Stare powiedzenie mówi, że ważne jest to, kto liczy głosy, a nie to, kto głosuje. We współczesnej demokracji należałoby powiedzieć, że ważne jest to, jak te głosy się liczy. Wyniki wyborów wyglądałyby zupełnie inaczej, gdyby liczenie głosów do Sejmu odbyło się inną metodą.
Poznaliśmy już oficjalne wyniki wyborów 2019. Nie było dla nikogo niespodzianką, że Prawo i Sprawiedliwość ponownie wygrało wybory i będzie rządzić przez kolejną kadencję. Zaskoczeniem jest jednak sposób, w jaki procentowe poparcie przełożyło się na podział sejmowych mandatów. Według oficjalnych wyników PiS wygrało wybory z poparciem 43,59% społeczeństwa. W poselskich ławach zasiądzie jednak aż 235 posłów tego ugrupowania, a więc dużo ponad połowa wszystkich posłów. Tych jest, jak dobrze wiemy, 460. Jakim sposobem więc 43,5% stało się 51%?
Wszystkiemu winny jest system przeliczania głosów na mandaty. Zgodnie z ordynacją wyborczą liczenie głosów w wyborach odbywa się metodą d’Hondta. Liczenie głosów do Sejmu polega na dzieleniu liczby głosów oddanych na daną listę przez kolejne liczby naturalne, czyli 1, 2, 3, 4 i tak dalej. Pod uwagę bierze się oczywiście tylko te komitety wyborcze, które przekroczyły próg wyborczy. Uzyskane w ten sposób ilorazy wyborcze szereguje się w kolejności od największego do najmniejszego aż do momentu, w którym wszystkie mandaty zostaną obsadzone. Specyfiką tego systemu jest to, że premiuje on największe partie i sprzyja powstawaniu wielkich bloków partyjnych w Sejmie. Jego zaletą jest to, że zapobiega nadmiernemu rozdrobnieniu parlamentu, co stabilizuje system polityczny.
Liczenie głosów do Sejmu
Wyniki wyborów 2019, które obliczono metodą d’Hondta wyglądają następująco:
- PiS – 43,6% – 235 mandatów
- KO – 27,4% – 134 mandaty
- Lewica – 11,9% – 49 mandatów
- PSL – 9,6% – 30 mandatów
- Konfederacja – 6,4% – 11 mandatów
- Mniejszość niemiecka – 1 mandat
Wyniki wyborów wyglądałyby zupełnie inaczej, gdyby głosy przeliczono metodą Sainte-Laguë, która z kolei premiuje mniejsze ugrupowania. Scena polityczna wyglądałaby zupełnie inaczej. Przede wszystkim PiS nie uzyskałby bezwzględnej większości, która pozwalałaby na samodzielne rządzenie krajem. Musieliby zatem szukać koalicjanta wśród pozostałych ugrupowań. Być może bylibyśmy świadkami koalicji PiS-PSL?
Jaki wpływ na rozkład mandatów ma zastosowana metoda przeliczania głosów? Dla porównania wyniki z wczorajszych wyborów przeliczone metodą Sainte-Laguë (na okręgach).
PiS – 202
KO – 124
SLD – 58
PSL – 40
KWiN – 35
MN – 1 pic.twitter.com/ismf0UxA8r— Marcin Zieliński (@MA_Zielinski) October 14, 2019
Łatwo zauważyć, że głosy odebrane zwycięskiej partii zostałyby rozdzielone trzem najmniejszym partiom. SLD zyskałoby 9 głosów, PSL 10, a najwięcej, bo aż 24 posłów zyskałaby Konfederacja. Metoda Sainte-Laguë zdecydowanie lepiej odzwierciedla poglądy wyborców. Można to łatwo zaobserwować, jeżeli mandaty w sejmie podzielimy metodą proporcjonalną.
Takie oto jest znaczenie ordynacji wyborczej.
Ostateczne porównanie różnych metod przeliczania głosów na mandaty (wyniki na okręgach z wyjątkiem metody "proporcjonalnej", na podstawie 99,49% obwodów).#wybory #wybory2019 #WyboryParlamentarne #WyboryParlamentarne2019 pic.twitter.com/EFjYZHuh5Q
— Marcin Zieliński (@MA_Zielinski) October 14, 2019
Liczenie głosów do Sejmu zawsze jest tematem, który budzi duże kontrowersje. Każdy z przyjętych systemów ma swoje plusy i minusy, nawet jeżeli nie do końca oddaje nastroje wyrażone przy urnach. Trzeba też mieć na uwadze, że duże partie rządzące z pewnością nie są zainteresowane zmianą ordynacji wyborczej, która w kolejnych wyborach może odebrać im głosy. Z kolei mniejsze ugrupowania zawsze będą dążyły do zmiany liczenia głosów na swoją korzyść. Do czasu, aż nie osiągną takiej sejmowej większości, kiedy sympatie naturalnie wrócą do metody d’Hondta.