Już w czwartek wyrok TSUE w sprawie Frankowiczów. Wiele wskazuje na prawdziwy przełom – unijny trybunał może jednoznacznie opowiedzieć się po stronie klientów banków. Jeśli pójdą za nim także polskie sądy, branżę bankową mogą czekać ciężkie czasy. Problem w tym, że w tym konkretnym miejscu znaleźliśmy się przecież nie bez powodu.
Kredyty we frankach szwajcarskich sprzed dekady pozostają problemem także dzisiaj, czy rozwiąże go za nas TSUE?
Sprawa Frankowiczów od lat przewija się gdzieś na obrzeżach świadomości opinii publicznej i świata polityki. Z jednej strony sporu mamy osoby, które wzięły kredyty we frankach szwajcarskich. W tamtych czasach były po prostu dużo tańsze, niż alternatywa w złotówkach. Co więcej, jako takie były łatwiej dostępne dla klientów. Problem zaczął się wtedy, gdy kurs franka poszybował w górę. Korzystna oferta banku nagle, z dnia na dzień niemalże, zmieniła się w toksyczny kredyt bardzo trudny do spłaty. Czasem wręcz niemożliwy. Co gorsza, ze spirali zadłużenia niektórym Frankowiczom bardzo trudno było się wyplątać. Na przykład utrata zastawu na rzecz banku, na przykład kupionego za kredyt mieszkania, wcale nie sprawiała, że klient spłacał całe zadłużenie.
Nic dziwnego, że klienci banków postanowili walczyć. Niestety, te siłą rzeczy nie były za specjalnie zainteresowane pójściem Frankowiczom na rękę. Takiej postawie sprzyjał brak jakiegokolwiek realnego nacisku ze strony państwa. Argument padał zawsze ten sam: gdyby rządzący pozwolili, na przykład, na przewalutowanie kredytów po kursie z dnia zaciągnięcia kredytu, banki mogłyby tego nie wytrzymać. Co ciekawe, w przypadku drogi sądowej bywało różnie. Czasami sądy stawały po stronie klientów. Pisaliśmy już o tym, jak warszawski sąd apelacyjny unieważnił kredyt we frankach. Sprawa tymczasem zdążyła dotrzeć przed oblicze Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Ten ma dość osobliwy z polskiego punktu widzenia zwyczaj: dzięki wypowiedziom rzecznika Trybunału, dość łatwo przewidzieć konkretne wyroki. Tym razem takowa sugeruje, że wyrok TSUE w sprawie Frankowiczów będzie dla nich korzystny.
Banki boją się, że wyrok TSUE w sprawie frankowiczów sprawi, że sądy zaczną masowo unieważniać umowy
Konkretna sprawa, jaką TSUE rozpatruje jest właściwie jedną z wielu historii z kredytami we frankach w tle. Jak podaje Wyborcza.pl, małżeństwo Dziubaków w 2008 r. zawarło umowę na kredyt, który mieli spłacać w ciągu 40 lat. Jego wartość była indeksowana we frankach szwajcarskich. Ot, kredyt został udzielony w złotówkach – ale jego kwota była ściśle powiązana z jego wartością we frankach. To bardzo powszechna praktyka w przypadku „kredytów frankowych”. Namacalna obca waluta w ogóle w nich nie występowała. Istotna dla samego wyroku dlatego, że będzie dotyczyć tylko kredytów indeksowanych. Ich przeciwieństwo stanowią kredyty denominowane. W ich przypadku umowa dotyczy faktycznie pożyczenia klientowi franków szwajcarskich, po kursie z dnia wypłacenia mu pieniędzy.
Warszawski sąd uznał, że w przypadku państwa Dziubaków, indeksowanie kredytu było niedozwolone. Powód jest prosty: zgodnie z przepisami prawa bankowego, klient musi znać sposób i terminy ustalania kursu waluty, zasady przeliczania na nią wypłaty albo spłaty kredytu. Tymczasem umowa zawarta w tym przypadku pozwalała bankowi właściwie dowolnie ustalać kurs waluty. To jednak nie koniec, bo sąd zwrócił się do TSUE z pytaniem, co dalej. Konkretniej: czy jeśli stwierdzi, że umowa zawierała niedozwolone klauzule, to czy może je w swoim wyroku pominąć. Skutkiem takiego rozwiązania byłoby zastosowanie oprocentowania frankowego, ale do kredytu przewalutowanego na złotówki. Pisaliśmy już na ten temat na łamach Bezprawnika.
Zdaniem rzecznika TSUE, sądy nie powinny samodzielnie zmieniać umów – bardzo możliwe, że tak będzie wyglądać czwartkowy wyrok
Stanowisko rzecznika Trybunału okazało się odmienne. Giovanni Pitruzzella stwierdził w lipcu, że sądy nie mogą samodzielnie zmieniać umowy kredytowej – chyba, że kredytobiorcy zaakceptują proponowane zmiany. To z kolei oznacza, że postępowania w sprawach o kredyty frankowe znacząco się uproszczą. Realną opcją w dyspozycji składów orzekających będzie stwierdzenie nieważności części, bądź całości umów. Myśl, że wyrok TSUE w sprawie Frankowiczów może tak właśnie wyglądać wzbudziła trwogę wśród banków. Nie bez powodu – jeśli poszłyby za nim wyroki krajowych sądów masowo unieważniające umowy kredytowe, sektor bankowy odnotowałby ogromne straty. Według niektórych szacunków, mowa nawet o 60-100 miliardach złotych. Część banków mogłaby nie przetrwać takiego ciosu.
