Ależ oczywiście, że zaorać te warszawskie ROD-y. Rozpadające się altanki w środku Warszawy to dopiero kwintesencja patodeweloperki

Nieruchomości Samorządy Dołącz do dyskusji
Ależ oczywiście, że zaorać te warszawskie ROD-y. Rozpadające się altanki w środku Warszawy to dopiero kwintesencja patodeweloperki

Ilekroć patrzę na mapę Warszawy, serce mi się kraje, gdy widzę ile atrakcyjnej przestrzeni zajmują tzw. ROD-y. 

Rodzinne Ogródki Działkowe to instytucja o genezie wywodzącej się w Polsce jeszcze z XIX wieku, choć oczywiście nowy wymiar kultu nadał im czas PRL-u. W samej ich idei nie ma jeszcze nic złego. Niegdyś osoby bez większych pieniędzy (czyli w socjalistycznej gospodarce – prawie wszyscy, prócz wybranych działaczy partyjnych), czasem nawet bez środka transportu, mogły się udać na swój kawałek przestrzeni, wypocząć od trudów codziennej pracy, a nawet pouprawiać własny ogródek kwiatowo-warzywny.

Czasy się jednak trochę zmieniły, a my nadal pozostajemy niewolnikami lekko pleśniejącej instytucji. Dobitnie to widać w Warszawie, która jest tak prężnie rozwijającym się miastem, że nowe budynki zaczyna już stawiać w szczerym polu kilka-kilkanaście kilometrów w linii prostej od Pałacu Kultury i Nauki. Tymczasem zlokalizowany na obrzeżach centrum Warszawy Mokotów straszy ROD-em na ROD-zie, gdzie kilkuset wybrańców wpada lub nie wpada sobie od czasu do czasu przespać się w drewnianej altance i podlać ogórki na grządce.

Prawo własności jest święte, ale ROD-y to dzierżawa

Gdyby ROD-y były własnością ich „użytkowników”, moglibyśmy się oczywiście spierać. Ale to tylko dzierżawa od stowarzyszeń działkowych – instytucji, które nieuchronnie kojarzą się z kołami wędkarskimi ze słynnej pasty o ojcu wędkarzu. Żeby była jasność, ROD-y są chodliwym towarem w Warszawie, a poszczególni ludzie odsprzedają sobie prawo dzierżawy takiej działeczki za równowartości niekiedy niezłego samochodu. Sporo zyskały na znaczeniu w czasie pandemii. Nadal jednak obsługując bardzo skromną grupę mieszkańców. Co kluczowe, z klasycznym prawem własności nie ma to wiele wspólnego, co – i tylko to – pozwala mi z pełnym poczuciem odpowiedzialności podpowiedzieć: zaorać warszawskie ROD-y.

Zaorać warszawskie ROD-y

Być może kojarzycie takie charakterystyczne zdjęcie, gdzie krowy pasą się na pastwisku, przed nimi jeszcze długie, długie pola, a dopiero gdzieś tam w odległym tle znajdują się bloki i kawałek cywilizacji. Dziś w tym miejscu jest Galeria Mokotów, która szczerze mówiąc obecnie jest raczej bliżej, niż dalej centrum Warszawy. Na południe od niej czeka nas jeszcze bowiem służewski i służewiecki płat Mokotowa, a Następnie Ursynów i Wilanów, żeby nie wspominać o szeregu podmiejskich aglomeracji.

fot. Zbyszko Siemaszko / NAC

A zatem kiedy lokowano mokotowskie ROD-y, to czyniono to na obrzeżach miasta. Tak by zapaleni działkowcy mogli sobie wyjechać poza jego granice i obcować z naturą. Dziś jest to jego ścisłe centrum. Człowiek jedzie sobie pięknym miastem, a nagle widzi przed sobą meliny, rozpadające się altanki, zarośnięte krzaki. Wiele lat spędziłem na stołecznym Mokotowie i zawsze myślałem, że to patologia i niegospodarność miasta, dopiero rozwój Google Maps uświadomił mi, że to tylko Rodzinne Ogródki Działkowe.

Latami potrafimy dyskutować o jakimś skwerku na Ochocie. Tymczasem ROD-y zajmują ogromną część Warszawy, nie służąc miastu ani w przytłaczającej większości jego mieszkańcom. Zaspokajają potrzeby wąskiej grupy zainteresowanych, którzy jednak – co wynika z samej mocno ograniczonej konstrukcji ROD-ów – również muszą wieść tam życie na swój sposób prymitywne. Nie pobudują się, nie powinni tam mieszkać, mogą przychodzić i rozwiązywać krzyżówki.

Czytam właśnie w Wyborczej, że działkowcy wychodzą przed szereg

Pisałem ostatnio obszerny tekst na temat linii Metra M3. Nie ukrywam, że głównie przyświecała mi w niej obrona interesu Pragi Południe. Jednak wspomniałem też o argumencie, że bardzo zyskałyby na tym także Siekierki czy Czerniaków, gdzie w rozsądnej cenie przybywa ostatnio mnóstwo nieruchomości. Ja bym się tam trochę bał lokować, ze względu na duże zagrożenie powodziowe, jednak godzący się z tym ryzykiem przez lata mogli zamieszkać tam w bardzo uczciwych – jak na warszawskie warunki – cenach.

