Jak czulibyście się w internecie, w którym pod wszystkim, co napiszecie, musicie podpisać się własnym imieniem i nazwiskiem?
Polska edycja Deutsche Welle, czyli próba eksportu niemieckiej myśli intelektualnej w świat, relacjonuje nad czym debatują teraz Niemcy. No i proszę mi teraz nie mówić „a co mnie obchodzi, o czym debatują Niemcy”, bo 10 lat temu debatowali o grupie przepisów, które my w skrócie określamy mocno publicystycznym terminem ACTA 2.
Internet tylko pod własnym nazwiskiem
Temat do publicznej dyskusji wyniosła szefowa CDU Annegret Kramp-Karrenbauer, inspirowana obecnością w niemieckiej sieci internetowej szeregu agresywnych komentarzy o skrajnie radykalnych treściach nawołujących do mordowania polityków. Pamiętajmy, że Niemcy są szczególnie wyczuleni na punkcie tego typu radykalnych wypowiedzi, ponieważ kiedy ostatnio sprawy w tym zakresie wymknęły się spod kontroli, na całym świecie z ich powodu zginęły miliony ludzi, a na terenie m.in. Polski zbudowali obozy, w których masowo gazowano polskich obywateli. Z tego też względu Niemcy bardzo ostrożnie i z dużą dozą cenzury podchodzą na przykład do emitowanych tam filmów i gier komputerowych. Wrażliwość historyczna jest inna.
Dlatego też kiedy na początku czerwca zamordowany został niemiecki polityk Walter Lübcke, tamtejsi liderzy partyjni zaczęli się wypowiadać na temat konceptu, jakim jest internet pod nazwiskiem. Takie rozwiązanie miałoby zapewnić ograniczenie liczby szyderczych lub nawet wrogich komentarzy. Zapewne również pomogłoby organom ścigania wyłapywać podejrzanych uczestników dyskusji i zapobiegać ekstremistom.
Niemieccy internauci bez entuzjazmu
Oczywiście niemieccy internauci przyjęli ten pomysł bez należytego entuzjazmu. Wskazywano na bardzo ciekawe przypadki, a mianowicie fakt, że prywatność jest dobrodziejstwem internetu w takich sytuacjach jak wstyd, czy nieśmiałość. Przykłady wskazywały, gdy ktoś chce się poradzić w sprawach zdrowotnych albo np. zapytać o materie regulowane przez prawo pracy tak, by nie dowiedział się o tym pracodawca.
Niemcy podnoszą też argument „prawa do bycia zapomnianym”, które wprawdzie zostało swego czasu przeforsowane przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, ale nie jest doskonałe. Czy chcielibyśmy, żeby każdy mógł odnaleźć w sieci nasze posty sprzed na przykład 15 lat? Podejrzewam, że mało kto byłby z nich dumny.
Internet pod nazwiskiem nie działa
Moim zdaniem internet nie może być regulacyjnym dzikim zachodem, a niestety wciąż są spore problemy z ustaleniem np. tożsamości niektórych osób w sieci, które w sposób oczywisty łamią prawo. Na ogół doskwierają tu na przykład kwestie proceduralne. Jeżeli sprawa ma charakter karny, pomoże – oczywiście w miarę możliwości technicznych – policja. Ale w przypadkach prawnocywilnych jesteśmy osamotnieni, a świetne pomysły, takie jak ślepy pozew nie cieszą się zainteresowaniem ustawodawcy.
Przypominam sobie jednak, że istnieje internet pod imieniem i nazwiskiem. To Twitter, a w jeszcze większym stopniu Facebook. Ludzie podpisują się swoimi pełnymi danymi, podają miejsce zamieszkania, a nawet dane pracodawcy. I co? I kompletnie nie powstrzymuje to ich od pisania głupot, obrażania, propagowania treści komunistycznych i faszystowskich, a nawet nawoływania do mordowania osób publicznych. Czy w tej sytuacji warto jest rezygnować ze wszystkich przywilejów anonimowego internetu?