Oczywiście, dominują obecnie opinie, że wyrok TSUE w sprawie Frankowiczów tak daleko idący na rękę klientom banków to wręcz katastrofa. Nie tylko dla banków, dla całej polskiej gospodarki. Trudno byłoby zaprzeczać ważnej roli, jaką te instytucje odgrywają. Rozważając sprawę kredytów frankowych, trzeba jednak wziąć pod uwagę kilka kwestii, które bardzo łatwo przeoczyć. Nic dziwnego, w końcu Frankowicze nie cieszą się – jak chociażby nie tak dawno strajkujący nauczyciele – zbytnią estymą w opinii publicznej. Pokutuje przekonanie, że mowa o osobach i tak zamożnych, które wykazały się wręcz pazernością. Co więcej, wiedziały przecież na co się pisały dobrowolnie zawierając taką a nie inną umowę z bankami. Dlaczego więc ktokolwiek, zwłaszcza państwo, miałoby ich traktować w jakiś szczególny sposób? Co gorsza: płacąc pieniędzmi z podatków całego społeczeństwa?
Gdyby w umowach nie było klauzul abuzywnych, to wyrok TSUE w sprawie Frankowiczów nie powinien martwić sektora bankowego
Odpowiedź jest wręcz banalna i kryje się w samym pojęciu „klauzule niedozwolone„. Bynajmniej nie przez jakieś luźne wskazówki, do których tak naprawdę wcale nie trzeba się stosować. Klauzule abuzywne są zabronione przez obowiązujące prawo. Siłą rzeczy, umowy, które takich nie zawierają, nie są narażone na sądowe unieważnienie. Biorąc pod uwagę powszechność zjawiska i kolosalne wręcz kwoty potencjalnych strat podawane przez sektor bankowy, stosowanie niezgodnych z prawem zapisów w umowach musiało mieć charakter wręcz nagminny. Nie jest to oczywiście zaskoczeniem dla nikogo, kto śledził sprawę kredytów frankowych w ostatniej dekadzie.
Nie było to też żadnym zaskoczeniem dla banków, które zdawały sobie przecież sprawę z tego, w co mogą wpakować swoich klientów, jeśli kurs franka okaże się mniej stabilny, niż ich zapewniały. Także „świadoma decyzja klientów” stanowi swoisty mit. Oczywiście, teoretycznie przed zawarciem kredytu hipotecznego racjonalny konsument bardzo uważnie przeczyta umowę, rozważy wszystkie dostępne opcje i podejmie najlepszą dla siebie decyzję. Nie bez powodu „racjonalny konsument” stanowi pewien model ekonomiczny. Nie sposób nie zauważyć w tym przypadku szczególnej roli dwóch czynników. Z jednej strony, banki stanowią – mimo wszystko – instytucję zaufania publicznego. Istniały powody, by ufać ich pracownikom. Tymczasem kredyty walutowe były aktywnie promowane przez banki. Naprawdę trudno byłoby lekceważyć skuteczność współczesnego marketingu.
Straty Frankowiczów to jednocześnie ogromne zyski sektora bankowego, które państwo uparło się chronić za wszelką cenę
Tymczasem co przez tą dekadę zrobiło państwo, by w gruncie rzeczy po prostu egzekwować stanowione przez siebie prawo? Kiedy było już po wszystkim pojawiły się przepisy mające sprawić, że taka katastrofa się już nie powtórzy. Obydwie ekipy rządzące przyjęły jednak najwyraźniej założenie, że co banki zarobiły na Frankowiczach, to ich. Takie rozwiązanie satysfakcjonuje zarówno sektor bankowy, jak i rządzących. Tak naprawdę całe szczęście, że klientom pozostała droga sądowa. To właśnie w ten sposób tym najbardziej zdeterminowanym udało się uzyskać sprawiedliwość.
Wszelkie przedwyborcze obietnice pomocy ze strony państwa okazały się pustymi słowami. Wszystko w trosce o kondycję gospodarki, rzecz jasna. Tyle tylko, że teraz problemu by nie było, gdyby to właśnie państwo nie wykazywało latami daleko idącej wyrozumiałości względem banków stosujących w umowach niedozwolone klauzule. Nie wdrożono żadnego rozwiązania systemowego, które mogłoby rozwiązać problem w zarodku. Droga sądowa w końcu jest długa, dotyczy raptem pojedynczych przypadków.
Jeśli faktycznie TSUE zawyrokuje zgodnie z opinią swojego rzecznika, ta niechęć do działania brzydko się zemści. Od kondycji gospodarki w końcu zależy także powodzenie politycznych planów i kariery poszczególnych prominentów. Trzeba przy tym podkreślić, że tolerowanie działań niezgodnych z prawem nie jest postawą, której powinniśmy oczekiwać od rządzących, kto by nim nie był. Nawet, jeśli takich działań dopuszczają się ważne dla gospodarki podmioty. Może zwłaszcza wówczas?
Tak naprawdę to nie Frankowicze w całej tej historii są stroną, która chciała się łatwo wzbogacić łamiąc reguły gry. Dlatego nie ma powodu, by żałować banków – im się w końcu dokładnie ta sztuka udała. Te 100 mld. potencjalnych strat to przecież nic innego, jak zyski sektora bankowego uzyskane dzięki klauzulom abuzywnym. Ewentualny niekorzystny dla niego wyrok TSUE w sprawie Frankowiczów nie dotknie umów zgodnych z prawem. Czego więc się tu obawiać? Szkoda tylko, że to klientów banków od lat stara się przedstawiać jako prawdziwych winowajców całej sprawy.