Samorządy chciały zwolnić ludzi z obowiązku patrzenia na buzie polityków. Ale kodeks „zjada” uchwałę krajobrazową

Państwo Prawo Samorządy Dołącz do dyskusji
Samorządy chciały zwolnić ludzi z obowiązku patrzenia na buzie polityków. Ale kodeks „zjada” uchwałę krajobrazową

Cel był szczytny: nie dopuścić do tego, żeby na ulicach znowu panoszyły się polityczne plakaty i bannery, które często zalegają jeszcze długie tygodnie po wyborach. Ale samorządy, które wprowadziły kampanijne ograniczenia, muszą się teraz z tego wycofać. Bo uchwała krajobrazowa w kampanii wyborczej przegrywa z wyborczym kodeksem.

Uchwała krajobrazowa w kampanii wyborczej

Na wprowadzenie uchwały krajobrazowej zdecydowało się do tej pory kilkadziesiąt samorządów. To głównie duże miasta, gdzie umieszczanie reklam w przestrzeni miejskiej trzeba było szybko uporządkować. Uchwała w wielu przypadkach spełniła swoją rolę i pozwoliła oczyścić ulice z wszechobecnej szyldozy. Trudno się dziwić, że spisujący zasady pomyśleli, że to też dobra okazja do tego, by uregulować zasady promowania się podczas kampanii wyborczej. Tegoroczne wybory parlamentarne są dla wielu gmin i miast pierwszymi, podczas których te zapisy można przetestować na żywym organizmie.

Pochyliłem się nad tą sprawą na przykładzie gminy Kosakowo. Leży ona po sąsiedzku z Gdynią i znana jest z pięknych krajobrazowo nadmorskich miejscowości, takich jak Mechelinki czy Rewa. W Kosakowie uznali, że outdoorowej kampanii postawią solidną prawną zaporę. W uchwale krajobrazowej zapisano całkowity zakaz wieszania bannerów, również na prywatnych posesjach. Urząd gminy wyznaczył 10 tablic, po jednej na sołectwo, gdzie kandydaci mogą się rozwieszać. A każdy, kto przychodził do urzędników z pytaniem o to czy może wywiesić banner na swoim płocie, słyszał odpowiedź odmowną.

Problem w tym, że o ile kandydaci opozycji odpuścili promowanie się poprzez bannery w Kosakowie, to teren gminy i tak został zalany materiałami promującymi na przykład posła PiS Marcina Horałę. Jeden z bannerów zawisł na wojskowym płocie wokół lotniska, inny na tablicy informującej o szlaku historii militarnej. W dodatku kolejne samorządy zaczęły wydawać komunikaty, że ich antybannerowe i antyplakatowe zapisy nie obowiązują w trakcie kampanii wyborczej, bo ważniejszy od ich uchwał krajobrazowych jest kodeks wyborczy. Kosakowo więc ostatecznie też zdecydowało się wycofać z przyjętych zasad. Co oznacza, że bannery Horały mogą zostać, a inni kandydaci mogą zacząć dostarczać swoim sympatykom materiały wyborcze.

W demokracji nie ma innego wyjścia

Czy to źle, że uchwały krajobrazowe nie działają w przypadku przedwyborczej plakatozy? Cóż, na pewno estetyka polskich miast na tym traci. Warto jednak pamiętać o tym, że trzeba zrobić wszystko, by kampania była jak najbardziej równa. Tymczasem oddawanie w ręce urzędników decyzji o wydaniu zgód na wywieszenie plakatu rodzi obawy o bezstronność takich decyzji. Dodatkowo – jak widać na przykładzie Kosakowa – wprowadzenie bezwzględnego zakazu wywieszania danych materiałów wyborczych jest przez niektórych po prostu omijane. A instrumentów do tego, by gmina sama pozdejmowała takie bannery, urzędnicy nie mają. Dlatego najpierw Poznań, potem Słupsk, a w ślad za nimi kolejne samorządy wydały już komunikaty o tym, że uchwała krajobrazowa w swoich okołowyborczych zapisach nie obowiązuje. Musimy zatem zacisnąć zęby i liczyć się z tym, że zdjęć polityków będzie jeszcze więcej. Taki urok demokracji.