Projekt, który miał spowodować, że wysokość wynagrodzenia w ofercie pracy będzie obowiązkowa, wpłynął do Sejmu ponad 1375 dni temu. Od tamtego czasu wydano kilka opinii, po ponad pół roku rząd łaskawie przesłał swoje stanowisko i… nic. Projekt leży w sejmowej zamrażarce.
Politycy to przedstawiciele społeczeństwa w Sejmie, więc… nie biorą pod uwagę opinii pracowników
Grupa posłów wniosła projekt zmiany Kodeksu pracy dokładnie 19 grudnia 2019 roku. Jednak już wcześniej firma Hays opublikowała raport pt. (Nie)jawne oferowane wynagrodzenie. Przyszłość rynku pracy. Wynika z niego jednoznacznie, że aż 76 proc. kandydatów chciałoby znaleźć taką informację w ogłoszeniu o pracę. Aktualne badania portalu No Fluff Jobs sugerują, że ta liczba wzrosła do aż 89 proc. Nie ma w tym również nic dziwnego, gdyż przygotowanie CV, rozmowa kwalifikacyjna i ewentualne zadanie próbne pochłaniają sporo czasu. Jeśli proponowane wynagrodzenie byłoby niższe, niż od oczekiwań kandydata, tak naprawdę przynajmniej dwa pierwsze kroki byłyby zbędnie wykonane. Jak widać szacunek do czasu potencjalnego pracownika, jest mało wart.
Powyższe argumenty są niezwykle logiczne, szczególnie z punktu widzenia pracowników. Projektodawcy nakreślili jeszcze jeden powód, dla którego takie zmiany powinny wejść w życie. Chodzi o zmniejszenie ryzyka dyskryminacji płacowej, w szczególności dotyczy to dwóch najbardziej zagrożonych grup, czyli kobiet i młodych pracowników. O ile wszystkie te pobudki wydają się słuszne, o tyle brak wprowadzenia tych zmian w życie sugeruje, że w Polsce nie ma rynku pracownika. Świadczy o tym przede wszystkim fakt, że są branże, w których wysokość wynagrodzenia w ofercie pracy jest na porządku dziennym. Mowa tu oczywiście o IT, gdzie większość pracowników nie zawraca sobie głowy odpowiadaniem na ofertę, która nie ma podanego wynagrodzenia. Lub gdy jest ono niższe niż wymagane przez kandydata.
Wysokość wynagrodzenia w ofercie pracy nie podoba się pracodawcom, więc rządzący omijają temat
Strony barykady w tym sporze można łatwo rozpoznać, czytając opinie do projektu. Negatywne przedstawiła Konfederacja Lewiatan oraz Rada Ministrów, natomiast pozytywne Forum Związków Zawodowych. Pisaliśmy już o tym, że podawanie wynagrodzenia w ogłoszeniu o pracę jest zdaniem Konfederacji Lewiatan „zbyt skomplikowane” i narusza zasady równego traktowania. Co więcej, można znaleźć argumenty, iż polityka płacowa firmy jest elementem strategii biznesowej, a nawet know-how przedsiębiorstwa. Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana i raczej zahacza o marketing i PR.
Pracodawcy nie chcą podawać, chociażby widełek płacowych w ofertach pracy, bo zwyczajnie wolą płacić mniej. Po analizie ofert wybiorą sobie kandydata, który nie chce za dużo pieniędzy, a posiada wszelkie wymagane umiejętności. Poza tym może się zdarzyć, że nie będzie umiał sam wycenić swojej pracy (częsta sytuacja przede wszystkim na początku drogi zawodowej) i weźmie mniej, niż byłoby w widełkach. Dodatkowo nie trzeba pokazywać przed konkurencją i światem, jakie pieniądze proponuje się kandydatom. Tutaj co prawda broń może być obosieczna. Zbyt małe wynagrodzenie narazi firmę na pośmiewisko, lecz wyższe, niż przeciętne, może podnieść prestiż i sprawić, że na ofertę odpowiedzą bardziej doświadczeni kandydaci.
Jak widać, po stronie pracodawców chęci do zmiany tego stanu rzeczy nie ma. Nawet argument o usprawnieniu procesu rekrutacji i jego większej efektywności do nich nie trafia. Nie pomaga również fakt, że w projekcie zawarto ewentualne kary za brak realizacji tych przepisów, czy nieostre sformułowania dotyczące wynagrodzenia za płacę i jego składników. Warto jednak przypomnieć, że jest (a za niecały miesiąc będzie można powiedzieć, że był) to jedynie projekt. Na ścieżce legislacyjnej byłyby jeszcze prace w komisjach, gdzie spokojnie można wypracować kompromis. Niestety projekt od prawie czterech lat ma status „Skierowano do I czytania na posiedzeniu Sejmu”. I nic nie wskazuje na to, że w IX kadencji Sejmu się to zmieni.