Gdańsk postawił takie wiaty przystankowe, że mucha nie siada… dosłownie. Tak ośmiesza się transport publiczny

Moto Państwo Dołącz do dyskusji (151)
Gdańsk postawił takie wiaty przystankowe, że mucha nie siada… dosłownie. Tak ośmiesza się transport publiczny

Można powiedzieć, że to takie przystanki że mucha nie siada. Mówi się też o ustawionych przy nich wiatach, że są „slim-fit”. Śmiechu jest dużo, ale Gdańsk swoją najnowszą inwestycją skompromitował się na całą Polskę. Ośmieszył też swoje starania o zachęcenie ludzi do częstszego korzystania z komunikacji miejskiej.

Przystanki że mucha nie siada

O co chodzi? Otóż Gdańsk wydał niedawno 1,5 miliona złotych na projekt ustawienia 30 nowych wiat przystankowych. Chodziło o to, by dać schronienie pasażerom korzystającym z przystanków, gdzie do tej pory nie było żadnej osłony przed wiatrem i deszczem. Okazało się jednak, że część z nich jest zlokalizowana w miejscach, gdzie chodnik jest dość wąski. Dlatego ktoś wpadł na pomysł, by wiaty i tak zamontować, ale znacząco zwęzić zadaszenie. Tak, by było ono jedynie… symboliczne. Wyszło komicznie.

https://twitter.com/MaciejBk1/status/1465263093039128581?s=20

W efekcie wiaty są w stanie jako tako ochronić przed deszczem tylko bardzo szczupłe osoby, w dodatku „przytulone” do nich. Wszystkim innym ma kapać na głowę. Miasto tłumaczy, że inaczej się nie dało, bo wiata nie może tamować ruchu na chodniku. Choć nic nie stało na przeszkodzie, by przystanek przesunąć o kilkadziesiąt centymetrów w tył. Ale to by wymagało więcej pracy i pieniędzy, a na to urzędnicy najwidoczniej nie mieli ochoty. Teraz wiaty jednocześnie wkurzają i śmieszą, a z przystanków „slim-fit” w Gdańsku śmieje się już cała Polska.

Nie ma to jak ośmieszyć słuszną ideę

Historia z mikro-wiatami to jednak nie tylko medialny „michałek”. To też okazja do spojrzenia na to jak kiepsko idą próby przekonywania ludzi do korzystania z transportu publicznego. Samorządy najbardziej lubią wprowadzać metody zniechęcające do używania samochodów, jak wzrost cen za parkowanie w miastach. Bardziej opornie idzie rozwój komunikacji miejskiej. Jest to zadanie znacznie trudniejsze, bo wymagające po pierwsze gruntownej modernizacji taboru, po drugie zorientowane na zmianę codziennych nawyków u ludzi. Ta „taborowa” część, za sprawą środków unijnych, jest do załatwienia i jej efekty widzimy każdego dnia, szczególnie w większych miastach.

Ale system zachęt to już inna, ciaśniejsza para kaloszy. Do korzystania z autobusów i tramwajów wielu z nas byłoby skłonnych, ale pod kilkoma warunkami. Przede wszystkim chodzi o punktualność, ale też o komfort jazdy. Co jest szczególnie istotne podczas wciąż trwającej pandemii koronawirusa. Pamiętamy obrazki chociażby z Warszawy, kiedy to w trakcie kolejnej z fal Covid-19 pojazdy były wypełnione ludźmi, bo miasto postanowiło z oszczędności ściąć część kursów. Problem szybko naprawiono, ale każdy taki błąd może skutkować utratą tak ciężko zdobytych nowych pasażerów.

Wsparcie realne, a nie na papierze

A pamiętajmy, że ta walka o pasażera dotyczy przede wszystkim osób młodszych. Starsi często są skazani na transport publiczny, bo dla nich dzień bez samochodu jest codziennie. I może dlatego, że seniorzy tak czy siak będą jeździć autobusami czy tramwajami, to czasami brakuje empatii w urzędniczym podejściu. Gdańskie wiaty „slim-fit” schronienia nie dają, są za to świetną powierzchnią reklamową. Miasto ostatnio weszło we współpracę z Grupą Granica i w wielu miejscach wiesza plakaty nawiązujące do kryzysu migracyjnego w Polsce. Jednym z ich haseł jest „Bądź wsparciem dla innych”. Senior o takim wsparciu będzie mógł sobie poczytać moknąc pod pseudowiatą. Bo najłatwiej jest pomagać na pokaz.