Auto służbowe bez przeglądu, praca po czternaście godzin dziennie, 600 złotych wypłaty… to tylko wierzchołek góry lodowej życia rozwożących paczki. Najgorsi pracodawcy u kurierów nie przejmują się tym, że ich pracownik może skończyć na jakimś drzewie albo przechodniu.
Wielokrotnie na Bezprawniku informujemy was o tym, jak możecie domagać się swoich praw w pracy. Wielu z was jest świadomych tego, w jak koszmarnych warunkach pracują niektórzy ludzie. Co więcej: część z Was naprawdę w takich pracowała. Rozpoczynamy więc cykl opowieści, które tu wpłynęły, a które dotyczą różnych branż lub zachowań. Tym razem padło na kurierów – jak wiemy, są źle opłacani i przeciążeni pracą, więc często traktują swoją pracę w dość lekceważący sposób… bo nie mają innego wyjścia. My się denerwujemy, że kurierzy odmawiają przyjęcia przesyłek. Oni denerwują się, że są przeładowani, że jeżdżą takimi samochodami, że cud, iż żyją. Oni i piesi.
Najgorsi pracodawcy u kurierów
Pierwszy pracownik zaczął pracę zaraz po technikum. Obowiązki były proste: odbiór palet codziennie rano z przesyłkami, segregowanie ich do maszyn z paczkami, ładowanie na auta. Potem rozwózka z innym kurierem. Potem szef dochodzi do wniosku, że pracownik powinien pojeździć po rejonie. Dostaje służbowe auto. Na protesty, że nie zna nawet terenu panie z biura sarkastycznie oferują wydrukowanie mapki z Google Maps.
Najgorszy jest stan techniczny pojazdów. W zimie przy odpalonym ogrzewaniu, auto wciąga spaliny do środka. Dowód rejestracyjny nieważny od roku, pracownik po znajomości załatwia przegląd. Nagle normą stają się dodatkowe obowiązki: pracownik po skończonej pracy dowiaduje się, że trzeba jeszcze trzy paczki zawieźć do automatu przy lotnisku, w nocy.
W Święta automaty przepełnione i uszkodzone. Pracownik robi za mobilny automat do paczek, czyli wszystko, co się nie zmieściło, ładuje do auta, spisuje numer telefonu z każdej paczki i wysyła smsa do każdego klienta, że paczka będzie w mobilnym automacie do paczek na tej i na tej ulicy. Wraca o siedemnastej z rejonu, dostaje paletę paczek, która została i do późnej nocy, świecąc sobie latarką przy zniecierpliwionych odbiorcach pracownik szuka danej paczki. Jak ktoś nie przyjdzie, ma czekać, aż się pojawi do 21:30. O 22 pracownik wraca do domu po czternastogodzinnej zmianie. Tak jest praktycznie codziennie, zero przerw.
Kończą się Święta, ludzie nie są już potrzebni. Pracownik zostaje zwolniony, wypłacają mu 600 zł. Potem pod stołem dali jeszcze siedemset, bo zaczął się burzyć. Ostatecznie wychodzi, że za półtora miesiąca, pracy po 12-14 godzin dziennie, wychodzi pensja 1300 złotych.
„Ale może za parę lat to się zmieniło?”
Kilka lat później inny młody człowiek decyduje się na pracę u tego samego konkurenta Poczty Polskiej. Zapalniczka w samochodzie nie działa, musiał przylutować do niej kabel z (nieistniejącego) radia. Dostaje później Opla Vivaro, nieco mniej zajechanego. Pyta, czy klocki były wymieniane. „Były, były, jedź śmiało”. Wraca z rejonu, słyszy dziwne piłowanie przy wciskaniu hamulca. Kazano mu wrócić do warsztatu. Klocków hamulcowych nie było, młody kurier hamował ogranicznikami. Gdyby nie wyhamował samochodem na przejściu dla pieszych, to on – jako kierowca – ponosiłby konsekwencje zabicia lub okaleczenia człowieka. A kurierzy jeżdżą bardzo szybko, bo każde zaoszczędzone 30 sekund jest na wagę złota.
