Kickstarter to serwis, w którym można finansowo wesprzeć różne pomysły – od dronów i smartzegarków, po aplikacje. Do tego ostatniego grona chcieli dołączyć twórcy aplikacji Adoptly, który najłatwiej opisać jako Tinder dla adopcji. Brzmi jak żart, ale może tak będzie wyglądać przyszłość? A tak w ogóle – czy to legalne?
Czym jest Adoptly? Twórcy aplikacji przygotowali wideo, które Wam to wyjaśni:
Adoptly – rewolucja, której nikt nie chce?
Na stronie projektu w serwisie Kickstarter Adoptly jest opisane jako
rewolucyjna, oparta na aplikacji platforma bezproblemowo łącząca chcących założyć rodzinę z pobliskimi dziećmi szukającymi adopcji
Twórcy aplikacji zebrali do tej pory 4000 $, ale więcej raczej im się nie uda – Kickstarter zawiesił zbiórkę
Kickstarter suspends campaign for Adoptly, the dubious looking ‘Tinder for adoption’ https://t.co/3Hk2fXbgb0 pic.twitter.com/XccuZwbYaP
— The Verge (@verge) January 20, 2017
Czy zatem „adopcja na jedno maźnięcie palcem” – o ile twórcy faktycznie zamierzali zrealizować swój projekt, bo niektórzy uważają kampanię za rodzaj żartu – stanie się jednym z wielu niezrealizowanych, kickstarterowych projektów? Czy aplikacja do adopcji to pomysł, który jest prawnie możliwy do realizacji?
Handel ludźmi pod płaszczykiem adopcji?
Kwestie adopcji, czy też fachowo rzecz ujmując: przysposobienia, reguluje w Polsce Kodeks rodzinny i opiekuńczy. W artykułach od 114 do 127 opisano kwestie wymogów, jakie musi spełniać przysposabiający (czyli rodzic adopcyjny), w jaki sposób i kto może wyrazić zgodę na adopcję (rodzice biologiczni lub adoptowane dziecko), jakie są przeszkody do adopcji. Adopcja zawsze następuje w drodze orzeczenia sądu opiekuńczego.
Tajemnicą poliszynela jest to, że wiele osób, które chcą oddać swoje dzieci do adopcji, oczekuje od rodziców adopcyjnych pewnej gratyfikacji finansowej, o czym Maciej Lewczuk pisał jakiś czas temu. W takim przypadku – nazwijmy go roboczo „noworodek za pieniądze” – polskie prawo jest bezradne. Nie może być to bowiem uznane za handel ludźmi, ten bowiem musi być dokonane wobec osoby
w celu jej wykorzystania, nawet za jej zgodą, w szczególności w prostytucji, pornografii lub innych formach seksualnego wykorzystania, w pracy lub usługach o charakterze przymusowym, w żebractwie, w niewolnictwie lub innych formach wykorzystania poniżających godność człowieka albo w celu pozyskania komórek, tkanek lub narządów wbrew przepisom ustawy.
Jak się domyślam, Adoptly nie ma być aplikacją do handlu, a jedynie ma stanowić element komunikacji między tymi, którzy chcą mieć dzieci, z tymi, którzy (z różnych względów) już posiadane dzieci chcą oddać do adopcji. Sama idea jest słuszna i szlachetna, w końcu dobro dzieci jest najważniejsze, prawda?
Niepokojące jest natomiast zastosowana technika… doboru (?) dzieci. Tinder to może i świetna aplikacja do zabawy, jaką jest randkowanie, ale czy aby na pewno w ten właśnie sposób powinno się wybierać swoje przyszłe dzieci? Już sobie wyobrażam te rozmowy męża z żoną:
– Kochanie, czy ten chłopczyk nie jest śliczny?
– Żabciu, rudego dzieciaka chcesz brać? Daj spokój, szukamy dalej.
Eugenika co się zowie, a przecież – jak stanowi Kodeks – „przysposobić można osobę małoletnią, tylko dla jej dobra„. Dobro małoletniego zaś nie powinno być oceniane przez pryzmat tego, czy fotografowi udało się dobrać odpowiedni obiektyw w czasie sesji fotograficznej.
Nawet jeśli uznamy, że sama aplikacja Adoptly nie narusza przepisów (odnosząc się oczywiści do prawa polskiego), to można mieć duże wątpliwości co do samego procesu adopcji przebiegającego za pośrednictwem serwisu. Dużo tu oczywiście zależy od tego, jak byłby skonstruowany regulamin usługi, tej informacji jednak na razie nie mamy – i zapewne mieć nie będziemy. Wątpliwości co do Adoptly dotyczą zatem raczej kwestii moralnych, nie prawych.
Ale może taka właśnie będzie przyszłość?