Narodowy Bank Polski przedstawił wyliczenia dotyczące tego, ile będą kosztowały przedwyborcze obietnice obydwu głównych partii. Prezes Adam Glapiński wspomniał także o ich potencjalnym wpływie na inflację. Wrażenie jednak robią przede wszystkim wartości bezwzględne. Kiełbasa wyborcza w przyszłym roku może kosztować 26,2 mld zł w przypadku PiS i 88,1 mld zł w przypadku PO.
Realizacja już złożonych obietnic wyborczych kosztowałaby Polskę zmarnowanie dziesiątków miliardów złotych
Kampania wyborcza niby oficjalnie nie wystartowała, bo wybory parlamentarne nie zostały jeszcze rozpisane, ale partie polityczne już ścigają się na przedwyborcze obietnice. Jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, Prawo i Sprawiedliwość rzuca pieniędzmi w swój elektorat. W przyszłym roku czeka nas 800 plus, darmowe leki dla dzieci i seniorów. Bezpłatny przejazd autostradami zarządzanymi przez państwo to właściwie wisienka na torcie. Rządzącym trudno się dziwić, że szastają pieniędzmi, w końcu utrata władzy oznacza dla nich koniec fruktów, synekur, stanowisk i innych korzyści z jej sprawowania.
W tym samym czasie Platforma Obywatelska uznała, że nie tylko będzie się ścigać z PiS na rozdawnictwo, ale też postanowiła ten wyścig wygrać. Gdy PiS obiecuje kredyt 2 proc., PO oferuje nieoprocentowany. PiS przebąkuje o waloryzacji 500 plus? Donald Tusk proponuje swoje „babciowe”. Zresztą, Platforma chce także 800 plus, tyle że już od 1 czerwca tego roku. Najbardziej radykalnym pomysłem głównej partii opozycyjnej jest jednak podwojenie kwoty wolnej od podatku, do poziomu 60 tys. zł.
Kto za to wszystko zapłaci? Jak zwykle: podatnicy. Partie polityczne za nasze głosy płacą nam w końcu naszymi własnymi pieniędzmi. Tym razem kiełbasa wyborcza będzie wyjątkowo droga. Narodowy Bank Polski policzył nawet jak bardzo, korzystając z modelu NECMOD. Jak podaje portal Forsal.pl, o wynikach badania poinformował prezes tej instytucji, Adam Glapiński. Okazuje się, że koszt wejścia w życie dotychczasowych propozycji PiS dla sektora finansów publicznych wyniesie na poziomie 26-27 mld zł rocznie w latach 2024-2025. W przypadku postulatów PO mowa już o 88-93 mld zł rocznie.
Kiełbasa wyborcza serwowana przez PO na razie jest bezkonkurencyjna w swojej rozrzutności
Warto wspomnieć, że realizacja tych obietnic po prostu musi się skończyć wzrostem inflacji i zadłużenia państwa. Wzrost obydwu parametrów nawet w najczarniejszym scenariuszu nie jest jednak jakiś dramatyczny. Kiełbasa wyborcza serwowana przez PiS oznacza inflację wyższą o 0,3 punktu procentowego w 2025 r. Obiecanki Platformy to wzrost o 0,8 punktu procentowego. Dług sektora finansów publicznych wzrósłby o 0,5 proc. w przypadku propozycji PiS i 0,7 proc. w razie realizacji pomysłów PO.
Czy warto ponosić takie koszty? To zależy. Rzeczywiście drogie są trzy obietnice: 800 Plus, „babciowe” oraz wyższa kwota wolna od podatku. Mój niechętny stosunek do programu 500 plus nie jest żadną tajemnicą dla czytelników Bezprawnika. Muszę jednak po raz kolejny wspomnieć, że program ten nie realizuje żadnych deklarowanych celów.
