EA nie dostało licencji od Toyoty na wykorzystanie jej znaku i wzoru w Need for Speed. Koncern nie chce wspierać nielegalnych wyścigów

Gorące tematy Moto Technologie Dołącz do dyskusji (206)
EA nie dostało licencji od Toyoty na wykorzystanie jej znaku i wzoru w Need for Speed. Koncern nie chce wspierać nielegalnych wyścigów

Need for Speed to jedna z tych gier, które znają zarówno starsi jak i nieco młodsi gracze. Wkrótce pojawi się nowa gra z tej serii – NFS Heat. Wiadomo już jednak, czego na pewno nie można się tam spodziewać – okazuje się, że aut Toyoty. Powód wydaje się nieco irracjonalny – Toyota nie chce wspierać nielegalnych wyścigów. Zupełnie, jakby każdy gracz NFS pierwsze o czym myślał po odejściu od komputera lub konsoli to wejście w świat nocnych rajdów. Czy mimo braku licencji EA może próbować przemycić auta Toyoty do nowej gry serii? 

W Need for Speed Heat aut Toyoty nie zobaczymy – to sprzeciw wobec nielegalnych wyścigów

Kultura Japonii różni się mocno od kultury europejskiej. Ba – w dużej mierze różni się nawet od kultury azjatyckiej, której wspólnym mianownikiem jest prawdopodobnie kolektywizm. Umiłowanie Japończyków do porządku i dyscypliny jest wręcz legendarne. Może więc nie powinien tak mocno dziwić fakt, że Toyota stara się (na swój sposób) wyrażać sprzeciw wobec nielegalnych wyścigów. Taka postawa Toyoty oznacza, że w Need for Speed nie zobaczymy aut tego koncernu, co oficjalnie potwierdzono. Inna sprawa, że i w NFS z 2017 r. fani na próżno mogli szukać aut Toyoty. Ostatni raz pojawiły się bodaj w wersji z 2015 r. Później już koncern wycofał zgodę.

Być może ten fakt nie powinien dziwić również z tego względu, że stosunek koncernu do gier jest znany od dawna. Zdaniem Toyoty doświadczenia czerpane z gier są tak realistyczne, że minimalizują potrzebę posiadania samochodu. Oczywiście jest to założenie co najmniej dziwne; prędzej można byłoby założyć, że jest dokładnie odwrotnie.

Aktualizacja: informacja o tym, że Toyota nie udzieliła EA licencji z powodu niewspierania nielegalnych wyścigów (a która ukazała się na Twitterze brytyjskiego oddziału Toyoty) została zdementowana przez centralę. Oficjalnie powodem ma być ograniczanie rozdawania licencji do gier.

Dlaczego EA musi w ogóle mieć licencję Toyoty, czyli umowa licencyjna na znak towarowy czy wzór przemysłowy

Licencja w świecie gier (zresztą nie tylko) jest tematem drażliwym. Najbardziej chyba, jeśli chodzi o gry sportowe, a przede wszystkim – piłkarskie, takie jak FIFA czy PES. Bo nagle się okazuje, że fani nie będą mogli zagrać ulubioną drużyną, bo np. ta udostępniła licencję na wyłączność komuś innemu. No cóż – zdarza się. Oczywiście studio zazwyczaj wymyśla coś, co bliźniaczo przypomina niedostępną drużynę (czy cokolwiek innego w wypadku pozostałych gier), ale po prostu nie ma logo, nie ma oryginalnej nazwy. I niby gracze wiedzą, że to jest to samo, ale jednak czegoś brak.

Jeśli coś można tylko uznać za znak towarowy, a w dodatku jest to znak silny, budzący pozytywne skojarzenia (lub po prostu niezwykle rozpoznawalny), to może się zdarzyć tak, że ktoś będzie chciał wykorzystać w jakiś sposób ten znak w swojej działalności (co ważne: zarobkowej lub zawodowej). Tak dzieje się m.in. w grach komputerowych i w takich przypadkach konieczne jest zawarcie umowy licencyjnej na znak towarowy. Nikt nie ma chyba bowiem wątpliwości, że produkcja gier komputerowych ma na celu przede wszystkim osiągnięcie zysku. Oczywiście jeśli dany znak towarowy pojawia się dosłownie na sekundy, można przypuszczać, że twórca gry nie poniósłby ostatecznie żadnych konsekwencji, jeśli nie podpisałby wcześniej umowy, a spór trafiłby na salę sądową. Studia gier mimo to dbają jednak zazwyczaj i o takie detale.

Licencja może być pełna lub ograniczona, a także wyłączna lub niewyłączna (o czym właśnie niektóre studia boleśnie się przekonują). Strony ustalają, w jakim zakresie i w jaki sposób znak towarowy będzie wykorzystywany, a także w jakim okresie i w przypadku jakich produktów. Jeśli studio zdecydowałoby się na wykorzystanie znaku towarowego (a takim może być np. herb klubu) bez zgody, naraziłoby się na ewentualne roszczenia ze strony podmiotu mającego prawo do używania znaku. Z tego względu można być pewnym, że studia gier komputerowych, jeśli nie ustalą porozumienia ze swoim partnerem, nie zaryzykują używania znaku bez licencji, zwłaszcza, jeśli znak miałby być eksponowany przez znaczny czas trwania gry.