Media społecznościowe ogłosiły: mBank stał się niewypłacalny. Najpierw krzyknęłam „nawet oni!”, a potem w te pędy zaczęłam przygotowywać operację przeniesienia środków do PKO BP. I dopiero potem włączyłam myślenie.
Rzecz w tym, że niewypłacalność mBanku to mrzonka, ponieważ bank obrasta w tłuszczyk i jest jednym z lepiej radzących sobie podmiotów na polskim rynku. W oficjalnym komunikacie prasowym czytamy między innymi:
Tylko w 2015 roku Grupa mBanku osiągnęła zysk netto 1,3 mld zł, jeden z najwyższych w sektorze bankowym, co świadczy o wysokiej zdolności do generowania przychodów budujących nowy kapitał. Rosną wolumeny kredytów i depozytów, transakcyjność klientów oraz ich liczba.
A poza tym jeszcze kilka innych liczb, ratingów, audytów renomowanych instytucji czy zapewnienie, że nad wszystkim czuwa Komisja Nadzoru Finansowego, która jeszcze w miarę solidnie wykonuje swoje obowiązki.
mBank stał się niewypłacalny?
Skąd zatem taka plotka? Byłabym w stanie wyobrazić sobie niewypłacalność jakiegoś mniejszego banku, może jakiegoś greckiego albo z samochodem w nazwie, a tu bez wyraźnych sygnałów nagle zostajemy zaatakowani samym mBankiem – jedną z lepiej rozwijanych instytucji finansowych w kraju. Wprawdzie w obliczu niewypłacalności rozmiar instytucji nie ma aż tak decydującego znaczenia (oglądaliście już Big Short), ale mimo wszystko było to nie do pomyślenia.
Mogłam pomyśleć o złośliwej konkurencji, mogłam pomyśleć o jakimś trollu, a nawet o jakimś polityku, który po prostu w głębi ducha nie lubi niemieckich banków. Bo spójrzmy prawdzie w oczy, mBank to bank niemiecki z racji tego, że jego głównym udziałowcem jest Commerzbank. Może nawet jakiś polityk chciał coś ugrać i wypuścił taką plotkę do mediów. Zwłaszcza, że Grzegorz Nawacki z Pulsu Biznesu donosił, że tego typu plotki podrzucali mu nawet sprawdzeni ekonomiści.
Ale dodajmy dwa do dwóch. Od wczoraj w sieci pojawiały się tylko dwa newsy o mBanku. Pierwszy o rzekomej niewypłacalności, a drugi o tym, że internauci masowo otrzymują takie oto informacje e-mailem:
uwaga, kolejny phishing, tym razem mBank (zaleta posiadania większej ilości skrzynek pocztowych) pic.twitter.com/2S3HWnPZTp
— Tomek Jurkiewicz (@Szamotikon) 29 lutego 2016
Przypadek? Nie sądzę. Wydaje mi się, że osoby odpowiedzialne za operację wyłudzania danych do kont w mBanku chciały wywołać masową panikę, sprawiając zarazem, że wszyscy możliwie szybko zalogują się na swoje konto, a następnie zaczną dokonywać na nim operacji. W panice, o której możecie przeczytać w pierwszym akapicie, a więc nie zawsze myśląc trzeźwo i klikając w swoim e-mailu co popadnie.
Z kolei z phisingiem w bankach spotykamy się niemal codziennie. Od startu Bezprawnika napisało do nas kilkadziesiąt osób, które potraciły oszczędności życia ze swoich elektronicznych kont. Niestety, banki mają bardzo dobre argumenty wyłączające je od odpowiedzialności za nieuważne poczynania użytkowników i w większości przypadków pieniądze te albo przepadały, albo też szanse ich zwrotu są bardzo niewielkie.
A, jak (prawdopodobnie) widać, złodzieje w internecie są w swoich działaniach coraz bardziej pomysłowi i sięgają po coraz bardziej spektakularne metody.
Fot. tytułowa: Materiały prasowe mBank