„Prawo jazdy” na internet wcale nie jest głupim postulatem. Ostatnie wycieki związane ze środowiskiem rządowym to doskonały przykład by odważnie i wprost stwierdzić, że jesteśmy cyfrowymi analfabetami. Szczególnie widać to dzisiaj – w dobie pandemii COVID-19.
„Prawo jazdy” na internet
To już nie są czasy, w których komputery, urządzenia mobilne i sieć internet nazwać można „nowinkami” czy „bajerami” dla ekscentryków. Coraz więcej usług przenosi się do sieci, zaś nawet urzędowe sprawy coraz częściej załatwiać można zdalnie. Dla zdecydowanej większości z nas korzystanie z internetu to więc codzienność, praca, a nawet główny sposób spędzania wolnego czasu. Konieczność korzystania z rozwiązań zdalnych to nie tylko domena rynku komercyjnego, ale także usług publicznych
Uczelnie już dawno zrezygnowały z papierowych indeksów na rzecz tych zdalnych, szkoły powszechne zresztą także odchodzą od papierowych dzienników. Po prostu zakłada się, że każdy ma urządzenie z dostępem do internetu, a także może z niego korzystać. Doszło nawet do tego, że aplikacja „Kwarantanna Domowa” służąca do pilnowania obywateli była obowiązkowa. Prawie każdy ma smartfona, więc taki obowiązek uznano za oczywisty.
Elektroniczne doreczenia niedługo staną się dostępne dla całego spektrum urzędów zarówno z zakresu administracji rządowej, jak i tej samorządowej. Co więcej, prawdziwa cyfryzacja dotknie lada moment także chyba najbardziej oporny na cyfryzację wymiar sprawiedliwości (choć jedynie „covidowo”). Rozprawy i posiedzenia będą wówczas bezwzględnie zdalne – dla wszystkich.
Powyższe wyliczenia – jakkolwiek chaotyczne – można kontynuować w nieskończoność. Podsumuję więc tak, że internet jest wszechobecny, stanowi główny i zasadniczy kanał wymiany wszelakich informacji, stanowi fundament działania państw, instytucji finansowych, urzędów…
Globalna sieć sięga w zasadzie wszędzie i służy do wszystkiego.
Cyfrowy analfabetyzm?
Jako że globalna sieć jest konstruktem relatywnie nowym, a jednocześnie przynależącym do dziedziny informatyki, to rozwój internetu jest w zasadzie wykładniczy. Niewiele lat upłynęło od momentu, w którym korzystanie z internetu było powodem do pochwalenia się znajomym do chwili, w której stałe połączenie z globalną siecią jest w zasadzie niezbędne. Internet w ostatnich latach na stałe trafił do dziedziny podstawowych i niezbędnych do egzystencji mediów, zaraz obok wody, prądu, czy gazu.
Mimo że internet jest jednym z największych osiągnięć ludzkości, to umiejętne korzystanie z oferowanych za pośrednictwem narzędzi jest w zasadzie rzadkością. Jesteśmy – jako społeczeństwo – cyfrowymi analfabetami, bo nikt nas z internetem nie zapoznał. Nie jest to jedynie domeną Polaków, ale wszystkich tych, którzy sieć internet pojmują intuicyjnie, nie wnikając w zasadę działania, czy ewentualne zagrożenia.
Widać to było szczególnie w dobie pandemii w zakresie zdalnych lekcji. Wytworzyło się nawet specjalne zjawisko – zoombombing, czyli trollowanie internetowych spotkań organizowanych nieumiejętnie i z pominięciem jakichkolwiek zabezpieczeń.
Są jednak gorsze w skutkach niedopatrzenia.
„Taśmy Sowy #2”? Obecny wyciek to coś zupełnie innego
Różne są sugestie co do tego, w jaki sposób wyciekły e-maile ministra Dworczyka. Faktem jednak jest, że rządzący przesyłali niezwykle wrażliwe wiadomości, w których poruszano problematykę wysłania żołnierzy WOT na Strajk Kobiet, czy dopisywania do covidowych rozporządzeń coraz bardziej kuriozalnych pomysłów i wyszukiwania sposobów na ich uzasadnienie.
Problem jest oczywiście zamiatany pod dywan, a przeciętny obywatel – który się raczej w ogóle nie zna – nie będzie wnikał w to, czemu korzystano z prywatnych skrzynek, a nie z państwowych. A nawet jak ktoś się na ten fakt oburzy, to z pewnością z innych względów, niż z bezpieczeństwa.
Wśród rządzących widać dosyć duże niezrozumienie tego, co się aktualnie dzieje. Widząc to wszystko w zasadzie chciałoby się, żeby każdy, kto zamierza korzystać z internetu, przeszedł podstawowe szkolenie z zasad bezpieczeństwa, konstruowania haseł, szyfrowania, czy umiejętności dostrzegania zagrożeń. Oczywiście w odniesieniu do wszystkich to irracjonalna idea.
Możliwe jest jednak wprowadzenie „prawa jazdy” na internet dla wszystkich osób odpowiedzialnych za funkcjonowanie państwa, zanim zostaną oni dopuszczeni do jakichkolwiek urządzeń elektronicznych – w szczególności podłączonych do sieci. Od urzędnika najniższego szczebla w organie administracji samorządowej, poprzez pracowników sądów, aż po posłów, senatorów, ministrów i wszystkich tych, którzy tworzą szeroko pojęte państwo.
Tego rodzaju obowiązkowe szkolenia – zakończone egzaminem z krótkim terminem ważności, prowadzone sumiennie, merytorycznie, ale i cyklicznie – powinny być fundamentem działania współczesnego państwa – tak samorządów, jak i administracji rządowej, ale i innych przedstawicieli władz. Internet to obieg informacji, a te – same w sobie – stanowią nie tylko chodliwy towar, ale i potężną broń.
Przyglądając się temu, co obecnie wokół „afery Dworczyka” się dzieje, powyższe wydaje się być po prostu konieczne. Nie masz podstawowej wiedzy dotyczącej bezpieczeństwa i zasad działania globalnej sieci- nie wolno ci korzystać z żadnych urządzeń, których działanie może mieć wpływ na bezpieczeństwo państwa.