Bezwzględny zakaz sprzedaży mikroapartamentów to chyba jedyne rozwiązanie problemu patodeweloperki

Nieruchomości Państwo Dołącz do dyskusji
Bezwzględny zakaz sprzedaży mikroapartamentów to chyba jedyne rozwiązanie problemu patodeweloperki

Patodeweloperka od jakiegoś czasu bije kolejne rekordy podłości. Na rynek trafiają coraz ciaśniejsze klitki pozbawione coraz większej liczby wygód. Obowiązujące regulacje nie zdają rezultatu, nawet te zaostrzone przez poprzedni rząd. Być może więc czas już najwyższy potraktować grupę cwaniaków tak, jak oni traktują swoich klientów? Zakaz sprzedaży mikroapartamentów powinien rozwiązać problem na dobre.

Klitka z sedesem ustawionym tuż przy łóżku to kolejny „genialny” twór polskiej patodeweloperki

Nie ukulibyśmy jako społeczeństwo określenia „patodeweloperka„, gdyby stosunek Polaków do twórców tych budowlanych wynaturzeń nie był jednoznacznie niechętny. Z każdym kolejnym miesiącem pojawia się jakieś kolejne, o którym staje się głośno na cały kraj. W grę wchodzą podziemne balkony, klitki o powierzchni poniżej 10 metrów kwadratowych, albo przerabianie na takowe pełnoprawnych mieszkań o rozsądnym metrażu. Nie ma takiej podłości, do której nie posunęliby się „inwestorzy”, żeby tylko zmaksymalizować swoje zyski.

Być może znajdzie się ktoś, komu mieszkanie w mieszkaniu rozmiaru schowka na szczotki nie przeszkadza. Załóżmy na moment, że jesteśmy osobą wyjątkowo niskiego wzrostu, która kocha podróże, spędzanie czasu na świeżym powietrzu i pracę w biurze do późnych godzin nocnych. Nawet w takiej sytuacji mieszkanie o rozmiarze 9 m² z sedesem ulokowanym w pobliżu łóżka będzie przekroczeniem pewnej bariery. Tymczasem takie właśnie „mikroapartamenty” nie tylko istnieją, ale kosztują nawet 300 tysięcy złotych.

Warto także wspomnieć o mieszkaniach inwestycyjnych, które są dobrem spekulacyjnym porównywalnym z bitcoinami. Nie spełniają w zasadzie funkcji mieszkalnych, w najlepszym wypadku bywają wynajmowane jakimś nieszczęśnikom. Zajmują za to miejsca w budynkach, które można przeznaczyć na coś społecznie pożytecznego.

Obowiązujące przepisy teoretycznie gwarantują odpowiedni metraż mieszkań. Mam na myśli §94 rozporządzenia w sprawie warunków technicznych, jakim powinny odpowiadać budynki i ich usytuowanie. Zgodnie z nim „mieszkanie powinno mieć powierzchnię użytkową nie mniejszą niż 25 m²”. Problem w tym, że nie jest ono specjalnie skuteczne wobec rynku wtórnego oraz sprytnych sztuczek „inwestorów”, którzy dzielą mieszkania na osobne pokoje do wynajmowania albo kombinują z deklarowanym przeznaczeniem takiego lokalu.

Być może więc czas najwyższy na bardziej drastyczne rozwiązanie problemu. Dobrym punktem wyjścia byłby ustawowy zakaz sprzedaży mikroapartamentów.

Bezwzględny zakaz sprzedaży mikroapartamentów to chyba jedyne rozwiązanie problemu

Dlaczego właściwie ustawodawca miałby się zdecydować na takie rozwiązanie? Odpowiedź jest prosta: dlaczego by nie? Zazwyczaj politycy muszą być bardzo ostrożni przy ingerencjach w gospodarce, które mogłyby poważnie zaszkodzić całej branży. Najłagodniejszym chyba przykładem może być kwestia wolnej Wigilii. Niby większość Polaków jest „za”, ale w dyskusji przewija się wątek przedsiębiorców, którzy jednak produkują towary, które ktoś inny sprzedaje tego dnia. Podobne argumenty padają w przypadku zakazu fajerwerków i krajowej branży pirotechnicznej, czy nawet mocno nieetycznego przemysłu futrzarskiego.

Patodeweloperka nie może liczyć na podobną taryfę ulgową. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że mamy do czynienia z branżą cieszącą się większą niechęcią społeczeństwa niż sami politycy. Ich traktujemy często jako „zło konieczne”. Tymczasem połączenie dehumanizacji własnych klientów z problemem mieszkaniowym w skali kraju aż prosi się o społeczną pogardę. Mamy więc do czynienia z nisko wiszącym owocem, którego kosztem można pokazać swoją sprawczość elektoratowi.

Karny zakaz sprzedaży mikroapartamentów nie byłby przecież pierwszym takim przypadkiem. Z pewnością część naszych czytelników pamięta rozprawę rządu Donalda Tuska z dopalaczami w okolicach 2010 r. Substancje psychoaktywne niebędące zakazanymi narkotykami były w pewnym momencie legalne. Wystarczyło kilka głośnych przypadków zatruć wśród młodzieży, by ówczesne władze przygotowały ustawę wysadzającą ten biznes w powietrze. Owszem, dopalacze wcale nie zniknęły z Polski. Dołączyły po prostu do narkotyków w czarnej strefie.

W przypadku obrotu mieszkaniami o uniknięcie karzącej ręki sprawiedliwości byłoby oczywiście dużo trudniej. Zakaz sprzedaży mikroapartamentów sprawiłby, że aspirujący inwestorzy nie byliby w stanie ich nikomu zbyć. Pozostaje „wynajem pokoju”, którego z różnych przyczyn się nie zdelegalizuje. Można za to ograniczyć dzielenie mieszkania na rzekomo samodzielne byty. O potrzebie walki z najmem krótkoterminowym wspominałem już na łamach Bezprawnika kilkakrotnie.

Jest sobie angielskie słowo „crackdown”, które można przetłumaczyć jako „rozprawę z czymś”, taką brutalną na granicy represji. Odnoszę wrażenie, że nasz obecny rząd powinien się z nim dobrze zapoznać. Bez odwagi i zdecydowania zwalczanie patologii uprzykrzającej Polakom życie nie będzie możliwe. Dotyczy to zarówno rynku nieruchomości, jak i pozostałych aspektów życia publicznego.