Rząd rozpoczął reformę sądownictwa od zmian kadrowych. Obsadzenie Trybunału Konstytucyjnego było pierwszym etapem tych wątpliwej jakości zmian. Zmiany kadrowe, jakie miały nastąpić w Sądzie Najwyższym, zostały powstrzymane przez Prezydenta Dudę. Po wymianie ludzi przyszedł czas na zmianę procedur.
Kształt wymiaru sprawiedliwości przede wszystkim jest zależny od przepisów, jakie go tworzą. Nie mówię to tylko i wyłącznie o przepisach ustrojowych, czyli na przykład ustawie o ustroju sądów powszechnych. Struktura organizacyjna sądu, chociaż niezwykle istotna z punktu widzenia państwa, nie ma żadnego znaczenia dla przeciętnego Kowalskiego. Ten oczekuje bowiem, że jego sprawa będzie rozpatrzona szybko, rzetelnie i sprawiedliwie.
Po co zmieniać zasady, skoro można zwiększyć nadzór?
Rządzący do tej pory mieli dziwne podejście do reformowania sądownictwa. Nie wiedzieć czemu, ale powszechne jest przekonanie, że to kwestie ustrojowe mają największe znaczenie dla szybkości całego postępowania. Kompletnie pomija się przy tym podstawowe reguły gry, jakie obowiązują przed sądami, czyli kodeksy postępowania. To, że sędziowie zawaleni są robotą, nie wynika z tego, że nikt nie ma nad nimi żadnego bata, co zdają się sugerować rządzący, lecz z tego, że procedury wymagają od nich mnóstwa nikomu niepotrzebnej tak naprawdę roboty.
W wywiadzie dla Dziennika Gazety Prawnej, wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak zapowiedział ogromne zmiany w kodeksie postępowania cywilnego. Na razie nie pokazano żadnego projektu, więc wszystkie zapowiedzi są melodią przyszłości. Te są niezwykle idealistyczne.
Nowelizacja ma usunąć istniejące w kodeksie archaizmy, rozwiązania utrudniające szybkie prowadzenie postępowań oraz ma być wręcz naszpikowana nowinkami procesowymi. Według zapowiedzi ministra nowelizacja ma być lekiem na całe zło wymiaru sprawiedliwości, a przynajmniej jego gałęzi cywilnej. W tych ogólnych peanach na cześć projektu pojawił się jednak jeden konkret.
Nadużycia prawa procesowego – nowa instytucja
To również jest jedynie zapowiedź, chociaż trzeba przyznać, że brzmi dość obiecująco. O co w tym chodzi? Sędzia ma dostać do ręki narzędzie, które pozwoli mu skutecznie zwalczać wszelkie przejawy pieniactwa procesowego, oraz innych czynności, których jedynym celem jest wyłącznie torpedowanie i blokowania postępowania, aby przedłużyć jego bieg. Znacie z pewnością ten dowcip o młodym prawniku, który chwali się pierwszą rozwiązaną sprawą swojemu ojcu, również adwokatowi? To ma skutecznie przeciwdziałać takim praktykom. Jeśli wierzyć zapowiedzi ministra, sędzia teraz nie będzie musiał ustosunkowywać się do wniosku o każdą drobnostkę, a sam uzna, które zażalenie jest istotne, a które to nieistotny dla sprawy niuans.
Nie da się ukryć, że zapowiedzi ministra brzmią kusząco. Środowiska prawnicze od dawna apelowały o wprowadzenie podobnego rozwiązania. Wszystko jednak będzie zależało od brzmienia konkretnego przepisu. Należy pamiętać, że granica między pieniactwem a zwykłą bezradnością może być bardzo cienka. Dużo wskazuje na to, że sędziowie dostaną do ręki mocną broń. Oby nie przestrzelili.