Przyszli lekarze z KULu będą zaopatrzeni w wiedzę nie tylko medyczną. Nowo utworzony kierunek, gdzie zgłosiło się aż 25 osób na miejsce, wpoi im do głowy między innymi… katolicką naukę społeczną. Myślicie, że klauzula sumienia jest dzisiaj problemem? To pomyślcie, co nas czeka w przyszłości.
Przyszli lekarze z KULu
Jak już wiecie z Bezprawnika, minister zdrowia w reakcji na coraz większe braki kadrowe w placówkach medycznych, zdecydował się znów zwiększyć limit przyjęć na studia lekarskie. W tym roku akademickim uczelnie przyjmą w tej dyscyplinie ponad 11 tysięcy osób. Nie będą to jedynie uniwersytety czy akademie, które do tej pory kształciły lekarzy. Kierunki medyczne otwierają w tym roku między innymi uczelnie w Płocku, Kaliszu czy Siedlcach. Ale też Katolicki Uniwersytet Lubelski. To o studiach na KUL zrobiło się głośno już kilka miesięcy temu, kiedy ogłoszono program studiów. Zakładający przedmioty niekoniecznie związane z tym, co można określić jako ścisłą wiedzę medyczną (warto tu dodać, że kierunkiem opiekować się będzie… żona ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka).
Przyszli lekarze z KULu będą bowiem, poza tradycyjnymi przedmiotami, studiować biblioznawstwo, katolicką naukę społeczną, antropologię rodziny czy duchowość w medycynie. Katolicka uczelnia chce bowiem w ten sposób wzbogacić wiedzę swoich przyszłych absolwentów o kwestie ważne z punktu widzenia religii. Kierunek okazuje się hitem tegorocznej rekrutacji na tym lubelskim uniwersytecie. Na 60 osób zgłosiło się aż 1500 chętnych. Co daje 25 osób na miejsce. Nie można oczywiście zakładać, że wszystkie te osoby są gorliwymi katolikami, chcącymi wdrażać konserwatywne zasady kościoła w swojej przyszłej pracy zawodowej. Ale w czasach, gdy już dziś kwestie związane na przykład z klauzulą sumienia generują spore problemy u pacjentów, można zastanawiać się co będzie w przyszłości, gdy na rynek trafią absolwenci tak „uduchowionej medycyny”.
Główny problem wciąż trudny do rozwiązania
Warto tu zaznaczyć, że niezależnie czy będziemy mówić o lekarzach po KULu, po Akademii Mazowieckiej czy po Uniwersytecie Przyrodniczo-Humanistycznym, w obecnej sytuacji wciąż może to nie rozwiązać kwestii braku chętnych na specjalizacje kluczowe dla systemu ochrony zdrowia. Wiele osób po ukończeniu studiów będzie się bowiem kierowało własnym interesem czysto materialnym, wybierając specjalizacje bardziej opłacalne, umożliwiające prowadzenie dochodowej, prywatnej praktyki. Braki wśród internistów czy chirurgów są dziś ogromne i dopóki nie powstanie odpowiedni system zachęt do wykonywania tych zawodów w systemie publicznej ochrony zdrowia, to rosnąca lawinowo liczba wykształconych medyków spowoduje jedynie rosnącą konkurencję w niektórych dziedzinach.
Jednocześnie, wracając do przykładu katolickich studiów na KULu, trzeba pamiętać że obecna sytuacja związana z prawem aborcyjnym w Polsce już teraz paraliżuje pracę wielu lekarzy zajmujących się ginekologią czy położnictwem. Wiele szpitali odmawia wykonywania aborcji również wtedy, gdy może być ona przeprowadzona w sposób legalny. W obawie przed wejściem w ich sprawę fundamentalistów z Ordo Iuris czy inspirowanych przez nich prokuratorów. Jeśli czegoś potrzebuje dziś polska medycyna, to na pewno nie ekspertów od społecznej nauki kościoła. Pozostaje mieć nadzieję, że większość osób idzie na medycynę na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim z powodu chęci niesienia pomocy ludziom. I to takiej bezwarunkowej.