka dni. Są to krótkie wyjazdy, czasami tylko weekendowe, ale na tzw. pełnej k***e. Tunezja, Meksyk, Egipt, Cypr i naturalnie wyjazdy do polskich hoteli. Mamy teraz autostradę do Sopotu więc co tydzień są na weekend w Sheratonie, Mariocie albo Grandzie. Wracają i p***ą nam, zarabiającym 2 tys. na rękę jak to c***o było bo nie podali na śniadaniu ich ulubionej wędliny. Nie wspominałbym o tym, gdyby uczciwie na to zapracowali.
No właśnie… uczciwa praca. O taką, zdaniem autora, w Rzgowie raczej trudno.
– W roku 2017 wystawiliśmy jako firma 87 faktur VAT. Z PIT-u wynikało, że mój szef robi na koszty wypłat pracowników, czynszu na Ptaku [centrum handlowe – przypomina autor] i zarabia na tym może z 1 tys. PLN miesięcznie na czysto. Wiecie, tak żeby się urzędnik nie p****ł, że go na życie nie stać. Teraz w lutym, okazało się, że samego VAT-u za styczeń do zapłaty jest prawie 50 tys. PLN. Usiadł i prawie się popłakał, a ja obserwowałem i w duchu myślałem sobie po polsku, „dobrze ci […]„. Wiedziałem bardzo dobrze, że 50 tys. PLN to przy dobrym dniu w gotówce odbierałem od klientów w ciągu 3 godzin, a przecież to podatek za cały miesiąc naliczony.
Faktura? Jaka faktura?
Z opowieści Adama wynika, że faktury, owszem, wystawia się. Czasem. Ale..
– Faktury wystawialiśmy na najniższe kwoty jakie się dało. Pakowałem swetry po 70 zł, a na fakturze wpisywałem po 7, spodnie po 89 zł, a na dokumencie 9 zł, kurtki po 190 zł szły po 39 zł. Tak drodzy moi! I co urzędnik w takiej sytuacji może zrobić? Faktura przecież jest!
Dalsza część opowieści o fakturach jest chyba jeszcze ciekawsza…
– Wystawiamy teraz fakturę VAT dla klienta i od razu pytamy czy będzie ją księgował. Klienci wiedzą o co chodzi i nawet nie dopytując o szczegóły przymykają oko i mówią: „Nieee no, na bramkę pan daj coś”. I tak – wpisujemy numer z puli A, jak klient chcę dokument na wyjazd, a jak mówi, że będzie księgował to dopłaca VAT i dostaje fakturkę z numerem z puli B. Naturalnie na koniec dnia wszystkie faktury z puli A drzemy, spalamy, zjadamy, wciskamy sobie w d**ę.
Trylogia o Rzgowie
Auto twierdzi, że na bazie swoich doświadczeń mógłby napisać trylogię. I dziwi się, czemu właściwie nikt nie reaguje.
Do dzisiaj zastanawia mnie fakt, czemu UKS [Urząd kontroli skarbowej], US [Urząd skarbowy] czy jakakolwiek większa instytucja skarbowa nie interesuje się skąd te tysiące najemców ma pieniądze na opłacanie chociażby czynszów – z czego właściciel C.H. PTAK czerpie przeogromne korzyści majątkowe. Przecież to jest logiczne i proste dla mnie, prostego człowieka, że pracowanie przez rok czasu na same koszty utrzymania śmierdzi z daleka g***m – pisze autor bloga.
Kto oszukuje w Rzgowie? Historia autora
Zastanawiać się można, czemu autor – skoro jest tak tym wszystkim zniesmaczony – sam nie odejdzie z centrum. Wyjaśnia, że nie może, gdyż kiedyś sam się nieźle wkopał. Choć oczywiście intencje miał czyste.
Chciałem, naprawdę bardzo chciałem, aby to wszystko było uczciwe i chciałbym napisać teraz, że starałem się przez kolejny rok uczciwie prowadzić biznes. Niestety nie było mnie na to stać. Zrobiłem jak wszyscy.
Czyli?
Zacząłem sprzedawać nie wbijając na kasę nic. Kupowałem kurtkę za 140 zł, narzucałem 20 zł marży i sprzedawałem na Allegro. Nie musiałem tego transportować bo mieszkałem na Rzgowie. Klient płacił za wysyłkę więc nie ponosiłem żadnych kosztów. Jak Klient zapłacił za towar to ja ten towar dopiero brałem ze stoiska i płaciłem szefowej. Nie miałem żadnych kosztów. Nie inwestowałem nic poza swoim czasem. Zacząłem oszukiwać szefową i wiedziałem, że jak mam wystawione kamizelki na Allegro to chowałem je do kartonu, aby Klienci na stoisku ich nie widzieli. […] W 2014 roku byłem już mega biznesmenem.
Ale się skończyło. W 2016 roku przyszła kontrola skarbowa i…
Mimo, że nie pobudowałem żadnej chałupy, nie kupiłem drogiego samochodu, a pieniądze po prostu trzymałem na koncie do moich drzwi zapukało dwoje smutnych ludzi z UKS z Piotrkowa Trybunalskiego. Moje tłumaczenia, że robiłem to hobbystycznie, że pracuję na Rzgowie i przy okazji, że bieda, że handel stoi (od szefowej się nauczyłem) nie pomogły. Panowie pokazali teczkę z Allegro, korespondencję z Klientami oraz wszystkie wyciągi bankowe. Dostałem domiar 250 tys. PLN, które do dzisiaj ciążą na mojej osobie i podejrzewam, że dożywotnio odczuję skutki tego wyroku. Tak, wiem, byłem debilem – kaja się autor.
Czy opowieść z bloga oszuscipodatkowi.com jest wiarygodna?
Adam opowiada, że ciągle pracuje w Rzgowie i ciągle widzi to samo, czyli ocean nieuczciwości. Opisał więc wszystko na blogu i – jak sam mówi – liczy, że trafi to nawet do premiera. Czy to brzmi do końca wiarygodnie? Nie jesteśmy w stanie zweryfikować wpisów ani dotrzeć do autora, choć z naszych własnych źródeł (dotarliśmy do osoby, która pracowała tam przez kilka lat) „tak to dokładnie wygląda”. Musimy więc zostawić wszystko ocenie czytelników. Jedno jest pewne – historia Adama rozgrzewa już internet niemal tak bardzo, jak pamiętna Willi Karpatia.