PiS chce znieść obowiązek ujawniania adresów polityków. Powód? Obawa przed „skutkami mowy nienawiści”

Państwo Prawo Dołącz do dyskusji (208)
PiS chce znieść obowiązek ujawniania adresów polityków. Powód? Obawa przed „skutkami mowy nienawiści”

Przedstawiciele partii rządzącej chcieliby zmienić ustawę o partiach politycznych. Chodzi o ujawnienie adresów polityków reprezentujących daną partię na zewnątrz. PiS jest zdania, że taki obowiązek nie tylko może naruszać przepisy RODO, ale także narażać takie osoby na skutki mowy nienawiści. Co racja, to racja – jest w tym jednak pewna ironia.

Ujawnienie adresów polityków niewątpliwie naraża ich na skutki mowy nienawiści

Zgodnie ustawą o partiach politycznych, działalność tych organizacji musi być jawna i transparentna. Jej przepisy obejmują także informacje o osobach reprezentujących poszczególne partie na zewnątrz. Dzięki temu właściwie każdy może ustalić, gdzie mieszka dany prominentny polityk.

Ujawnienie adresów polityków z mocy prawa nie podoba się przedstawicielom partii rządzącej. Argumentują, że obecne przepisy mogą potencjalnie stanowić naruszenie RODO. Konieczność ujawniania danych osobowych dotyczy zresztą nie tylko partyjnych przywódców, ale także osób jedynie popierających wpisanie danej partii do ewidencji.

Trudno byłoby się doszukać w tym przypadku jakiegoś interesu publicznego przemawiającego za tak daleko posuniętym ujawnianiem adresów. Cele istnienia ewidencji, zdaniem polityków partii rządzącej, w zupełności spełnia wskazanie umocowanych do reprezentowania danej formacji z imienia i nazwiska.

Równocześnie faktyczna realizacja prawa dostępu do tych danych osobowych ma przysparzać Sądowi Okręgowemu w Warszawie „szeregu trudności”. Chodzi o udostępnianie ich zainteresowanym w sposób elektroniczny. Równocześnie politycy utyskują na brak jakiejkolwiek kontroli nad tym, co później się z takimi danymi dzieje. A są między innymi udostępniane w internecie.

I tu dochodzimy do najbardziej kontrowersyjnej części argumentacji przemawiającej za zmianami w ustawie o partiach politycznych. Otóż ujawnienie adresów polityków naraża ich na negatywne skutki mowy nienawiści. Naprawdę trudno byłoby się z tym argumentem nie zgodzić.

Obawa o to, że ujawnienie adresów polityków może się skończyć różnej maści nieprzyjemnościami wcale nie jest nieuzasadniona. Przykłady z ostatnich tygodni, takie jak nękanie Ministra Zdrowia w miejscu zamieszkania przez przedstawicieli ruchu antyszczepionkowego, tylko to potwierdzają. Wcześniej mieliśmy również przypadki nawiedzania polityków PiS pod domami przy okazji protestów aborcyjnych, czy tych wymierzonych w „Piątkę dla Zwierząt”.

Politycy również mają prawo do ochrony przed skutkami nienawiści, ale jest lepsza metoda niż zmiany w ustawie o partiach politycznych

O ile o samych politykach można mieć różne zdanie, o tyle każdemu należy się choćby elementarna prywatność. W szczególności zaś rodzinom osób angażujących się w życie polityczne. Nie można również wykluczyć, że rzeczywiście dane adresowe „mogą trafić na osoby podatne na zachęty dokonania czynów zabronionych”. Były już przecież w Polsce dwa przypadki mordów politycznych dokonanych właśnie osoby.

Bardzo wątpliwy interes publiczny w tym przypadku naprawdę nie uzasadnia ujawniania danych osobowych polityków reprezentujących swoje partie polityczne. Tym niemniej przytaczanie „mowy nienawiści” jako argumentu przez przedstawicieli partii rządzącej zakrawa nieco na ironię. W końcu to PiS odpowiada za rozpętanie antygejowskiej nagonki w trakcie ostatniego maratonu wyborczego, z której skutkami musimy borykać się do dzisiaj.

Organy ścigania nie reagują na nawoływanie do nienawiści z powodu orientacji seksualnej, ponieważ właściwy przepis kodeksu karnego – art. 256 §1 – obejmuje jedynie różnice narodowościowe, etniczne, rasowe, wyznaniowe i bezwyznaniowość. Różnice polityczne są tutaj traktowane tak, jak orientacja seksualna – czyli nijak.

Być może, skoro już prawica bierze się za naprawianie wadliwego prawa, warto byłoby także naprawić definicję nawoływania do nienawiści. Tak, by zapewnić dodatkową ochronę prawną wszystkim szczególnie narażonym grupom, w tym także politykom. Najlepszym rozwiązaniem byłoby zapewne zastąpienie obecnego katalogu zamkniętego otwartym. Takie posunięcie zapewniłoby poczucie bezpieczeństwa zainteresowanym osobom dużo lepiej, niż ukrycie danych, które i tak najczęściej można zdobyć w inny sposób.