Zepsuła się też kostka elektryczna w stacyjce. Na początku samochód odpalał normalnie, potem rozrusznik przestał łączyć, zapłon działał, ale nie kręcił silnikiem. Toteż kurier w ogóle nie gasił samochodu, aż do jednej sytuacji, w której po prostu samo zgasło. Wtedy też poprosił obcego człowieka na ulicy, czy może mu pomóc popchnąć samochód (dwutonowy bus). Stacyjka była zepsuta przez okrągły tydzień, pracownik odpalał całość kablami.
Przewoźnik był dobrym człowiekiem i płacił uczciwie, natomiast sam dostawał od konkurenta Poczty Polskiej bardzo niewielkie pieniądze. Nie mógł zatrudnić mechanika, w efekcie przez osiem godzin po pracy sprawdzał i naprawiał wszystkie busy. Ale wszystkich usterek nie da się samemu usunąć: drzwi boczne zacięte (ładowanie paczki przez tylne), zepsuł się czujnik zamknięcia drzwi i cały czas się włączał i wyłączał, w Iveco zepsuta turbina, boczne drzwi i światła mijana (w ciemności jechano „na długich”, co utrudniało jazdę innym uczestnikom ruchu). U przewoźnika tylko jeden samochód miał klimatyzację… co przy 32 stopniach gorąca stwarzało ryzyko omdlenia przez kierowcę. Innym razem w Oplu Vivaro zepsuł się bezpiecznik i nie działały wycieraczki. Trzeba było na rejon wyjechać tak czy siak, w ulewny deszcz, co ograniczało widoczność w bardzo dużym stopniu. Naprawy były często bardzo prowizoryczne.
Samemu konkurentowi Poczty Polskiej zdarzało się zapomnieć zapłacić rachunków za Internet, toteż automaty do paczek nie działały. Pracownicy wracali z rejonów i dostawali dodatkowe obowiązki, żeby zawieźć paczki (zamiast wrócić do domu).
Wiemy też o przepełnionych skrytkach: masz ich 60, paczek 150. Rób co chcesz. Najgorsze były wtorki, kiedy kurierzy grzali, ile fabryka dała, bo musieli dowieźć wszystkie paczki na czas. A potem my się denerwujemy, że oni się spóźniają. A oni lecą na złamanie karku, bo nie mają karty kierowcy i odpoczynek im nie przysługuje.
Pracownik opowiedział mi jednak to samo, co jego poprzednik: o koordynatorkach-paniusiach, które zachowywały się, jakby były przełożonymi kierowców. O kreatywnej przedsiębiorczości z umowami na 500 zł brutto, reszta pod stołem. Najgorszy jest jednak stan techniczny tych pojazdów.
Co na to prawo?
Zastanówmy się teraz, kto i w jaki sposób łamie tu prawo. Przede wszystkim robi to przewoźnik (i główna firma, która oszczędza na mechanikach):
Art. 220. Narażenie życia albo zdrowia pracownika§ 1. Kto, będąc odpowiedzialny za bezpieczeństwo i higienę pracy, nie dopełnia wynikającego stąd obowiązku i przez to naraża pracownika na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.§ 2. Jeżeli sprawca działa nieumyślnie, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.§ 3. Nie podlega karze sprawca, który dobrowolnie uchylił grożące niebezpieczeństwo.
Można sobie samemu wykalkulować, czy lepiej narazić się na gniew pracodawcy, czy odpowiadać przed sądem. Bo po spowodowaniu wypadku i tak zostaniemy zwolnieni, a później będziemy mieli kłopoty ze znalezieniem kolejnej pracy, bo będziemy już karani.
W przyszłym odcinku dowiecie się między innymi, co kina robią ze szczurami i dlaczego nie można się tam wychylać z prośbą o nieco wyższą płacę.