Polski samochód elektryczny Izera będzie… chiński. A w 2025 roku, zamiast miliona, będziemy mieli jego pierwszy egzemplarz

Moto Technologie Dołącz do dyskusji
Polski samochód elektryczny Izera będzie… chiński. A w 2025 roku, zamiast miliona, będziemy mieli jego pierwszy egzemplarz

Znamy termin wypuszczenia na drogi pierwszego z serii polskich samochodów elektrycznych. Stać się to ma za trzy lata. Ale dzisiejsza konferencja odpowiedzialnej za projekt spółki przyniosła jeszcze ciekawszego newsa. Otóż… Izera będzie chińska. Technologia zza Wielkiego Muru zdominuje te pojazdy, które polskie będą właściwie tylko z nazwy.

Izera będzie chińska

Do stworzenia marki polskiego samochodu elektrycznego Izera powołana została spółka Electromobility Poland. Po sześciu latach istnienia wreszcie ogłosiła ona dziś swojego partnera technologicznego – to chińska Geely Holding Group. To na jego platformie tworzone będą pojazdy, do których części ma wytwarzać fabryka w Jaworznie (specjalnie dla niej stworzono już nawet ustawę, nazywającą się lex Izera i podpisaną przez prezydenta). Geely jest właścicielem Volvo, więc mówimy o solidnej i sprawdzonej marce. Ale pewien niesmak i rozczarowanie może budzić to, że słynne polskie auto elektryczne będzie miało z naszą nadwiślańską technologią niewiele wspólnego.

Poznaliśmy dziś też harmonogram działań, jakie producent Izery planuje w najbliższych latach. Na początku 2024 roku ruszy budowa fabryki w Jaworznie. Zaplanowano ją do IV kwartału 2025 roku. I jednocześnie w tym samym czasie z linii produkcyjnej ma zjechać pierwszy polski samochód elektryczny! Natomiast jego seryjna produkcja ma rozpocząć się wraz z 2026 rokiem. Dopiero wtedy tak naprawdę będziemy mogli zobaczyć Izery poruszające się po polskich drogach. O ile oczywiście znajdzie się na nie odpowiedni popyt.

Daleka droga do miliona

Ileż to można pastwić się nad Mateuszem Morawieckim, który zapowiedział milion aut elektrycznych w Polsce do 2025 roku? Właściwie to bez końca. W 2021 było ich zarejestrowanych raptem w naszym kraju 35 tysięcy, a przez najbliższe trzy lata nie ma co spodziewać się, że ta liczba będzie gwałtownie rosnąć. Nie mówiąc już o tym, że premier liczył na to, iż z owego miliona znaczną część będą stanowić właśnie nasze rodzime Izery. Tymczasem, i to tylko jeśli producent faktycznie dotrzyma terminów, gdy minie zapowiadana przez Morawieckiego data polskie auta elektryczne będzie można policzyć najwyżej na palcach obu rąk i nóg.

Wybór partnera z Chin również budzi kontrowersje. Z jednej strony wchodzimy we współpracę z państwem budzącym na świecie uzasadnione obawy związane ze swoimi mocarstwowymi zapędami. Chińczycy jednak działają inaczej niż Rosjanie i wolą skupiać się na soft power, jednocześnie zalewając świat swoimi technologiami. My w ten sposób się do tego przyczynimy. Poza tym oddanie istotnej części produkcji Izery w obce ręce oznacza, że marka będzie polska tylko z nazwy. Cała zatem idea nowego, wyjątkowego produktu, naszej narodowej dumy, okazuje się wydmuszką. Co oczywiście nie oznacza, że Izera musi okazać się porażką. Być może kadrze menadżerskiej spółki odpowiedzialnej za produkcję tych aut uda się wyjść z impasu i przekuć kuriozalne marzenie Morawieckiego w sukces. Warto trzymać za to kciuki, nawet jeśli szanse na to dziś wydają się niewielkie.