Zamknięte sklepy powoli wpisują się w krajobraz naszych osiedli. W samym tylko grudniu 2019 r. zniknęło ok. 9,5 tysiąca małych firm handlu detalicznego. To najgorszy wynik od lat. Wśród winnych jest oczywiście niedzielny zakaz handlu, który miał małym firmom… pomóc w walce z gigantami. Ale to bynajmniej nie jedyny powód.
Grudzień był czarnym miesiącem dla małych firm handlowych. Jak podaje GUS, tylko w tym miesiącu zamknięto 9,5 tys. sklepów i innych małych firm handlowych.
W ogóle ostatnie lata są wyjątkowo złe dla małych handlowców. Od 2018 r. zamknięto aż 22 tys. takich firm, a to aż 4 proc. rynku.
Oczywiście trudno tego nie wiązać z zakazem handlu w niedziele. Przepis wszedł w życie w 2018 i był z roku na rok rozszerzany. W 2020 r. możemy robić zakupy w zaledwie kilka niedziel w ciągu roku.
Było kilka argumentów za wprowadzeniem zakazu. Szczególnie mocno wybrzmiewał jednak ten, że przecież trzeba chronić małych przedsiębiorców, bo zalewają nas Żabki, Lidle i Biedronki. Cóż, przepis spowodował właśnie to, że dyskonty i sieciowe sklepy osiedlowe jeszcze bardziej się rozkręciły. A coraz więcej drobnych przedsiębiorców musi zamykać swoje sklepiki czy warzywniaki.
Zamknięte sklepy. To nie tylko wina zakazu
Oczywiście nie jest tak, że wszystko można zrzucić na zakaz handlu w ostatni dzień tygodnia.
Jakie więc są inne czynniki? Na pewno można tu wskazać na ekspansję wielkich sieci. Coraz trudniej jest małemu sklepikarzowi konkurować na osiedlu z Żabką. Bo Żabka ma wsparcie wielkiej sieci logistycznej, ma promocje, jej reklamy co chwila pojawiają się w radiu, a na dodatek można tam zjeść hot-doga czy odebrać paczkę kurierską.
Jeszcze jest trudniej małemu sklepikarzowi, jak obok jest Biedronka, a za kilkoma przecznicami – Lidl albo Netto. A to coraz częściej rzeczywistość polskich osiedli. Nawet jak znamy lokalnego sklepikarza od lat, to pojawia się w takiej sytuacji pokusa, żeby jednak zaoszczędzić na zakupach i wybrać się do dyskontu.
Stowarzyszenia branżowe, na przykład Polska Organizacja Handlu i Dystrybucji, wskazują jeszcze na coś innego. Właściciele małych sklepików to często pierwsza albo druga fala polskiego kapitalizmu. Zakładali swoje biznesy często jeszcze w latach 90. Teraz przygotowują się natomiast do przejścia na zasłużone emerytury. Ale ich dzieci nie chcą przejmować ich biznesów. Czasem marzy im się inna kariera, a poza tym pewnie też nie widzą sensu w bataliach z Żabką i Biedronką.
Wygląda więc na to, że małe sklepiki powoli w Polsce znikają. Podobnie jak inny symbol naszego kapitalizmu, czyli gazetki reklamowe.