Polskiej gospodarce brakuje rąk do pracy a społeczeństwo coraz bardziej się starzeje. Nowym pomysłem na rozwiązanie tego palącego problemu ma być tzw. „bykowe”. Rządzący najwyraźniej nadal myślą, że są w stanie zmusić ustawą Polaków do rozmnażania się. Takie pomysły świadczą raczej o desperacji, niż o posiadaniu rozsądnego planu na rozwiązanie kwestii demograficznych.
Polskiej gospodarce brakuje pracowników i nie ma ich już za bardzo skąd brać
Gospodarka potrzebuje pracowników, by mogła się rozwijać. Z kolei system emerytalny bez wpłat osób pracujących, które to finansują bieżące wypłaty dla emerytów, najprawdopodobniej rozleciałby się w szwach. Dlatego właśnie państwo bardzo potrzebuje zastępowalności pokoleń. Nie tylko nasze, ale praktycznie niemal każde. Przy czym akurat nasza gospodarka długo opierała się przede wszystkim o niskie koszty pracy.
Problem polega na tym, że przeszło dwa miliony osób w wieku produkcyjny wyemigrowały po wejściu Polski do Unii Europejskiej w poszukiwaniu godziwych zarobków i poziomu życia. Co więcej, zapotrzebowanie naszej gospodarki na pracownika stale rośnie a Polacy niekoniecznie garną się do wykonywania gorzej płatnych prac.
Z początku przedsiębiorcy starali się nadrabiać braki imigrantami zza wschodniej granicy. Niestety, dla nich, Ukraińcy w Polsce niekoniecznie już chcą pełnić rolę taniej siły roboczej, często źle traktowanej przez pracodawcę. Szybko okazało się, że pracownikom z Ukrainy trzeba płacić tyle samo, co Polakom. Co więcej, teraz otworzył się dla nich rynek pracy w Niemczech, więc należy się spodziewać w najbliższym czasie odpływu pracowników z naszego rynku pracy.
Nowa polityka migracyjna państwa: osiedlanie imigrantów nie wchodzi w grę, zamiast tego lepiej wprowadzić bykowe
Czy może być gorzej? Oczywiście! Przedstawiciele pozostającego u władzy Prawa i Sprawiedliwości przestali już dawno udawać, że program Rodzina 500 Plus ma faktycznie jakieś faktyczne znaczenie demograficzne. Otóż, oczywiście, nie ma – 500 Plus nie działa jako bodziec dla Polaków do rozmnażania się. Jedyną jego realną funkcją jest czysta redystrybucja. Tyle tylko, że niekoniecznie „od zamożnych do potrzebujących” a „od bezdzietnych do posiadających potomstwo”. Niezależnie od tego, kto ma jakie dochody. 500 Plus niedługo obejmie także pierwsze dziecko. Tymczasem okazuje się, że rządzący dalej chcą iść tą drogą – przywracając bykowe.
Jak informuje Rzeczpospolita, rząd przygotowuje projekt polityki migracyjnej państwa. Można się łatwo domyślić, że masowe migracje pracowników niespecjalnie politykom obecnej partii rządzącej się podobają. W szczególności dotyczy to sytuacji, gdy imigranci pochodzą z krajów „innych kręgów kulturowych” i mieliby zamieszkać w Polsce na stałe, razem z całymi rodzinami. Oczywiście, do tej pory rządzący próbowali już sięgać po pracowników chociażby z Filipin. Należy się jednak spodziewać, że woleliby, aby ci w naszym kraju jednak się nie osiedlali.
Rządzący liczą, że ściągną do Polski repatriantów i emigrantów zarobkowych, oraz że zagonią do pracy długotrwałych bezrobotnych
Co w zamian? Rząd liczy na repatriantów – a więc potomków Polaków, którzy po wojnie pozostali na terytorium byłego Związku Radzieckiego – oraz na powrót przynajmniej części przedstawicieli obecnej fali emigracji. Nie jest to, oczywiście, niemożliwe. Biorąc pod uwagę niestabilną sytuację w Wielkiej Brytanii wywołaną Brexitem, czy nawet zwykłą tęsknotę za ojczyzną. Niestety, Polska niespecjalnie jest w stanie zapewnić powracającym porównywalnych zarobków, a więc poziomu życia. Akcje repatriacyjne także nie przynosiły do tej pory jakichś oszałamiających sukcesów. Nie ma się więc co dziwić, że rząd szuka także innych rozwiązań.
