Biedronki chcą się stać restauracjami. I nie powinno to nikogo dziwić

Biznes Zakupy Dołącz do dyskusji (161)
Biedronki chcą się stać restauracjami. I nie powinno to nikogo dziwić

Kto obserwuje rynek dyskontów, ten zauważył, że największe sieci chcą być coraz bardziej premium. Wygląda jednak na to, że Biedronka chce pójść jeszcze dalej. – Będziemy w coraz większym stopniu taką „restauracją z jedzeniem na wynos” – mówi prezes firmy. Restauracje Biedronki? Wbrew pozorom, to naprawdę ma sens.

Sklepy z najtańszymi produktami, raczej dla mniej zamożnej części społeczeństwa. Do tego opinia fatalnego pracodawcy, żerującego tak naprawdę na wyzysku pracowników. Z tym wszystkim jeszcze Biedronka kojarzyła się jakieś kilka lat temu. Gdy porównamy tamtą Biedronkę sprzed lat z Biedronką dzisiejszą, to różnica jest wręcz nieprawdopodobna. Dziś asortyment sieci coraz mniej różni się od oferty hipermarketów, a dyskonty stały się miejscami, w których można zarobić na kasie naprawdę przyzwoite pieniądze. Do tego za sprawą hitów takich jak „Słodziaki”, sieć pokazała, że całkiem nieźle radzi sobie z marketingiem.

Wygląda na to, że sieć chce jednak pójść jeszcze dalej. Restauracje Biedronki to wcale nie żart.

Restauracje Biedronki. Prezes zapowiada

Będziemy mieć coraz więcej produktów świeżych i dań gotowych, stając się w większym stopniu taką „restauracją z jedzeniem na wynos”. W tej chwili 40 procent sprzedaży Biedronki to produkty świeże, a chcemy podnieść ten wskaźnik do 70 procent – mówi Pedro Soares Dos Santos, prezes Grupy Jeronimo Martins, właściciela Biedronki w rozmowie z Business Insiderem.

Dodaje też, że sieć chce w najbliższych latach powinniśmy otwierać 100-150 nowych sklepów rocznie.

Restauracje Biedronki? Na pierwszy rzut oka ten pomysł może wydawać się niedorzeczny. Ale tak naprawdę nie powinien nikogo dziwić.

Po pierwsze, jak już zaznaczyliśmy, rynek polskich dyskontów ewoluuje w kierunku premium. Czemu tak się stało? Pewnie dyskonty rozwijały się trochę wraz z Polakami. Kilkanaście lat temu nie byliśmy zbyt zamożnym narodem – nie mieliśmy zbyt wielu środków, ale i oczekiwania nie były najwyższe. I w ówczesne zapotrzebowania Biedronka trafiła idealnie – oferując tanie produkty, choć niezbyt dobrej jakości.

Ale Polacy stawali się z roku na rok coraz zamożniejsi – i coraz więcej wymagali. Z czasem więc dyskonty rozszerzały swoją ofertę i krewetki czy ośmiorniczki w Biedronce już nikogo nie dziwią.

Jednak chcemy więcej – już nawet mrożone krewetki nam nie starczają, więc trzeba dawać klientom więcej świeżych produktów. Jeśli Polak nie znajdzie ich w dyskoncie, to pewnie pójdzie do jakieś modnej knajpy za rogiem – i Pedro Soares Dos Santos doskonale zdaje sobie z tego sprawę.

Restauracje Biedronki. Dyskonty walczą o marżę

Oczywiście Biedronka mówiąc o „restauracjach” chce upiec jeszcze więcej pieczeni na jednym ogniu. Coraz powszechniejsze stają się w końcu zakupy internetowe – również te spożywcze. Sieć ma u nas ponad 2800 sklepów, więc boom na takie e-zakupy to dla niej olbrzymie zagrożenie. Musi więc zawczasu pomyśleć o tym, jak ściągnąć do swoich punktów coraz bardziej wygodnych klientów – i jedzenie na wynos może być tu ciekawym pomysłem.

Jest jeszcze jeden argument, który zapewne wziął prezes Jeronimo Martins. Dyskonty to był przez lata biznes, który opierał się na wysokiej sprzedaży i niskich marżach. To się kręciło długo, ale w czasach rosnących zarobków taki model biznesowy jest coraz bardziej skomplikowany. Nawet więc dyskonty muszą poszukiwać czegoś, na czym po prostu będą więcej zarabiać. A danie na wynos zapewni Biedronce znacznie wyższą marżę niż na przykład sześciopak taniej wody mineralnej w promocji.

Trzeba też pamiętać, że restauracje Biedronki to wcale nie jest pomysł, na który nikt wcześniej nie wpadł. Swego czasu na hot-dogach postanowił zarabiać Orlen – i zaczął mocno promować swoje przekąski. Później tą drogą poszła również sieć Żabka.

Ciekawe, czy prezes sieci mówiąc o „restauracji” ma na myśli hot-dogi, czy Biedronka ma być znacznie bardziej premium niż Orlen i Żabka…