Partnerzy serwisu:
ecommerce Społeczeństwo

Nie, internetowe sklepy wcale masowo nie upadają. To nieuczciwi sprzedawcy chcą w ten sposób sprzedać towar z Chin

Joanna Świba
07.03.2025
Joanna Świba
Joanna Świba
07.03.2025
Nie, internetowe sklepy wcale masowo nie upadają. To nieuczciwi sprzedawcy chcą w ten sposób sprzedać towar z Chin

Chociaż Facebook powoli wydaje się odchodzić do lamusa, wciąż jest cennym kanałem marketingowym. Niestety, od jakiegoś czasu obserwujemy serię fejkowych wpisów o likwidacji firm, które po kilkudziesięciu latach działalności wyprzedają swój asortyment. Na takie wpisy trzeba uważać, gdyż najczęściej to próba zagrania na emocjach internautów, a sklepy w rzeczywistości oferują towary z Chin.

Masowe upadłości firm? To tylko gra na emocjach

Od jakiegoś czasu przeglądając Facebooka można stwierdzić, że polskie firmy masowo upadają. Sytuacja w rzeczywistości nie przedstawia się jednak tak dramatycznie. To nieuczciwi sprzedawcy zorientowali się, że grając na emocjach internautów, uda się im sprzedać sporo towaru. I stąd płaczliwe wpisy w stylu „od 20 lat prowadzę swoją pracownię, niestety, ze względu na wiek jestem zmuszona ją zamknąć. Dlatego wyprzedają towar w okazyjnych cenach, aby odzyskać, chociaż część pieniędzy”.

Oczywiście istnieje szansa, że któryś z takich wpisów jest prawdziwy. W przeważającej większości jednak te „upadające firmy” to nowo utworzone strony (mające około 100 obserwatorów – co jak na firmę z kilkudziesięcioletnią historią jest podejrzanie niskim wynikiem), które na tablicy mają raptem kilka (góra kilkanaście) wpisów. Głównie tych informujących o zamykaniu biznesu i wyprzedaży produktów w konkurencyjnych cenach.

Upadające firmy w rzeczywistości najprawdopodobniej sprzedają towary z Chin

Przyjrzeliśmy się kilkunastu takim reklamom, informującym o konieczności zamknięcia biznesu. Powody były różne, za każdym razem jednak miały „chwytać za serce” internautów. Od sędziwego wieku rzekomego rękodzielnika, który uniemożliwia już pracę, przez trudności w życiu osobistym, aż po konieczność „odnalezienie siebie”. Kreatywność sprzedawców naprawdę nie zna granic.

Widząc taką reklamę (i piękne zdjęcia produktów) w pierwszej chwili ma się ochotę wesprzeć nieszczęśnika, który przecież przez tyle lat pracował, a teraz kończy tę swoją przygodę życia. Zaczynamy mu współczuć, bo czasy teraz są takie trudne. Następnie przeciętny internauta wchodzi na stronę sklepu i zaczyna zachwycać się oferowanymi produktami. Od eleganckich ubrań, przez piękną biżuterię, aż po ręcznie robioną galanterię. W dodatku ceny są naprawdę zachęcające!

Widząc to wszystko, odnosimy wrażenie, że kupując w danym sklepie, wspieramy polskiego przedsiębiorcę i kupujemy polskie produkty. Nic bardziej mylnego. Lwia część tych wpisów bowiem to nic innego jak próba sprzedaży produktów kupionych za grosze. Najczęściej bowiem sklep oferuje towary z Chin (wystarczy wyszukać dany przedmiot grafiką).

Towary z Chin „ubrane” we wzruszające historie

Prześledziliśmy kilkanaście takich „ofert” (nawet nie trzeba było ich szukać, gdyż same się pojawiają). Ostatnio rzuciła nam się w oczy reklama rzekomo łódzkiego sklepu (Lina Łódź). Tutaj akurat przyrost obserwujących jest porażający, ponieważ o ile jeszcze kilka tygodni temu stronę obserwowało ok. 100 osób, teraz ma już ponad 4000 „fanów” na Facebooku (w praktyce może to być sztuczny ruch). Strona pierwszy post dodała 22 stycznia 2025 roku i bardzo szybko zaczęła informować o „nowym kroku w życiu”, co zmusza do zamknięcia dotychczasowego biznesu.