Dzietność w Polsce pozostaje na fatalnym poziomie, rzekome stymulowanie konsumpcji można włożyć między bajki. To po prostu redystrybucja stawiana na głowie. Pieniądze trafiają od bezdzietnych do posiadających dzieci, niezależnie od sytuacji majątkowej jednych i drugich. Żeby było weselej: przeprowadzane ostatnio badania opinii publicznej jasno wskazują, że przeciwko podnoszeniu 500 plus jest mniej-więcej połowa Polaków. Zwolennicy takiego rozwiązania to praktycznie sami „twardogłowi” wyborcy PiS.
„Babciowe” proponowane przez Platformę Obywatelską ma tę jedną jedyną zaletę, że nie jest aż tak fatalnie skonstruowane, jak program Rodzina 500 plus. Nie sprowadza się wyłącznie do rzucania pieniędzmi w swój źle rozpoznany elektorat, do tego uwzględnia potrzebę przeciwdziałaniu wypychaniu kobiet z rynku pracy. To właściwie koniec jego zalet.
Żadna jednak kiełbasa wyborcza nie może się równać z postulatem podniesienia kwoty wolnej od podatku PIT do 60 tys. zł. Jej realizacja oznaczałaby nie tylko koszty porównywalne z obecnymi wydatkami ponoszonymi przez państwo na 500 plus. W praktyce podatek PIT straciłby ostatnie pozory sensu. Zdecydowana większość Polaków prawdopodobnie płaciłaby wówczas równe zero złotych podatku.
Za obiecanki polityków moglibyśmy kupić Twittera od Elona Muska albo nastawiać sobie piramid
Wiemy już, że tegoroczna kiełbasa wyborcza to dla państwa roczny koszt rzędu 26,2 mld zł w przypadku PiS i 88,1 mld zł w przypadku PO. Co można kupić zamiast tego? Za punkt odniesienia przyjmijmy pomysły Platformy. Głównie dlatego, że ta partia dodaje swoje pomysły do właściwie wszystkich obietnic wyborczych PiS.
Zaoszczędzone 88 mld zł pozwalałoby Polsce każdego roku stawiać nową elektrownię atomową. To także niewiele mniejsza kwota od tego, którą nasz rząd w tym roku zamierza przeznaczyć na obronność. Mowa o kwocie 98 mld zł. Z tych pieniędzy nasz rząd kupuje na potęgę wszelkiego rodzaju uzbrojenie: czołgi, armatohaubice, samoloty, czy nowoczesne wyrzutnie rakiet. Czysto hipotetycznie za dotychczasową kiełbasę wyborczą moglibyśmy kupić ponad 200 nowoczesnych myśliwców F-35. Jedna taka maszyna to wydatek rzędu 87,3 mln dolarów, czyli jakieś 364 mld zł po obecnym kursie.
Jeżeli wolelibyśmy bardziej próżnościowe projekty, to także w tej kwestii mielibyśmy szerokie pole do popisu. Kiełbasa wyborcza PO pozwoliłaby przekopać Mierzeję Wiślaną jakieś 44 razy. Zbudowalibyśmy także dwa Centralne Porty Komunikacyjne. Teoretycznie moglibyśmy spróbować odkupić Twittera od Elona Muska. Wartość tego serwisu społecznościowego spadła w końcu do poziomu ok. 20 mld dolarów. Jeśli wierzyć niektórym wyliczeniom badaczy, za 88 mld zł moglibyśmy wybudować za pomocą współczesnej technologii aż cztery piramidy Cheopsa.
Tegoroczna kiełbasa wyborcza to także jakieś 2/3 całkowitego budżetu NFZ na 2023 r. To także niewiele mniej od zakładanych dochodów budżetu państwa z tytułu podatku akcyzowego. W tym roku mają one wynieść 88,5 mld zł. Ustawa budżetowa zakłada dochody z PIT wynoszące 78 mld zł. W przypadku CIT mówimy o 73,6 mld zł.
To oczywiście nie koniec, bo wybory parlamentarne odbędą się dopiero jesienią. Można się spodziewać, że obydwie zdesperowane partie będą jeszcze próbowały kusić wyborców kolejnymi gruszkami na wierzbie. Co po wyborach? Albo zignorowanie własnych obietnic, albo scenariusz rodem z Wenezueli, Argentyny lub Turcji.