Komisja kodyfikacyjna prawa pracy zakończyła prace nad projektami nowych kodeksów pracy. Jednocześnie rozwiała wszelkie wątpliwości – tworzenie prawa dla naszego ustawodawcy to zadanie porównywalne z wysłaniem misji na Marsa.
Użycie liczby mnogiej w odniesieniu do prac komisji nie jest pomyłką. Wczoraj oficjalnie zakończyły się prace nad dwoma nowymi aktami prawnymi, które mają zastąpić obowiązujący od 1974 roku kodeks pracy. Pierwszy to indywidualny kodeks pracy, który ma regulować stosunki prawne między pracownikiem a pracodawcą. Drugi, zbiorowy kodeks pracy, ma uregulować stosunki pomiędzy pracodawcami a związkami zawodowymi. Wątpliwości co do jakości tych ustaw widać od samego początku – łącznie mają liczyć około 1000 artykułów. Taka kazuistyka nigdy nie wróży niczego dobrego – jako przykład można podać naszą ustawę o podatku VAT. Prof. Monika Gładoch, która zasiadała w tej komisji, udzieliła wywiadu Gazecie Wyborczej, w którym niezwykle krytycznie wypowiada się na temat projektów, jak i prac nad nimi.
Na stworzenie nowych kodeksów pracy komisja miała jedynie 18 miesięcy. Co więcej – nie przeprowadzono absolutnie żadnych badań, jak proponowane zmiany wpłynęłyby na gospodarkę. Taka mnogość przepisów powoduje liczne problemy interpretacyjne, które mają nawet członkowie samej komisji. Wyobraźmy sobie zatem, co będzie się działo, jeżeli nowelizacja kodeksu pracy zacznie obowiązywać.
Co nowego w kodeksie pracy? Przede wszystkim nowe formy zatrudnienia, które miały zlikwidować powszechne na rynku umowy śmieciowe. Powitamy umowy o pracę sezonową, nieetatową i dorywczą. Jedyną różnicą między obecnymi umowami cywilnoprawnymi ma być ich nazwa. Te umowy nie będą przewidywały niemal żadnej ochrony dla pracownika, nie mówiąc o stabilności zatrudnienia. Okres ich wypowiedzenia ma wynosić jedynie 3 dni. Co się stanie z umowami śmieciowymi? Głośno mówiło się o tym, że dorabianie do etatu będzie niemożliwe. To nie do końca prawda – członkowie komisji okazali się zrozumieniem tej kwestii. Dorabianie na podstawie umów cywilnoprawnych będzie możliwe w wymiarze do 32 godzin miesięcznie. Łącznie.
Nowy kodeks pracy można opisać jednym słowem – dramat
32 godziny w miesiącu to czas, przez jaki dorabianie będzie niemal niczym nieograniczone, nawet jeżeli praca będzie w istocie ukrytym etatem. Stała praca na podstawie tych umów ma być możliwa wyłącznie dla samozatrudnionych. Ci z kolei będą musieli sprostać niezwykle wyśrubowanym wymaganiom. Samozatrudnienie będzie zarezerwowane wyłącznie dla wysokiej klasy specjalistów, a stawka za ich pracę ma być 5-krotnością minimalnego wynagrodzenia. Jakby tego było mało, te 32 godziny to łączna liczba godzin u wszystkich potencjalnych pracodawców. Pracodawca będzie mógł podpisać z pracownikiem umowę o zakazie konkurencji, który będzie polegał na tym, że pracownik zatrudniony na pełnym etacie nie będzie mógł prowadzić żadnej działalności gospodarczej oraz pracować w innej firmie. Zatrudnienie na umowę zlecenie odejdzie do lamusa.
Równie absurdalne są pomysły dotyczące odpracowywania przerw w pracy. Nie chodzi wyłącznie o przerwy na papierosa, a o każdą chwilę, której nie poświęciliśmy na pracę. Chodzi zatem o wszystkie prywatne telefony, czas spędzony w toalecie czy cokolwiek innego, czego nie robiliśmy w celach zawodowych. Zwolnienie pracownika? Jak najbardziej, ale najpierw trzeba będzie mu zaproponować inne stanowisko, które będzie odpowiadało jego kwalifikacjom i kompetencjom. Jak zatem zwolnić stolarza ze stolarni, skoro zakład pracy nie oferuje żadnych innych usług? Nie wspominając o uprzedzeniu pracownika o zamiarze wypowiedzenia. Zwolnienie z pracy będzie trwało całymi tygodniami.
Nowoczesny, aktualny i dostosowany do realiów życia i gospodarki w XXI wieku kodeks? W porównaniu z nowymi projektami obecnie obowiązujący kodeks pracy można opisać właśnie takimi słowami. Projekty trafiły właśnie do ministerstwa pracy, które zadecyduje nad ich dalszym losem.