Ryszard Terlecki przedstawił niedawno dlaczego repolonizacja mediów według PiS jest jego zdaniem potrzebna Polsce. Niestety, w praktyce można jego felieton sprowadzić do krótkiego „Ringier Axel-Springer to zło wcielone”. Takie postawienie sprawy budzi obawy o sens całego projektu. Być może jednak wcale nie chodzi o to, żeby tą repolonizację przeprowadzić?
Ryszard Terlecki rozwiewa złudzenia: repolonizacja mediów według PiS to polowanie na wydawnictwo Rnigier Axel-Springer
Pisaliśmy już na łamach Bezprawnika o tym, że repolonizacja mediów postulowana przez Zjednoczoną Prawicę ma kilka istotnych niedomagań. Przede wszystkim, jeśli rządzący skopiowaliby bardzo restrykcyjne przepisy obowiązujące we Francji, to i tak wiele by na rynku medialnym w Polsce nie zmienili. Być może wywróciliby do góry nogami rynek prasy kobiecej, specjalistycznej i dzienników regionalnych.
Tymczasem Ryszard Terlecki przedstawił na swoim koncie na Facebooku powody, dla których konieczne jest zrepolonizowanie rynku medialnego. Zdaniem wicemarszałka Sejmu, media zagraniczne mają w Polsce następujący sposób działania:
„Zakrzyczeć albo ośmieszyć patriotów. Zohydzić Polskę Polakom, a przy okazji za granicą powołać się na „polskie media” i pokazać jak Polacy pogardzają sami sobą. Wykoślawić polską historię, wmówić Polakom, że mają liczne powody do wstydu. Oczernić bohaterów, pochwalić zdrajców, z kreatur uczynić autorytety. „
Bardzo łatwo się przy tym domyślić, które konkretne media ma na myśli Terlecki. Artykuł o sowieckich jeńcach, okładka z Jerzym Urbanem – to wszystko Newsweek. Polityk nie bez powodu przywołuje rzekome niemieckie rozmiłowanie do komunizmu. Germanofobia polskiej prawicy nie jest niczym nowym, podobnie jak akcentowanie niemieckiego pochodzenia spółki Ringier Axel-Springer. Czyli właściciela Newsweeka.
Repolonizacja mediów według PiS jest z góry skazana na niepowodzenie
Redaktorem naczelnym polskiego wydania tygodnika Newsweek jest Tomasz Lis, jeden z najbardziej zajadłych przeciwników PiS pośród polskich publicystów. Ringier Axel-Springer podpadł też rządzącym w trakcie kampanii wyborczej. Należący do tego wydawnictwa Fakt nagłośnił fakt skorzystania przez prezydenta z prawa łaski wobec osoby skazanej za czyny pedofilskie. Nic dziwnego, że politycy PiS nie pałają do tej spółki zbytnią miłością.
Na liście dyżurnych wrogów partii rządzącej jest także TVN. Niestety dla PiS, grupa TVN należy do amerykańskiego Discovery. Repolonizacja mediów według PiS musiałaby w swoich założeniach uwzględniać ten fakt. Przede wszystkim dlatego, że samo Prawo i Sprawiedliwość uparło się opierać politykę zagraniczną naszego państwa wyłącznie o Stany Zjednoczone. Te z kolei są gotowe bronić interesów swoich przedsiębiorstw także w krajach klienckich… to znaczy: sojuszniczych.
Teoretycznie więc repolonizacja mediów według PiS musi spełniać kilka sprzecznych założeń. Nie może uderzyć w TVN, bo wtedy nici z dalszej amerykańskiej życzliwości. Musi jednak uderzyć w jakimś stopniu w wydawnictwo Ringier Axel-Springer, bo inaczej nie miałaby sensu. Nie może również zbytnio zaalarmować czujności Unii Europejskiej. Bruksela zwraca bowiem uwagę zarówno na pluralizm medialny, jak i na zasady wspólnego rynku. W tym także swobodę przepływu kapitału.
Żadne funkcjonujące w krajach Unii Europejskiej rozwiązanie nie spełni pokładanych w nim nadziei. Najbardziej drastyczne są chyba przepisy obowiązujące we Francji. Przy czym tutaj o wiele większy wpływ na strukturę rynku medialnego ma konieczność dekoncentracji, a nie trzymanie samo trzymanie zagranicznego kapitału z dala od nadmiernych udziałów w poszczególnych mediach.
