Zakupy w Chinach są już tak popularne, że walka z nimi przypomina walkę z wiatrakami. Jako pierwsza serca Europejczyków szturmem zdobyła chińska strona Aliexpress. Po niej zaczęły pojawiać się kolejne (nie wszystkie przetrwały, jak na przykład Shopee, które wycofało się z polskiego rynku). Niezależnie od rodzaju platformy, z której korzystamy, wielu z nas kupuje w Chinach. O tym, jak duży jest to rynek, świadczy fakt, że powstają specjalne aplikacje, które pomagają klientom wybrać ciekawe i w miarę pewne oferty.
Fenomen Aliexpress
Aliexpress to chińska platforma zakupowa, która powstała w kwietniu 2010 roku. Utrzymuje się na rynku już blisko 15 lat i wciąż odnotowuje rosnący zasięg. Polskę zaczęła podbijać w 2016 roku. To pierwsza chińska platforma zakupowa, którą pokochali Polacy. I kochają nadal, o czym świadczą magazyny Aliexpress zlokalizowane w nadwiślańskim kraju, czy szybkie (i dobrze przemyślane) łańcuchy dostaw.
Po Aliexpress w Polsce popularność zaczęły zyskiwać również inne chińskie platformy zakupowe. Z różnym skutkiem, jednak część z nich na dobre zagościła w sercach (i portfelach) Polaków. Sukcesy na naszym rynku odnosi Shein, czyli platforma skupiająca się na sprzedaży ubrań i dodatków, czy Temu, gdzie można znaleźć przysłowiowe szwarc, mydło i powidło.
Czym wyróżniają się chińskie platformy zakupowe? Z pewnością konkurencyjnymi cenami. W Chinach możemy kupować towary za grosze (chociaż te nie zawsze są dobrej jakości, ale jak twierdzi wielu konsumentów – za tę cenę to nawet wyrzucić nie szkoda). W dodatku mamy spory wybór i coraz częściej bazujemy nie na samych ofertach sprzedaży, a na opiniach internautów, którzy dzielą się swoimi doświadczeniami z danym produktem, czy udostępniają kochane przez innych „real photo”.
Na Aliexpress polacy poszukują „perełek”
Coraz częściej kupując w Chinach nie zależy nam jednak na bluzce na jedno wyjście, elektronice, która posłuży nam miesiąc, czy akcesoriach, które po chwili rzucimy w kąt. Czasem wolimy dopłacić (chociaż i tak zwykle zapłacimy mniej niż w przypadku polskich, czy europejskich sprzedawców) i cieszyć się produktem dobrej jakości. Wyszukiwanie takich ofert jednak jest czasochłonne i wymaga znajomości serwisu zakupowego, a także zaangażowania.
I tutaj pojawiło się ciekawe rozwiązanie. W mediach społecznościowych, czy na różnego rodzaju portalach internetowych coraz częściej można spotkać reklamy aplikacji, które pomagają internautom w wyszukiwaniu ciekawych ofert na chińskich platformach zakupowych. To swojego rodzaju dodatkowa wyszukiwarka, która analizuje oferty na przykład z Aliexpress (te aplikacje bowiem najczęściej skupiają się właśnie na tej platformie) i po wpisaniu odpowiedniego zapytania, pokazuje klientowi tylko te z wysokimi ocenami kupujących.
To spore ułatwienie, które może pozytywnie wpłynąć na wyniki sprzedażowe chińskich platform zakupowych w Polsce, czy w Europie. Oczywiście można się zastanawiać, na ile takie aplikacje są „pewne” i czy w związku z nimi nie będzie dochodziło do nadużyć (na przykład promowanie ofert w zamian za wsparcie finansowe dla aplikacji), jednak to już zweryfikują sami użytkownicy.
Europa przegrywa z Chinami
Fakt, że takie aplikacje powstają, świadczy o bardzo dużym zainteresowaniu zakupami na chińskich platformach zakupowych. I trudno się dziwić, bowiem lwia część europejskiego społeczeństwa chce żyć na odpowiednim poziomie, jednocześnie nie wydając zbyt dużo (możliwości finansowe większości z nas są mocno ograniczone).
Europa zapowiada walkę z zakupami w Chinach. Należy się jednak zastanowić, czy w tej walce nie jest skazana na porażkę. System celny jest nieszczelny, a Chińczycy, wysyłając swoje produkty do UE, są naprawdę kreatywni (chyba wszyscy pamiętamy kartki, niegdyś dołączane do zakupów z gorącymi pozdrowieniami od chińskich przyjaciół, które miały sugerować, że dana przesyłka jest prezentem, a nie zakupem. Takie przykłady można mnożyć).
Europejczycy szukają oszczędności i kupują w Chinach. Nawet nałożenie dodatkowych ceł, czy też oclenie każdej paczki nie spowoduje, że sytuacja diametralnie się zmieni. Jedyna możliwość to uszczelnienie systemu celnego i doprowadzenie do sytuacji, kiedy cło jest tak wysokie, że zrównuje cenę chińskiego produktu z tym, zakupionym w Europie (czy może raczej wyprodukowanym w UE). A patrząc na koszty pracy, na razie ciężko na to liczyć (co z punktu widzenia przeciętnego, chcącego zaoszczędzić konsumenta, jest dobrą wiadomością).