Na bliskim wschodzie targowanie się jest uznawane za sztukę. Nie dość, że urozmaicenie bazarowego życia, to również sposób, aby na tych mniej rozgarniętych klientach nieco zarobić. W końcu towar jest wart tyle, ile ktoś jest skłonny za niego zapłacić, prawda? Z niewiadomych przyczyn handel w internecie dla wielu kojarzy się z bazarem, a ceny na lokalnych aukcjach są uznawane za wyjściowe.
Tego zjawiska z pewnością doświadczył każdy, kto próbował sprzedać cokolwiek w internecie. Nie ma przy tym znaczenia, czy chodzi o przedsiębiorcę, który sprzedaje swoje towary na Allegro, czy Kowalskiego, który na lokalnym portalu chce sprzedać swoją używaną konsolę. Nie ma znaczenia również fakt, czy sprzedajemy wartościowy samochód, czy ubranka, z których nasze dziecko już wyrosło. Również handel na Facebooku nie jest od tego wolny. Chodzi oczywiście o zalew wiadomości od innych użytkowników serwisu, które zawierają oferty kupna danego przedmiotu po cenie niższej, niż chce tego sprzedawca. Niektórzy podchodzą do tego z humorem jak poniższa oferta znaleziona na wykopie.
Sam doświadczyłem takich praktyk dwukrotnie. Za pierwszym razem sprzedawałem swój stary samochód. Pomimo tego, że wyraźnie zaznaczyłem, że cena nie podlega negocjacji, każdy kontakt od kupujących był ofertą „nie do odrzucenia” niższą praktycznie o 20% od mojej wyjściowej ceny. Zupełnie nikt nie robił sobie niczego z tego, że cena nie podlegała negocjacji. Mało tego, gdy grzecznie odpowiadałem na te „oferty” każdy próbował wmówić mi, że tracę szansę życia, a samochód jest wart najwyżej połowę tego, za ile chcę go sprzedać. Wręcz dawali mi do zrozumienia, że robią mi łaskę, oferując tak atrakcyjną (oczywiście w ich mniemaniu) cenę.
Negocjacja ceny na OLX – cienka granica między rozsądkiem, a żebractwem
To był jednak kontakt z bardzo specyficzną grupą, jaką są handlarze samochodów. Inny świat, inne obyczaje – pomyślałem. Kolejnym razem sprzedawałem swoją starą konsolę do gier. Tym razem również każdy kontakt od zainteresowanych zaczynał się negocjacjami ceny od progu co najmniej 20-30% niższego od tego, za jaki byłem gotów sprzedać. Oczywiście nikogo nie interesowało to, że przedmiot wystawiłem taniej, niż wszystkie inne oferty na kilku portalach. Odniosłem wrażenie, że równie dobrze mógłbym oferować konsolę za 100 zł, a dostałbym setki wiadomości „sprzeda pan za 70 zł?”. O ofertach barteru nie wspomnę.
To oczywiście nie są jedynie moje odczucia. Internet jest pełen komentarzy ludzi, których irytuje takie zachowanie.
Mówiłem już kiedyś jak sprzedawałem laptopa? Wystawiłem za 400. Oczywiście oferty że za 350 biorę itp. Ja twardo przy tym, że 400 to cena ostateczna. Dwa tygodnie ogłoszenie wisiało i nie sprzedałem. Wystawiłem za 500. Sprzedał się za 450 po kilku godzinach.
Jakby tego było mało, praktyka nie ogranicza się wyłącznie do ofert prywatnych. Równie często sprzedawcy są bombardowani podobnymi „ofertami”, a cena „kup teraz” wydaje się jedynie punktem startowym do dalszych negocjacji. Jest cienka, a jednocześnie ogromna różnica od sensownej próby targowania się, a zwykłym żebractwem. To, że kupującemu zależy na czasie i chce kupić coś za ułamek ceny, nie oznacza, że sprzedającemu równie mocno się spieszy.