Głupio mi mówić, ale żeruję na tym, że Żabka agresywnie skaluje swój biznes

Zakupy Dołącz do dyskusji
Głupio mi mówić, ale żeruję na tym, że Żabka agresywnie skaluje swój biznes

Aplikacja Żabka Jush powinna się czasem nazywać Żabka Jeszcze Troshkę, ale generalnie jest dość w porządku. 

Do najbliższej Żabki mam wprawdzie w linii prostej jakieś 60 metrów, ale od dłuższego czasu i tak staram się tam fizycznie nie chodzić, bo to się po prostu nie opłaca. Pisałem o tym zresztą w tekście Fascynuje mnie, że w pachnącej świeżo skoszoną cebulą Polsce aż taką karierę zrobiła bardzo droga Żabka.

Żabka Jush jak Uber na polskich drogach

Żabka Jush dołączyła do wyścigu na zaopatrywanie polskich domów w produkty spożywcze i chemiczne. Bardzo mnie to cieszy, ponieważ z całego serca nie znoszę Glovo, które pomimo odwiecznej walki z tamtejszym biurem obsługi, po prostu nie jest mi w stanie przywozić do domu Coca-Coli Zero, tylko Colę z cukrem. Nie chcę wnikać kto tu jest bardziej winny, oni czy Biedronka, bo obsługa klienta aplikacji też nie jest zainteresowana rozwiązaniem tego problemu. Ja po prostu Coli z cukrem nie lubię, ale co mają powiedzieć diabetycy?

Takie rzeczy nie przytrafiają się, przynajmniej w moim pojedynczym przypadku, administratorom wyrastających jak grzyby po deszczu konkurencyjnych platform, takich jak Lisek czy Żabka Jush. Działają one w oparciu o swoje magazyny, zlokalizowane w kluczowych miejscach miasta i działają naprawdę ekspresowo. Koledzy długo mnie namawiali na korzystanie z Liska, w końcu zaryzykowałem i to było naprawdę niesamowite. Tam na dostawę spożywki do domu czeka się dosłownie 15 minut, przy czym rekord to chyba 6 minut. Dacie wiarę? 6 minut od kliknięcia w aplikacji, miałem faceta z towarem pod drzwiami mieszkania.

Z czasem do Liska postanowiła dołączyć Żabka, co bardzo mnie ucieszyło, bo to przecież większa konkurencja – również cenowa. A z usługami tego typu mamy oczywiście listę zalet i listę wad. Z jednej strony ekspresowa dostawa bez wychodzenia na mróz. Z drugiej strony – no jednak wysokie ceny. Lisek czy Jush są mimo wszystko „jakby luksusowe”.

Ale jakby luksusowa jest też Żabka, a Żabka Jush pokonuje ją polityką cenową

Jeśli szukamy tanich zakupów spożywczych, to nie w Żabce. Z kolei w Żabce Jush… a to już różnie. Wszystko dlatego, że aplikacja jest na etapie agresywnego zdobywania rynku, w konsekwencji czego wpycha do swojego katalogu nie tylko liczne promocje, niedostępne w stacjonarnej Żabce, ale jakby tego było mało – jeszcze kupony rabatowe nawet na 25 proc. wartości zamówienia.

Zasadniczym problemem Żabka Jush jest jednak fakt, że póki co skalują biznes dość ostrożnie, więc bywa i tak, że wcale nie jest tak ekspresowo. I na dostawę trzeba poczekać 40 minut, albo godzinkę (czyli i tak czas dostawy, o którym pewnie rok temu jeszcze bym marzył). Tylko walcząca o klienta Żabka wynagradza to oczekiwanie… kolejnymi kuponami na 15 złotych, niezależnie od tego czy reklamację zgłosimy, czy też nie.

Nie przypominam sobie więc, bym w ostatnim czasie robił zakupy w Jush bez jakiegokolwiek kodu rabatowego. I tylko szkoda mi tych biedaków z pobliskiej Żabki, co właśnie przejęli od poprzedniego właściciela franczyzę (jeszcze nawet nie mogą sprzedawać wesołych trunków). No, ale po co mam biegać do nich po butelkę Coli za 7 złotych, skoro w dowozie tej samej sieci wychodzi mi zdecydowanie taniej. Konsument wygrywa, franczyzobiorca przegrywa.