Miasto Warszawa podjęła słuszną decyzję na temat tego, że coś wypadałoby z ogródkami działkowymi zrobić, bo wciąż jest tam masa miejsca, które warto zagospodarować choćby osiedlami mieszkaniowymi, a przecież „nie będą puszczać metra pod marchewką”. Akurat w przypadku tego konkretnego ROD Warszawa ma ułatwioną sprawę, bo grunt jest miejski. To z kolei – jak czytam w dzisiejszej Wyborczej – oburzyło działkowców. Przez kilka dni zebrali 1000 podpisów, czyli tyle ile przeciętnej rozpoznawalności influencer zbiera w godzinę. Zamierzają szantażować polityków stołecznego ratusza w roku wyborczym.

Powiem tak: nie wróżę sukcesu, ale mimo wszystko warto w przestrzeni publicznej utemperować zapędy działkowców. Wystarczy powiedzieć Warszawiakom, że w tym miejscu może powstać osiedle na 15 000 mieszkań, w miarę blisko centrum i o niezłej komunikacji, a w perspektywie linii M3 – wybitnej komunikacji.

Działkowcy, podzierżawiliście sobie przez lata atrakcyjne grunty w centrum miasta, to były niezapomniane grille, ale miasto potrzebuje tych terenów, więc wypad.

To tylko część ROD-ów trawiących Warszawę

Warszawa trawiona jest ROD-ami

A najbardziej Mokotów, choć i sąsiadujące dzielnice borykają się z tym problemem. Żebyśmy mieli jasność sytuacji:

  • ludzie w Warszawie nie mają gdzie mieszkać, brakuje atrakcyjnych lokalizacji
  • deweloperzy zaczynają powoli wytyczać inwestycje bliżej Żyrardowa, niż centrum Warszawy
  • na Mokotowie do 2050 roku wedle ambitnych planów ratusza mają się przecinać 4 spośród 5 linii metra
  • ROD obsługują malutką garstkę osób w stosunku do zajmowanej powierzchni
  • wiele ROD-ów jest zaniedbanych, burzy estetykę miasta
  • ROD-y są grodzone niczym ogromne ogrodzone osiedla, utrudniają komunikację po mieście

Co zrobić z ROD-ami? To jest trudny temat. Po pierwsze problem można zapewne rozwiązać jakąś specustawą. Proszę się nie dziwić, Polski Związek Działkowców przez długie lata istniał, bo promowała jego istnienie patologiczna, niekonstytucyjna ustawa. Teraz działa na bardziej rynkowych zasadach, ale grunty to nadal często własność gminy lub państwa.

Działkowcy mogą sobie krzyczeć, ale to jest grupa społeczna, z której głosami nie trzeba się liczyć. Dosłownie wczoraj znany dziennikarz sportowy opowiadał jak Silvio Berlusconi, ubiegając się o fotel premiera Włoch i jednocześnie prezes AC Milanu, udał się na wiec w Neapolu, gdzie obiecał przede wszystkim, że po prostu nie kupi do Milanu Marka Hamsika. Wywołał entuzjazm tłumu. Obiecajcie Warszawiakom 100 000 nowych mieszkań blisko centrum i nikt nie będzie po cudzych pomidorkach rozpaczał.

Uważam przy tym, że specustawa mogłaby się negatywnie odbić na przykład na ROD-ach w mniejszych miejscowościach, które są ulokowane z dala od kluczowych obszarów miasta i całkiem sensownie wywiązuję się ze swoich zadań, dostarczając wielu osobom radości.

Gdzie się nie da ROD-ów likwidować, tam negocjować. Zaoferować jakieś mieszkania lub grunty. Prywatni deweloperzy regularnie działają w tym trybie, kupując grunty od prywatnych właścicieli.

Co zamiast ROD-ów?

To jest tak naprawdę temat wtórny. Oczywiście nie ma sensu likwidować określonego ROD, jeśli nie mamy na niego planu. Jednak wydaje mi się, że w przypadku tych mokotowskich, bardzo szybko znaleźliby się ochotnicy pełni pomysłów. Niektórzy mówią o przekształceniu ROD w miejskie tereny zielone. Co do zasady jest to dobry pomysł, jednak warto zauważyć, że większość z nich już jest ulokowana na obrzeżach parków. Może zatem bardziej sensowne byłoby częściowe zazielenienie terenów mniej zielonych, z nieruchomościami, które i tak nadają się do rozbiórki, równocześnie przenosząc znajdujące się tam budynki właśnie na tereny ROD-ów.

Ciepło mówi się też o pomysłach warszawskiego budownictwa komunalnego lub po prostu sprzedania gruntu deweloperom pod mieszkaniówkę. W jednym i drugim wypadku zwyciężają ludzie, ponieważ tak dogodne lokalizacje są dziś towarem deficytowym.

Domyślam się, że ten artykuł wywoła agresję dzierżawców ROD. To jest naturalny mechanizm, by bronić swoich interesów. Jednak są to archaiczne przywileje, które sabotują rozwój miasta, a nie zostały przez dzierżawców zabezpieczone we właściwy sposób prawem własności. Stąd też mój sentyment do ich interesów jest stosunkowo niewielki. To nie jest artykuł przeciwko ROD – to jest artykuł przeciwko ROD w centrum Warszawy (i może innych dużych miast, których problemów i układu nie znam równie dobrze). Likwidacja ROD to eliminowanie nie tyle błędów przeszłości, co po prostu decyzji, które już się zestarzały i należałoby niebawem dokonać rychłej aktualizacji rzeczywistości.