W Polsce szaleje inflacja, której rządzący najwyraźniej ani myślą zwalczać. Mamy problemy z zapasami surowców energetycznych. O polaryzacji społeczeństwa nawet nie ma co wspominać. Co w tej sytuacji szykują rządzący? Kolejne podwyżki dla posłów, senatorów, ministrów i całej reszty dygnitarzy. W końcu ich żołądki są lepsze niż te wyborców.
Kolejne podwyżki dla posłów i reszty dygnitarzy miałyby zostać uwzględnione w przyszłorocznym budżecie
Fakt poinformował w sobotę o nowym pomyśle rządu na przeciwdziałanie skutkom inflacji. Tych uderzających w obywateli, których dobija mieszanka inflacji, wysokich rat kredytów, drożejący prąd i surowce energetyczne? Ależ skąd! Chodzi o kolejne podwyżki dla posłów, senatorów, ministrów i pozostałych dygnitarzy. W trakcie czwartkowego posiedzenia sejmowej Komisji Regulaminowej i Spraw Poselskich parlamentarzyści dowiedzieli się o spodziewanej waloryzacji kwoty bazowej. To ustawowy wskaźnik, od którego zależy wysokość pensji najważniejszych osób w państwie.
13 lipca dostaliśmy pismo z Ministerstwa Finansów zawierające wskaźniki i informację, że mam zaplanować 7,8 proc. podwyżki – mówiła posłom szefowa Kancelarii Sejmu. Przewodniczący komisji Kazimierz Smoliński dopytywał, kogo dokładnie obejmą te podwyżki – czy wszystkich pracowników Kancelarii Sejmu? – Dotyczą one wszystkich pracownikow, straży Marszałkowskiej i parlamentarzystów – uściśliła Kaczmarska. I jak dodała, wynika to z planowanego wzrostu kwoty bazowej na 2023 r.
Sama podwyżka nie wydaje się oszałamiająca. Z wyliczeń Faktu wynika, że prezydent otrzymywałby o 2000 zł brutto więcej. Premier i marszałkowie Sejmu i Senatu zyskaliby 1600 zł. Pensje ministrów wzrosłyby o 1400 zł, wiceministrów o 1250 zł a uposażenia posłów i senatorów o tysiąc złotych brutto. Sęk w tym, że w ostatnich latach sytuacja majątkowa dygnitarzy systematycznie się powiększa.
To rządzący sprowadzili na resztę społeczeństwa kłopoty, więc nie zasługują na choćby złotówkę podwyżki
Do tej pory zwykle na łamach Bezprawnika zwracaliśmy uwagę na to, że oszczędzanie na zarobkach najważniejszych osób w państwie to kiepska strategia. Taki stan rzeczy podkopuje prestiż i powagę samej Rzeczypospolitej Polskiej. Do tego może zniechęcać wykwalifikowanych specjalistów do wyboru tej ścieżki kariery. Za to z pewnością zachęca aktywnych polityków do szukania różnych innych źródeł dochodu. Teoretycznie więc sprawca się tutaj przysłowie, że chytry dwa razy traci. Najczęściej wytykaliśmy jednak kiepski moment na tego typu posunięcia. Jak jest tym razem?
Obecna sytuacja gospodarcza kraju wymusza zweryfikowanie dotychczasowego punktu widzenia na kolejne podwyżki dla posłów i reszty dygnitarzy. Nie da się bowiem ukryć, że sytuacja gospodarcza przeciętnego obywatela w ostatnich paru latach drastycznie się pogorszyła. Te wszystkie rosnące pensje? Ze statystyk publikowanych przez GUS wynika, że podwyżki dotyczą głównie najlepiej płatnych zawodów: dyrektorów, kierowników, programistów i prawników. Tymczasem zdolność nabywcza reszty cierpi przez szereg katastrof przetaczających się przez naszą gospodarkę.
Że epidemia koronawirusa to nie wina rządu? Być może. W przeciwieństwie do chaotycznego i w gruncie rzeczy nieskutecznego wprowadzania oraz odwoływania obostrzeń. To nie pozostało bez wpływu na gospodarkę. Podobnie jest w kwestii inflacji. Owszem, samo jej pojawienie się to rezultat szeregu czynników poza kontrolą rządu. Jej skala to już jednak prosty rezultat całych lat niekontrolowanego szastania publicznymi pieniędzmi.
Ktoś mógłby powiedzieć, że przynajmniej się dzielą. Problem w tym, że za rozdawnictwo płacimy wszyscy dociskani butem podatkowej opresji. Wliczając w to beneficjentów poszczególnych programów socjalnych. Jeśli ktoś myśli, że nie płaci żadnych podatków, to pragnę przypomnieć temu komuś o istnieniu podatku VAT i akcyzy. Równocześnie w Polsce nie ma węgla, o zawarciu kontraktu gazowego z Norwegami coś cicho, elektrowni jądrowej jak nie było, tak nie ma. O polityce zagranicznej szkoda wspominać. Oddajmy jednak sprawiedliwość tam, gdzie to konieczne: jako plus można zaliczyć zakupy Ministerstwa Obrony Narodowej.
Pensje dygnitarzy powinny być ściśle powiązane z wynagrodzeniem przeciętnych pracowników
Za co więc kasta polityczna miałaby dostać te podwyżki? Skoro sami wprowadzili nas wszystkich w kłopoty, to niech teraz cierpią razem z nami. Zwłaszcza że wyborcy nie mają żadnej zgodnej z prawem możliwości podziękowania swoim „przedstawicielom” za współpracę przed upływem ich kadencji.
Tajemnicą poliszynela są też wszystkie sposoby polityków na dorabianie sobie do pensji. Choćby poprzez upychanie pociotków i znajomków po spółkach Skarbu Państwa, bardzo często na fikcyjnych wręcz stanowiskach. Równocześnie to decyzje polityków sprawiają, że państwo z uporem maniaka oszczędza na pensjach budżetówki. Uzyskanie przez szeregowych pracowników państwa jakichkolwiek podwyżek bez przynajmniej groźby strajku graniczy dziś z cudem. W tej sytuacji kolejne podwyżki dla posłów byłyby po prostu jawną niesprawiedliwością.
Długofalowo należałoby jednak zmienić podejście do wynagradzania dygnitarzy. O wiele lepiej na pracę najważniejszych osób w państwie patrzeć przez pryzmat powiedzenia „jaka praca, taka płaca”. Ich pensja powinna być uzależniona od mediany zarobków w gospodarce. Być może także z uwzględnieniem mediany zarobków w sferze budżetowej. Może powiązanie zarobków kasty polityków z zarobkami przeciętnych wyborców skłoniłoby ich wreszcie do pracy dla dobra wyborców, a nie dla ich dóbr.