Partnerzy serwisu:
Nieruchomości

Nieustawne klitki, brak łazienki albo toaleta w kuchni. Patodeweloperka działała na całego jeszcze w romantyzowanym PRL-u

Nieustawne klitki, brak łazienki albo toaleta w kuchni. Patodeweloperka działała na całego jeszcze w romantyzowanym PRL-u

Coraz więcej osób z jakiegoś powodu jest przekonanych, że mieszkania w okresie PRL – w przeciwieństwie do obecnych czasów – były budowane porządniej i lepiej spełniały potrzeby przyszłych lokatorów, niż obecne mieszkania, budowane przez deweloperów. I o ile deweloperzy rzeczywiście nie są święci, o tyle śmiało można założyć, że źródeł „patodeweloperki”, o której niektórzy tak chętnie mówią, należy szukać jeszcze w PRL.

Mieszkania w PRL: aby szybciej, aby więcej

To, czego nie można odmówić budownictwu mieszkaniowemu w PRL, to tempo powstawania nowych lokali. Szczególny wzrost dynamiki nastąpił w latach 70. XX w. Udział mieszkań spółdzielczych i komunalnych w budynkach wzniesionych metodą wielkopłytową wzrósł w latach 1971-1978 z 19 do aż 70 proc. Państwowe „fabryki mieszkań” miały też dużą moc przerobową; w 1978 r. pracowały już 144 fabryki i wytwórnie o łącznej zdolności produkcyjnej 11 mln mkw. powierzchni użytkowej mieszkań. W tym roku pobito również rekord, jeśli chodzi o liczbę zbudowanych mieszkań – tylko w 1978 r. powstało 284 tys. mieszkań. Do tej pory ten rekord nie został pobity.

Ilość nie szła jednak w parze z jakością – a do tej pory sporo osób uważa, że mieszkania w PRL budowano nie tylko szybciej i więcej lokali było oddawanych do użytku (w przypadku lat 70. jest to akurat zgodne z prawdą), ale też – że koniec końców to teraz dochodzi do większych patologii, jeśli chodzi o jakość budowanych mieszkań i powierzchnię przypadającą na jedną osobę.

Po pierwsze – okazuje się, że skala potrzeb Polaków wcale nie była zaspokojona. Co więcej, mimo powstawania tysięcy nowych lokali, deficyt mieszkań cały czas rósł. Według szacunków w 1970 r. deficyt ten wynosił ok. 750 tys. mieszkań; w 1984 r. natomiast – aż 1632 tys. Wszystko przez to, że to właśnie w tych latach zaczęły dorastać osoby z tzw. powojennego wyżu demograficznego.

Po drugie – niezadowolenie z polityki mieszkaniowej ówcześnie rządzących było całkiem spore (i to mimo tego, że – trzeba to uczciwie zaznaczyć – sytuacja mieszkaniowa Polaków znacząco poprawiła się względem tej z lat 50. i 60. XX w.). I nie chodziło wyłącznie o deficyt mieszkań, ale też – o warunki mieszkaniowe. Z badań Hanny Kuleszy („Sytuacja mieszkaniowa ludności Polski w roku 1971) wynikało, że w 1970 r., w miastach centralnych (z wyjątkiem stolicy) co trzecie/czwarte mieszkanie nie miało (poza elektryką) żadnych instalacji technicznych i sanitarnych.

Lokatorzy też często skarżyli się na stan mieszkań. Na przykład z relacji pamiętnikarskich w opracowaniu „Problemy mieszkaniowe w Polsce w latach siedemdziesiątych XX wieku w świetle dokumentów osobistych” wynika, że mieszkania często były zimne (głównie ze względu na nieszczelną izolację) i trudno było je ogrzać. Kolejnym problemem miał być też chroniczny brak oświetlenia – zarówno ze względu na małe okna, jak i brak oświetlenia piwnic czy poddaszy.

Kolejnym ogromnym problemem była… powierzchnia mieszkań.

To w PRL-u stwierdzono, jakie normatywy mieszkaniowe są „optymalne”. Po prostu nic nie zmieniono od tamtego czasu

Władze PRL w latach 70. XX w. dostrzegły nie tylko potrzebę budowy znacznie większej liczby mieszkań, ale też – zwiększenia ich powierzchni. Z tego względu zdecydowano się na zmianę normatywów mieszkaniowych określających, jaka powierzchnia użytkowa powinna przypadać na określoną liczbę osób lokatorów.

Zgodnie z normatywem z 1974 r., optymalna powierzchnia użytkowa M-1 miała wynosić 25-28 mkw., przy założeniu, że takie mieszkanie zajmowała jedna osoba. W przypadku M-2 powierzchnię określono na poziomie 30-35 mkw., przy założeniu, że w lokalu mieszkają dwie osoby. Z kolei dla M-3 – gdzie mieszkać już miały trzy osoby – powierzchnię użytkową określono na poziomie 44-48 mkw. (z możliwością dopuszczalnego podwyższenia górnej granicy o 4 mw., czyli do 52 mkw.).

Idźmy dalej. Dla M-4 (i czterech osób w lokalu) powierzchnia użytkowa miała wynosić łącznie 56-61 mkw. (z dopuszczalnym podwyższeniem do 63 mkw.). Dla M-5 i pięciu osób w lokalu powierzchnia użytkowa miała wynosić 65-70 mkw. (z możliwością podwyższenia do 73 mkw.).

