Uczelnie medyczne przyjmą w tym roku aż 11 tysięcy osób. Ale najbardziej potrzebnych chirurgów i internistów będzie tyle co kot napłakał

Zdrowie Dołącz do dyskusji
Uczelnie medyczne przyjmą w tym roku aż 11 tysięcy osób. Ale najbardziej potrzebnych chirurgów i internistów będzie tyle co kot napłakał

Wiemy już jaki będzie w tym roku nowy limit przyjęć na studia lekarskie. Co roku jest on zwiększany z powodu nieustannych braków kadrowych w przychodniach i szpitalach. Tym razem uczelnie przyjmą ponad 11 tysięcy osób. Czy to rozwiąże problemy polskiej służby zdrowia? Niestety nie ma na to zbyt dużych szans.

Limit przyjęć na studia lekarskie

Ministerstwo Zdrowia przygotowało właśnie projekt rozporządzenia, które ustala tegoroczny limit przyjęć na studia medyczne. W przypadku kierunków lekarskich chodzi o ponad 9700 osób, natomiast przyszłych dentystów uczelnie mają w tym roku przyjąć łącznie około 1300. W porównaniu do ubiegłego roku akademickiego to zmiana o blisko 400 miejsc więcej. Niewielka część z nich to studia niestacjonarne albo prowadzone w innym języku niż polski (w naszym kraju medycynę studiuje sporo grono osób z zagranicy). W zdecydowanej większości chodzi jednak o przyciągnięcie młodych ludzi chcących rozpocząć pełnoprawne, stacjonarne studia medyczne. Rząd liczy, że w ten sposób uda się uzupełnić braki kadrowe w służbie zdrowia. I że za kilka lat kolejki do lekarzy w ten sposób się zmniejszą. Ale czy to faktycznie możliwe?

Niestety ostatnie lata pokazują, że zwiększanie limitów przyjęć na studia medyczne nie powoduje uzdrowienia najgorzej funkcjonujących dziedzin naszej służby zdrowia. Zarobki lekarzy w Polsce są bowiem mocno zróżnicowane i mało kto decyduje się na pracę, jak mawiał klasyk, „dla idei”, czyli taką związaną z mocno obciążającymi czasowo, fizycznie i psychicznie specjalizacjami. Lekarze od jakiegoś już czasu alarmują o brakach kadrowych w internie, chirurgii, onkologii czy medycynie ratunkowej. Absolwenci uczelni medycznych w dużej mierze wybierają lepiej płatne i mniej wykańczające specjalizacje. Państwo nie ma tymczasem zbyt wielu skutecznych instrumentów do tego, by zachęcić ich do związania swojej przyszłości z tą sferą medycyny, gdzie zapotrzebowanie na ludzi jest dziś największe.

Mamy zatem brak chętnych na specjalizacje deficytowe przy jednoczesnym corocznym pompowaniu dodatkowych miejsc na uczelniach medycznych. Zawód lekarza w Polsce wciąż jest zawodem elitarnym, ale kto wie co będzie, gdy progi swoich uniwersytetów zaczną opuszczać roczniki z okresu znacznego zwiększenia limitu przyjęć na studia lekarskie. Może się nagle okazać, że rynek zostanie zalany falą endokrynologów, podczas gdy chirurgów czy internistów będzie tyle co kot napłakał. Straci zarówno służba zdrowia, jak i osoby wybierające specjalizację, na którą popyt okaże się nagle mniejszy niż podaż. Wiceminister zdrowia Piotr Bromber już rok temu mówił dla portalu Rynek Zdrowia, że wprowadzone zostaną specjalne ankiety z przyszłymi lekarzami na temat ich planowanych specjalizacji. Tylko, że jedyne co mogą one przynieść, to informacje o tym, co nas czeka w przyszłości. A ostatnie lata pokazały, że perspektywy wcale nie rysują się kolorowo.