Jednym z nich ma być aktywizacja zawodowa osób po 50 roku życia, bądź długotrwale bezrobotnych. To również nie wydaje się być realne. Przede wszystkim, osoby już niemłode nie będą w większości przypadków wykonywać prostych prac fizycznych. Długotrwale bezrobotni nie są nimi najczęściej bez powodu. Chodzi zazwyczaj albo o sytuację na rynku pracy w miejscu ich zamieszkania, albo po prostu o brak kwalifikacji potrzebnych lokalnym pracodawcom. Nie każdy może być inżynierem czy programistą, czy chociaż operatorem sprzętu budowlanego. Czy można takich bezrobotnych przymusić do pracy? Ależ można! Właściwie cały obecny system państwowego pośrednictwa pracy sprowadza się do tego. Bezrobotny ma wybór: albo przyjąć ofertę – niezależnie od tego jaka by ona była – albo utracić opiekę zdrowotną. Niestety, efektywność takiej koncepcji można śmiało zakwestionować. Sprawdza się stare powiedzenie, że” z niewolnika nie masz pracownika”.
Bykowe obowiązywało już w Polsce, w okresie budowania Polski Ludowej
Skoro wszystkie inne rozwiązania wdrażane przez kolejne rządy okazują się nieskuteczne, to władze chcą sięgnąć najwyraźniej po kolejną kartę i przywrócić bykowe. Jest to zagranie świadczące wręcz o desperacji i braku jakichkolwiek rozsądnych pomysłów. Ale po kolei: czym właściwie jest bykowe i dlaczego używam określenia „przywrócić”? Bykowe to potoczne określenie podatku, bądź specjalnej stawki podatku dochodowego od osób fizycznych, dla osób niezamężnych. Jak się łatwo domyślić, jest to stawka podwyższona, niejako karna za „aspołeczny” sposób życia i miganie się od kolejnych wyimaginowanych „obywatelskich obowiązków”.
Bykowe funkcjonowało już w polskim porządku prawnym. Zostało wprowadzone praktycznie zaraz po wojnie, w 1946 r. Z początku obowiązywało wszystkich – zarówno kawalerów, jak i panny – po 21 roku życia. Od 1956 r. podniesiono wiek zastosowania stosownych przepisów do 25 roku życia. Bykowe zlikwidowano 1 stycznia 1973 r. Podatek ten funkcjonował najpierw na podstawie art. 24 a później, po ogłoszeniu nowego tekstu jednolitego, art. 22 dekretu Rady Państwa o podatku dochodowym. Pomimo zmiany numeracji i wieku osób objętych tą daniną, reszta pozostawała bez zmian. Bykowe sprawiało, że należny państwu podatek był podwyższany o 20% w przypadku osób stanu wolnego, które przekroczyły właściwy wiek, oraz o 10% w przypadku podatników pozostających w związku małżeńskim od przynajmniej dwóch lat a ciągle bezdzietnych.
Bykowe stanowiłoby najpewniej złamanie konstytucyjnej zasady zakazu dyskryminacji obywateli z jakiejkolwiek przyczyny
Trzeba przyznać, że bykowe to koncepcja całkiem pasująca do realiów budowania Polski Ludowej. Polacy żyli wówczas w totalitarnym, stalinowskim reżimie, który borykał się z koniecznością odbudowy kraju po zniszczeniach II Wojny Światowej. Do tego koniecznością było także nadrobienie potwornych strat wojennych. Wraz z upływem czasu reżim stopniowo łagodniał, zmniejszała się także konieczność siłowego zaganiania obywateli do realizacji tego konkretnego obowiązku na rzecz Polski Ludowej. Ostatecznie bykowe zniknęło z prawa podatkowego PRL.