Oczywiście normatyw z 1974 r. i tak wprowadził znaczące zmiany na plus w porównaniu z normatywem z 1959 r., jednak i tak – w porównaniu do innych państw – mieszkania w Polsce były stosunkowo małe. Na przykład jeśli chodzi o dolną granicę normatywu dla mieszkań typu M-3, M-4, M-5 i M-5 gorzej było tylko w… ZSRR.

O tym, jak od tamtego czasu zmieniała się przeciętna liczba izb, powierzchnia użytkowa i liczba mkw. na osobę można dowiedzieć się więcej z Narodowych Spisów Powszechnych.

Później budowano już mniej mieszkań, ale z większą powierzchnią i liczbą pokoi

Z danych pochodzących z Narodowych Spisów Powszechnych wynika, że na jedno mieszkanie statystycznie przypadało w 1988 r. 3,5 osoby. Przeciętna powierzchnia użytkowa wynosiła 59,1 mkw., natomiast przeciętna liczba izb – 3,39. W latach 90. nie przeprowadzano spisów; spis z 2002 r., pierwszy od 1988 r., daje jednak pewien pogląd na to, jak ewoluowała sytuacja na rynku mieszkaniowym. Okazało się, że mieszkań faktycznie buduje się mniej (choć dalej utrzymano przeciętną liczbę osób na jedno mieszkanie w wysokości 3,5), ale za to wzrosła przeciętna liczba izb (3,69) oraz powierzchnia użytkowa (67,9 mkw.). W opracowaniu spisu można znaleźć informację, że

(…) w latach 1989-2002 widać wyższą dynamikę wzrostu liczby izb i powierzchni użytkowej mieszkań niż wzrostu samej liczby mieszkań. Wynika to z przyrostu wielkości powierzchni mieszkaniowej w mieszkaniach starszych w wyniku ich rozbudowy oraz oddawania do użytku większych mieszkań, niż budowano w latach poprzednich.

Wyniki Narodowego Spisu Ludności z 2011 r. wskazywały na dalsze powiększanie mieszkań. Przeciętna liczba izb wyniosła już 3,72, a powierzchnia użytkowa – 69,2 mkw. Do zestawienia można też dołączyć wstępne wyniki Narodowego Spisu Ludności z zeszłego roku. Przeciętna powierzchnia użytkowa wzrosła do 74,2 mkw. (choć trzeba uczciwie przyznać, że za taki przyrost powierzchni odpowiadają w dużej mierze domy jednorodzinne).


fundacja wolności gospodarczejArtykuł stanowi część cyklu „Wolność Gospodarcza„, prowadzonego na łamach Bezprawnika w ramach projektu realizowanego z Fundacją Wolności Gospodarczej. To założona w 2021 roku fundacja, której filarami jest liberalizm gospodarczy, nowoczesna edukacja, członkostwo Polski w Unii Europejskiej i państwo prawa. Więcej o działalności i bieżących wydarzeniach możecie przeczytać na łamach tej strony internetowej.


To, co jednak musi wybrzmieć, to fakt, że znaczące zwiększenie powierzchni użytkowej w mieszkaniach miało miejsce pod koniec PRL – mieszkania w blokach z wielkiej płyty w latach 70. XX w. były wprawdzie zauważalnie większe niż lokale z lat 50. czy 60., ale i tak stosunkowo małe. A do dziś to właśnie mieszkań z okresu Gierka jest najwięcej (zwłaszcza, że w latach 80. budowa mieszkań mocno wyhamowała).

Słowo o materiałach

Jeśli chodzi o mieszkania z PRL to trudno nie wspomnieć też o jakości budowanych lokali. Głównym problemem był montaż wielkopłytowych elementów, z których później powstawały całe budynki mieszkalne. Płyty bywały często uszkodzone; to z kolei później powodowało szczeliny między płytami, a w konsekwencji – słabszą ochronę lokali przed wpływem pogody. Na porządku dziennym były nieszczelne okna czy odchyły od poziomów i pionów w ścianach i stropach. Ściany były stosunkowo cienkie, a same mieszkania – raczej nieustawne. Jakby tego było mało, przy budowie bloków na szeroką skalę wykorzystywano azbest. Oczywiście bloki były remontowane, a usterki naprawiane, jednak jeśli chodzi o jakość zunifikowanego budownictwa w PRL, to nie można jej było z pewnością określić jako wysokiej.

To wszystko udowadnia, że romantyzowanie mieszkań z PRL jest mocno niezrozumiałe (może poza kwestią sposobu nabywania lokali oraz tempa ich budowania w latach 70. XX w., przy czym należy pamiętać, czym charakteryzowała się epoka Gierka i do czego później doprowadziła).

Oczywiście, żeby było jasne – deweloperzy, którzy mają dziś miażdżący udział w budownictwie wielorodzinnym mają na swoim sumieniu wiele grzechów. Trudno jednak twierdzić, by ostatecznie budowano obecnie mieszkania o niższej jakości czy mniejszej powierzchni. Owszem – powstaje mnóstwo „lokali inwestycyjnych” o niewielkim metrażu, ale równocześnie buduje się znacznie więcej mieszkań o powierzchni przekraczającej 60 czy 70 mkw. Z kolei popularny obecnie metraż 37-42 mkw. jest po prostu zbliżony do normatywu mieszkaniowego z lat wcześniejszych. Obecnie stosuje się też znacznie lepsze materiały, jest również większy nacisk na powierzchnie wspólne. Można zatem zaryzykować tezę, że jeśli faktycznie mamy do czynienia z patodeweloperką – w rozumieniu małych, nieustawnych mieszkań zbudowanych z materiałów niskiej jakości – to jej źródeł należy szukać jeszcze w PRL.