Zjednoczona Prawica ma swoje media – po prostu Polacy jakoś nie chcą masowo czytać prawicowych gazet oraz tygodników
Nic nie wskazuje na to, żeby PiS dążył właśnie do dekoncentracji mediów. Skupia się raczej na rzekomym monopolu „zagranicznych”, czytaj: nieprzychylnych partii rządzącej, mediów. Tyle tylko, że to oczywista nieprawda. Nie chodzi nawet o przerobienie TVP na tubę propagandową Zjednoczonej Prawicy. Na rynku prasy opiniotwórczej nie brakuje tytułów prawicowych. „Sieci” czy „Dorzeczy” nie mają przecież jakichś specjalnie złych wyników sprzedaży. Te po prostu nie są tak dobre, jak w przypadku „Newsweeka” czy „Polityki”.
Repolonizacja mediów według PiS nie uderzy też w media tyleż nieprzychylne rządzącym, co należące do polskiego kapitału. Tu można wskazać właśnie „Politykę”, czy przede wszystkim „Gazetę Wyborczą”. W przypadku ogólnopolskich dzienników, propisowska „Gazeta Polska Codziennie” przegrywa zdecydowanie nie tylko z „Wyborczą”, „Rzeczpospolitą”, czy „Dziennikiem Gazetą Prawną”, ale nawet z „Przeglądem Sportowym”.
Wydaje się przy tym, że radio z politycznego punktu widzenia nie jest zbyt ważne. W tym przypadku dominuje RMF a coraz bardziej upolitycznione kanały Polskiego Radia dołują jeśli chodzi o wyniki słuchalności. Ostatnie zamieszanie z radiową Trójką wskazuje na to, że i tutaj Zjednoczona Prawica bardzo chciałaby uchwycić kolejny przyczółek na rynku medialnym.
PiS jak najbardziej ma swoje media. Po prostu Polacy najwyraźniej preferują ich konkurencję. I to niezależnie od tego, czy ta należy do kapitału zagranicznego, czy polskiego. Ani repolonizacja mediów według PiS, ani nawet drastyczna dekoncentracja, nic tu nie może zmienić. Być może po prostu media prawicowe są towarem kiepsko wpisującym się w polskie gusta i tyle?
Pokrzykiwania o repolonizacji mediów raczej stanowią środek w walce politycznej wewnątrz Zjednoczonej Prawicy
Oczywiście, zarówno Ryszard Terlecki, jak i pozostali politycy PiS, muszą sobie zdawać sprawę z tego, jak polski rynek medialny naprawdę wygląda. Warto zauważyć, że Zjednoczona Prawica bardzo chętnie mówi o „monopolu medialnym”, ale nigdy nie podaje konkretów. To nie są przecież ludzie szaleni, czy odklejeni od rzeczywistości. Po co więc te wszystkie gadki o repolonizacji, kiedy właściwie nie bardzo jest co i nie bardzo jest jak repolonizować?
Najwyraźniej chodzi o podtrzymanie wśród elektoratu syndromu oblężonej twierdzy. Tylko temu może służyć ta wszechobecna od jakiegoś czasu narracja o zmowie wszelkich możliwych środowisk przeciwko obozowi Zjednoczonej Prawicy. „Polskich patriotów” i „obrońców tradycyjnych wartości” prześladuje teraz „ideologia” LGBT, zagraniczne media, Niemcy, Bruksela, komuniści, marksiści. Nawet „totalna opozycja”, która w rzeczywistości co rusz potyka się o własne nogi, jest nie tylko śmieszna, ale i groźna zarazem.
Tylko po co właściwie PiSowi syndrom oblężonej twierdzy tuż po wygranych wyborach i na lata przed następnymi? Być może kluczem do wyjaśnienia podtrzymania ducha kampanii wyborczej w sierpniu są walki frakcyjne w samej Zjednoczonej Prawicy? Mogłoby to służyć konsolidacji tego środowiska, którego prominentni przedstawiciele niemal jawnie skaczą sobie do gardeł.
Alternatywnym wyjaśnieniem może być zjawisko dokładnie odwrotne. Politycy PiS i przystawek równie dobrze mogą się ścigać na radykalizm swoich propozycji i przekazu. Pokazanie, że jest się twardszym i bardziej niezłomnym, niż polityczni konkurenci w takim wypadku byłoby środkiem do budowy własnej pozycji w obrębie formacji. Świadczy o tym chociażby nagromadzenie ogólników i teorii spiskowych w felietonie Ryszarda Terleckiego.
Trudno komuś z zewnątrz stwierdzić z całą pewnością, jak to jest naprawdę. Pewne jest za to, że repolonizacja mediów według PiS jest z tak naprawdę z góry skazana na niepowodzenie.