Niewątpliwie danina ta miała charakter represyjny. Chodzi w tym przypadku o ten specyficzny wyraz funkcji stymulacyjnej podatku, w której państwo nakłada obowiązek zapłaty dodatkowej daniny na zachowanie, które władzy się nie podoba. Wprowadzenie bykowego w dzisiejszych realiach nie jest zresztą wcale pomysłem nowym. Podatek od bycia singlem w 2018 r. postulował poseł PiS, Artur Soboń. W tym roku o sensowności takiego rozwiązania przekonywał poseł Marek Jakubiak. Trzeba przyznać, że obaj panowie nie wygłaszali tych tez, jak sami twierdzili, serio. Kwestią dyskusyjną jest także to, czy bykowe w ogóle da się dzisiaj wprowadzić.
Mowa, oczywiście, o konstytucyjnej zasadzie równości wobec prawa. Art. 32 ust. 2 Konstytucji jest dość jasny: „Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny„. Bykowe stanowi niewątpliwie dyskryminację ludzi, którzy po prostu nie chcą mieć dzieci – ale także homoseksualistów, osób bezpłodnych, czy niemających szans na znalezienie partnera z przyczyn różnych. A także, co tu dużo mówić, zbyt biednych, by utrzymać potomstwo i zbyt odpowiedzialnych, by rozmnażać się pomimo tego.
Rządzący robią wszystko, żeby tylko dogodzić tym Polakom, którzy chcą się rozmnażać – kosztem nas wszystkich
Łatwo sobie jednak wyobrazić, że bezdzietność nie cieszy się wielką estymą wśród obecnie rządzących. Posiadanie potomstwa stało się niejako fetyszem rządzącej w Polsce prawicy – ale nie tylko. Rządzący wszystkich opcji prześcigają się w kolejnych sposobach na dogadzanie tym, którzy decydują się na dzieci. Dzisiaj sztandarowym projektem tego typu jest 500 Plus. We wcześniejszych kadencjach parlamentu mieliśmy także „becikowe” czy „kosiniakowe”, oraz kartę dużej rodziny. Ministerstwo zdrowia swego czasu publikowało spoty zachęcające Polaków do, delikatnie rzecz ujmując, rozmnażania się niczym króliki.
Nie chcę tutaj zupełnie dezawuować czy lekceważyć tych wszystkich rządowych programów skierowanych do rodziców. Z całą pewnością, jakieś pozytywne skutki społeczne przyniosły. Nawet, jeśli ubocznym skutkiem powoli staje się pokolenie roszczeniowych matek, oraz zaczynająca kiełkować w społeczeństwie bezprecedensowa pogarda względem nich skierowana. Nie ulega jednak wątpliwości, że Polska jak problem z dzietnością miała, tak ma nadal – a każdy kolejny program kosztuje.
Najprawdopodobniej jednak nie wystarczy rzucać Polakom co miesiąc ochłapów, by skłonić ich do posiadania potomstwa. Także bykowe nie zmusi niezamężnych do ustatkowania się i zakładania rodziny, jeśli ci nie będą tego chcieli. Co mogłoby osiągnąć taki efekt? Żadnym odkryciem nie będzie stwierdzenie, że stabilność, bezpieczeństwo i pewność jutra. Młodzi ludzie są coraz bardziej świadomi realiów, w których żyją. Stwierdzenie „jeśli Pan Bóg dał dziecko, to da i na dziecko” najprawdopodobniej nikogo już nie przekonuje. Tymczasem zabezpieczenie bytu rodziny wymaga dachu nad głową, stabilnej pracy pozwalającej odłożyć jakieś oszczędności. A jest na co wydawać pieniądze: leki, szkoła, rozrywki, umożliwienie dziecku samorozwoju i w miarę przyjemnego dzieciństwa. To zdecydowanie więcej, niż 500 złotych co miesiąc, skądinąd zżerane już przez inflację.
Nie chodzi o to, by co miesiąc dawać rodzicom ochłapy: tylko godny, stabilny poziom życia może masowo zachęcić Polaków do posiadania potomstwa
Jeżeli rządzącym udałoby się choćby rozwiązać permanentny niedobór mieszkań, oraz problem z ich zaporowymi nieraz cenami, to być może osiągnęliby jakieś sukcesy? Bez stałej i realnej poprawy warunków bytowych Polaków, oraz zapewnienia ich że ta poprawa nie przerodzi się zaraz w jakiś kolejny kryzys, żadna władza nie może liczyć na poprawę wskaźników demograficznych. Nie przekona też tych, którzy emigrowali, do masowego powrotu do ojczyzny. Bykowe nic w tej kwestii nie zmieni.