Trzecia Droga mocno zaangażowała się w proceduralną walkę związaną ze zbliżającymi się wyborami. W ich ocenie odmowa pobrania karty do referendum narusza jedną z najważniejszych zasad wyborczych – tajności głosowania. Komitet, któremu przewodniczy Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz domagał się zmiany wytycznych dotyczących liczenia głosów za granicą. W obu przypadkach Sąd Najwyższy problemu nie widzi. Wydaje się jednak, że skład orzekający wolał zamieść go pod dywan niż faktycznie rozwiązać.
Odmowa pobrania karty do referendum oznacza, że nie zgłosujemy na obóz rządzący?
Tajność głosowania to jedna z najważniejszych zasad każdych wyborów w demokratycznym państwie. Zdaniem polityków startujących pod wspólnym szyldem Trzeciej Drogi w najbliższą niedzielę istnieje duże ryzyko jej złamania. Wszystko rozbija się o to, że 15 października będziemy uprawnieni do wzięcia udziału w de facto trzech głosowaniach. Stawiając się w odpowiedniej komisji wyborczej możemy wybrać swojego reprezentanta w Sejmie, Senacie, a także odpowiedzieć na przygotowane przez rząd pytania referendalne. Problem w tym, że referendum budzi emocje nie mniejsze niż same wybory.
Zjednoczona Prawica przekonuje bowiem o konieczności skorzystania z największego narzędzia demokracji bezpośredniej, by poznać zdanie Polaków w kluczowych tematach. Z kolei przeciwnicy stoją na stanowisku, że referendum jest zmanipulowane i sieje dezinformację. Przykładem może być kampania informacyjna Fundacji Wolności Gospodarczej, która zachęca, by iść na wybory, ale nie brać udziału w referendum.
Z najnowszego sondażu przeprowadzonego przez United Surveys dla Wirtualnej Polski wynika z kolei, że 55,7% respondentów zamierza oddać głos w wyborach i jednocześnie wyrazić swoje zdanie w referendum. Wybranie kandydata do Sejmu i Senatu z równoczesnym bojkotem pytań przygotowanych przez rząd deklaruje 38,1% pytanych. Pozostali albo wprost stwierdzili, że do lokalu wyborczego nie pójdą albo nie podjęli jeszcze decyzji w tym zakresie.
Referendum jest zatem kolejną sprawą, która podzieliła Polaków. Wyborcy Prawa i Sprawiedliwości co do zasady chcą wziąć w nim udział. Głosujący na opozycję nie bardzo się do tego kwapią. Żeby jednak nie nabijać frekwencji skutkującej uznaniem referendum za ważne lub nie, należy wyraźnie odmówić przyjęcia karty. W obecnej sytuacji społecznej, zdaniem Trzeciej Drogi, takie działanie narusza tajność głosowania. Skoro bowiem musimy wyraźnie zadeklarować, że karty nie przyjmujemy to niejako zdradzamy członkom komisji, a być może i osobom przebywającym w lokalu wyborczym, swoje preferencje wyborcze.
SN: koncepcja połączenia wyborów i referendum jest wątpliwa, ale nic z tym nie zrobimy
Rozpoznający skargę na uchwałę PKW skład orzekający nie przychylił się do stanowiska Trzeciej Drogi. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że SN mocniej zwrócił uwagę na kwestie proceduralne niż faktyczne rozwiązanie sygnalizowanego problemu. W komunikacie zamieszczonym na stronie Sądu Najwyższego wskazano, że zgodnie z obowiązującymi przepisami odmowa pobrania karty do referendum musi być odnotowana przez komisję, a do tej pory nikt tego nie kwestionował. Trzecia Droga sugerowała stworzenie dwóch spisów, tak by wyborca mógł samodzielnie na piśmie oświadczyć rezygnację z udziału w referendum. Jak stwierdził Sąd Najwyższy takie rozwiązanie jest niemożliwe, bo nie pozwala na to ministerialny wzór.
Najciekawsze tezy znajdują się jednak na samym końcu. Otóż skład orzekający stwierdził, że sama koncepcja połączenia wyborów i referendum, przy różnym stanowisku partii politycznych co do udziału w tym ostatnim, może pośrednio ujawniać preferencje wyborców. Jednocześnie jednak wskazano, iż ustawodawca dopuścił takie rozwiązanie, a zatem nie ma tematu.
Głosy Polonii zagrożone?
Zaangażowana w walkę o równość wyborów Trzecia Droga zaskarżyła jeszcze dwie inne uchwały PKW dotyczące przebiegu głosowania i ustalania jego wyników za granicą. Otóż ich zdaniem komisje utworzone poza Polską powinny najpierw przeliczyć głosy w wyborach, a dopiero później zająć się sprawą referendum. Dlaczego? Otóż zgodnie z przepisami jeśli w ciągu 24 godzin komisje utworzone poza granicami nie przekażą wyników do Warszawy, głosy te nie są brane pod uwagę. W tym roku ryzyko takich przypadków wzrasta. Przez wzgląd na referendum, komisje będą bowiem miały zdecydowanie więcej pracy, a i głosujących poza Polską będzie rękorodowo dużo, bo aż 600 tysięcy.
Tutaj także Sąd Najwyższy nie podzielił zdania skarżących. Tak naprawdę skład orzekający znów nie zajął się jednak istotą problemu. Otóż w komunikacie czytamy o kwestionowaniu przez komitet wyborczy przepisu dotyczącego przekazania głosów w ciągu doby od zakończenia glosowania. Tymczasem politycy Trzeciej Drogi wyraźnie wskazywali, że chodzi im jedynie o przesunięcie liczenia głosów referendalnych na później. Głosy z wyborów spłynęłyby zatem w odpowiednim czasie. Jak w rzeczywistości wyglądała treść skargi? Tego się nie dowiemy.
Problem zasygnalizowany przez polityków Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza może być jednak istotny. Rozwiązanie także wydaje się sensowne. Warto bowiem dodać, że w ustawie o referendum nie ma zastrzeżenia o nieważności oddanych głosów w przypadku braku ich przekazania w sztywnym terminie. Stąd też prosty mechanizm pierwotnego przeliczenia głosów z wyborów parlamentarnych mógłby faktycznie zmniejszyć ryzyko pominięcia zdania Polonii.
Niestety oba rozstrzygnięcia wydane przez SN wcale nie rozwiązują problemu. Co gorsza, w żadnym zdaniu skład orzekający nie zaprzeczył, by zagrożona była tajność głosowania bądź głosy oddane przez Polonię. Pomimo tego Sąd Najwyższy będący niejako strażnikiem wyborów oraz referendum, nie poczynił żadnych kroków zmierzających do zmiany sytuacji. Jest to o tyle bulwersujące, że zasadniczo postulowane w skardze rozwiązania trudno uznać za sprzeczne z przepisami. Zamiast tego Sąd Najwyższy wybrał przyzwolenie na możliwość łamania podstawowych zasad głosowania, co tak naprawdę tylko nasila dyskusję dotyczącą bezstronności orzekających w nim sędziów.