Wielka Brytania będzie musiała zapłacić za Brexit 40 miliardów euro, a może i więcej. Co ważne – rząd Theresy May CHCE to zrobić, licząc na korzystną umowę handlową z Unią Europejską. Ale czy da się zjeść ciastko i mieć ciastko? A te miliardy to tylko wierzchołek góry lodowej…
Decyzja Brytyjczyków o Brexicie zaskoczyła wszystkich, w tym jego zwolenników, którzy dość szybko stwierdzili, że nie bardzo mają pomysł, jak tę koncepcję wdrożyć w życie. Spory proceduralne, zarówno te krajowe, jak międzynarodowe, udało się jednak przezwyciężyć, i negocjacje między UE a Wielką Brytanią ruszyły (choć nieco ospale). A nie będą to łatwe rozmowy, bo kilkadziesiąt lat obecności Zjednoczonego Królestwa w europejskiej Wspólnocie niezwykle głęboko zintegrowało i gospodarczo, i prawnie oba podmioty. Doszło wręcz do tego, że brytyjscy prawnicy zupełnie na serio zastanawiają się, że ich kraj będzie w stanie w ciągu dwóch lat (tyle ma potrwać procedura Brexitu) zastąpić dotychczasowe, europejskie przepisy regulujące wiele kwestii własnymi, krajowymi.
Wielka Brytania zapłaci za Brexit nawet 40 mld euro – byle tylko móc handlować z Unią
Inną kwestią, która będzie musiała zostać uregulowana, są relacje handlowe między Wielką Brytanią a Unią Europejską. Wyjście z UE oznacza bowiem koniec wspólnego rynku i – co zrozumiałe – konieczność uregulowania relacji handlowych między odrębnymi już podmiotami. Brytyjskiemu rządowi zależy, co nie powinno dziwić, na powstaniu strefy wolnego handlu. Co więcej, gabinet Theresy May jest nawet gotów za to zapłacić kolosalne pieniądze. Jak informuje The Telegraph, chodzi o kwotę 36 mld funtów, czyli około 40 miliardów euro. W praktyce oznaczałoby to kontynuowanie wpłat do budżetu UE (tak jak obecnie) jeszcze przez trzy lata po wyjściu z europejskiej wspólnoty.
Nie da się ukryć, że ta kwota, choć ogromna (8 lat finansowania programu 500 plus), to i tak sporo mniejsza niż ta, która do tej pory pojawiała się w zakulisowych rozmowach. Mowa była wówczas nawet o 50 miliardach funtów tej swoistej „rekompensaty”. Wątpliwości dotyczą właściwie wyłącznie tego, czy Unia Europejska zaakceptuje propozycję Brytyjczyków. Niewątpliwie to UE ma w tym wypadku przewagę, bo, jakby nie patrzeć, występuje z pozycji siły. Choć, uczciwie oceniając pozycje negocjacyjne Komisji Europejskiej i brytyjskiego rządu, trzeba przyznać, że obie strony dysponują silnymi argumentami i nawet po rozwodzie będę siebie wzajemnie potrzebować. Choć już sama zapowiedź Brexitu spowodowała, że brytyjskie firmy wstrzymują się z inwestycjami, a gospodarstwa domowe ograniczają wydatki. To złe wieści dla gospodarki Wielkiej Brytanii, i tylko dobre warunku wyjścia z UE są w stanie odwrócić ten negatywny trend.
Unia Europejska potrzebuje brytyjskich pieniędzy, a Wielka Brytania pożąda dostępu do europejskiego rynku. Choć to może pozwolić na ustalenie dobrych relacji między UE a WB – a na tym powinno zależeć wszystkim – to z drugiej budzi pytanie: po co w ogóle był ten Brexit? Pytanie o tyle ważne, że Brexit już się dzieje, a gdzieniegdzie pojawiają się hasła Polexitu…