Produkty na zdjęciach były naprawdę ładne. W dodatku w atrakcyjnych cenach. Przykładowo – elegancka sukienka „Bella” miała być przeceniona z 429,95 zł na 129,95 zł. Wyszukiwanie grafiką pokazało jednak, że taka sama sukienka (nawet promowana tym samym zdjęciem) jest do kupienia na Aliexpress za nieco ponad 60 złotych. Wyszukiwania innych produktów potwierdziły, że to najprawdopodobniej towary z Chin.

Innym przykładem takiego sklepu jest „Swarożyc Floriańska”. Tutaj fanpage został utworzony w grudniu 2024 roku. I również bardzo szybko pojawiła się informacja, że „jesteśmy zmuszeni zamknąć naszą ukochaną markę odzieżową”. Obecnie nie sposób sprawdzić danych sklepu (witryna jest już niedostępna), jednak zachowane posty pozwalają stwierdzić, że również w tym przypadku niemal na pewno chodziło towary z Chin. Takich „sklepów” jest zdecydowanie więcej, dlatego trzeba dokładnie weryfikować pochodzenie towarów.

Jak zweryfikować czy kupujemy polskie produkty rękodzielnicze, czy towary z chin?

Niestety, sprzedawcy bazujący na ludzkich odruchach serca (sprzedając więc towary z Chin pod płaszczykiem zamykania rodzinnego biznesu) mogą próbować podszywać się pod polskie marki. Dlatego przed zakupem produktów, należy sprawdzić, czy faktycznie korzystamy z oficjalnej strony danego sklepu. To, co powinno wzbudzić naszą czujność, to literówki w nazwie, powielone litery, czy nienaturalnie dołożone spacje i kropki. Wiele do myślenia może dać również historia postów (w przypadku fejkowych sklepów zwykle bardzo krótka) oraz liczba obserwujących.

Co więcej, po przejściu na stronę internetową takiego butiku, należy sprawdzić dane adresowe. W przypadku butiku, promującego się jako łódzki, trudno znaleźć dane adresowe sklepu. Nawet w polityce zwrotów widnieje informacja o odesłaniu produktu na „podany przez nas adres”. W zasadach dostawy pojawia się jednak nazwa firmy z holenderską końcówką. To już wskazuje, że nie mamy styczności z polskim sprzedawcą.

W przypadku polskich marek strony internetowe wyglądają inaczej. Przede wszystkim jest wskazana siedziba firmy (z polskimi danymi adresowymi) oraz numer kontaktowy. Brak tych danych już powinien wzbudzić czujność potencjalnego kupującego. Jednak już sama reklama w mediach społecznościowych wiele nam mówi. Jeżeli jest informacja o „390 komentarzach”, a po kliknięciu w nie pojawia się zaledwie kilka, oznacza to, że firma usuwa komentarze niewygodne, które demaskują nie do końca prawdziwe informacje z reklamy.

Facebook dosyć ciekawie weryfikuje treść wpisów i reklam

Należałoby się w tym momencie zastanowić nad polityką Facebooka dotyczącą wpisów i reklam. Takie reklamy są bowiem wielokrotnie zgłaszane przez użytkowników, którzy w odpowiedzi dowiadują się, że te wpisy „nie naruszają standardów społeczności”. Jest to o tyle ciekawe, że wszelkiego rodzaju reklamy, w których pada słowo „radna”, „radny”, „poseł”, czy „wójt” są traktowane na tyle restrykcyjnie, że zwykle nie przechodzą weryfikacji. I to nie tylko w okresie kampanii.

Często również teoretycznie neutralne reklamy sklepów kosmetycznych, czy też salonów piękności są odrzucane (przykładowo Facebook kiedyś nie godził się publikowanie zdjęć z pępkiem w roli głównej – pokazujących na przykład zmiany w obszarze brzucha po serii zabiegów w danym salonie piękności). Jak więc widać Facebook ma swoje standardy, które nie do końca się zgodne z logiką.